poniedziałek, 30 lipca 2012

Bata.

Ciężka noc za nami. Czekoladka obudził się po pierwszej z okropną gorączką. Od razu w ruch poszedł czopek i duuuużo wody do picia + cycuś do jedzenia. Po kilku godzinach noszenia na rękach, usnął i obudził się na dobre ok. 13 oO. Właściwie dzisiaj cały dzień mija nam na cycorku, bo Bartunek nie chce nic jeść. Obstawiam, że przyczyna tkwi w wyżynających się ząbkach. Ostatnio przy okazji radości z kąpieli w baseniku, wypatrzyłam w Czekoladowej buźce odznaczoną białą plamkę w miejscu prawej trójki i myślę, że to ona powoduje tą gorączkę i biegunkę. Może to głupio zabrzmi, ale mam nadzieję, że to jest przyczyna, bo jeśli już Czekoladka cierpi, to niech będzie to z jakimś pozytywnym rezultatem.


A co do tytułu, Bartunek zaraz po przebudzeniu, w gorączkowym amoku powtarzał non stop bata, bata. Babcia obstawiała wiewiórki (Czekoladowe baka), ale ja czułam, że to coś innego. I się nie pomyliłam.  Na szczęście Czekoladka był na tyle przytomny, że sam pokazał nam co chce. A co to było? Ano herBATA stojąca na stoliku. Oczywiście w mig zrobiliśmy Bartusiowi jego herbatkę (bardzo, bardzo, bardzo słabą) i daliśmy mu ją do picia. Ani się obejrzałam a połowa kubeczka została opróżniona... I tym sposobem, w tak nieciekawych warunkach, odkryliśmy nowe słówko Bartunka, które zapisujemy w naszym Czekoladowym słowniczku - tadam :)

***

niedziela, 29 lipca 2012

Karibu Africa! :)

Nie ma piękniejszego uczucia, niż zaraz po wyjściu z samochodu usłyszeć dobrze znaną piosenkę afrykańską "Jambo, jambo bwana...". Ach. Normalnie miód na moje uszy. I nie pomyślcie sobie, że jestem jakąś afromaniaczką, Broń Panie Boże, ale czasami lubię poczuć powiew Afryki. Tak jak dzisiaj. Powitanie po suahili to naprawdę miła odmiana. Normalnie Tanzania w Polsce. Chociaż... Powinnam raczej napisać Afryka w Polsce. Bo do czynienia mieliśmy z mieszanką senegalsko-kongijsko-kenijsko-kameruńsko-tanzańską. Ale może od początku. Wczoraj zapowiadałam Wam, że wybieramy się w afrykańskie klimaty. Część z Was obstawiała morze, a tu niespodzianka, zupełnie inny całkiem suchy kierunek - nasza unikatowa na skalę europejską Pustynia Błędowska. A na niej... afrykańskie klimaty za sprawą corocznych Pustynnych Miraży :) 


Czekoladka na widok tak dużej ilości piasku, od razu chciał pobiec w głąb pustyni (która niestety jest nią tylko z nazwy, ale wierzę, że wkrótce to się zmieni :)). Duże wrażenie zrobił na nim także latający wehikuł, który huczał i buczał tuż nad naszymi głowami.


Bartunek podziwiał latającą paralotnię z otwartą buzią. Hehe, żałuję, że nie zrobiłam mu fotki, bo było by się z czego pośmiać na stare lata :P

Tak jak wspominałam na samym początku, w ten weekend pustynia opanowana została przez przybyszów z gorącej Afryki, którzy zabawiali zgromadzoną publiczność. Były tańce afrykańskie, potrząsanie dupeczką i rękami...


... a także mnóstwo bębnów i etnicznej muzyki. Czekoladka tak się wczuł w klimat, że sam z nieprzymuszonej woli wskoczył na parkiet i rytmicznie podrygiwał. Gdyby tylko Mama lub Babcia były bardziej muzykalne, Bartunia bez dwóch zdań pokazałby na czym polega prawdziwe afrykańskie potrząsanie dupeczką.


Tuż obok muzyków z Krakowa, można było zaopatrzyć się w afrykańskie gadżety, które wykonywane były przez Czekoladowych Wujków.


Czekoladka, z racji tego, że w jego żyłach płynie afrykańska krew, dostał prezent od Wujka z Kenii - malutką bransoletkę (hehe, którą w mig rozerwał, ale to się wytnie).


W ogóle nasz Czekoladowy Simba robił furorę wśród Wujków, którzy machali do niego ze sceny i energicznie go pozdrawiali. Pragnę wyjaśnić, że wśród Afrykańczyków mieszkających w Polsce, panuje taki zwyczaj, że wszyscy Ciemnoskórzy, nie ważne, czy się znają, czy nie, zawsze się pozdrawiają. Podobnie jest z Mulatkami, każdy Ciemnoskóry z wujowskim uśmiechem przywita swojego małego kolegę :))) I to jest cudowne. Bardzo, ale to bardzo zależy mi na podtrzymywaniu takich znajomości, tym bardziej, że wszyscy znali mojego Męża :P Chcę, żeby Synek wiedział, skąd są jego korzenie i był z nich dumny! :)))) Dlatego za punkt honoru postawiłam sobie zabieranie Czekoladki na spotkania afrykańskie i przeróżne festiwale etniczne. Wśród nich Bartunek może poczuć się jak wśród swoich :)


Wiecie, że te malowidła zostały wykonane przez "zwykłych" Afrykańczyków. Normalnie cudo!!! :) Nie wykluczone, że wydrukuję sobie to zdjęcie i powieszę na ścianie, tak mi się spodobało. Mają ludzie talenty, oj mają <3

Hihihi, a na zakończenie kucyk, który zupełnie nie pasował do tematyki Afryki, ale był uroczy. A właściwie były urocze, bo były trzy... 3 miesięczny kucorek i jego Mama z dzidziusiem w brzuszku :))))


Tak jak wspominałam, zależy mi na wychowywaniu Czekoladki w świadomości, że jego korzenie są także w Tanzanii, dlatego chcę, żeby miał jak najwięcej styczności z kulturą afrykańską. Niech się budzi w nim Afryka! :D


Was także do tego zachęcam, naprawdę warto poznawać inne kultury, które swoim bogactwem potrafią zachwycić każdego.

***

piątek, 27 lipca 2012

Moi Czekoladowi Faceci.

Pewnie każdy z Was zna film "Forrest Gump". To jeden z moich ulubionych arcydzieł filmowych. Uwielbiam go oglądać i wsłuchiwać się w złote myśli tytułowego bohatera. O samym Tomie Hanksie nie będę pisać, bo nie starczyło by mi czasu. Napiszę tylko, że to mistrz mistrzów <3 No, ale do tego nie muszę nikogo przekonywać. Ale ja nie o tym. Kojarzycie scenę, w której Forrest łowi ryby ze swoim synkiem nad jeziorem?


Ooo tą. Kocham ją. Gdy byłam młodsza, obiecałam sobie, że kiedyś zrobię podobne zdjęcie swojemu Mężowi i Synkowi. I co? I zupełnie nieświadomie i przypadkowo udało się. Może nie jest to profesjonalne zdjęcie, ale i tak mnie rozczula. Oficjalnie ogłaszam, że poniższe zdjęcie awansowało do moich najulubieńszych <3


Moi kochani Czekoladowi Faceci. Cóż ja bym bez nich zrobiła. Jeden słodszy od drugiego :) Chociaż... Myślę, że Duża Czekoladka nie obrazi się na mnie, gdy napiszę, że Synek jest odrobinę słodszy.


Mój Mały Rządziciel. Nie bez powodu używam tego słowa. Wyobraźcie sobie tylko, że od wczoraj ta niepozorna Mała Czekoladka terroryzował wszystkich domowników, siedząc pod drzwiami na swoim jeździku, krzycząc i pokazując palcem na drzwi, że on chce na zewnątrz i koniec. Nie ważne, że pada deszcz, nie ważne, że jest zimo. Król chce iść na dwór i basta. Na szczęście udało nam się opanować sytuację na tyle, że dopiero następnego dnia udaliśmy się na wyprawę jeździkową (to, że jeździk po paru minutach się znudził pominę :P)


Pomiędzy jednym naprawianiem jeździka, a pchaniem go, Bartulek odważył się nawet przywitać z nowo spotkanym kolegą. Jest to duży sukces, bo do tej pory niechętnie nawiązywał znajomości z obcymi kolegami (dziewczyny to co innego, c'nie :)). Dodatkowo udało nam się spotkać Baśkę, która zjadała słodkie mirabelki wprost z drzewka :)


Po powrocie do domu czekały na nas prezenty  (jakim cudem Babcia znalazła sklep bez przekreślonej swoje podobizny to ja nie wiem. Chyba czas przeprowadzić śledztwo :)) : maskotka Tygrysek oraz Moja Ukochana Świnka + kapcioszki Żyrafki dla Czekoladki :)


A na koniec Nasza Czekoladowa Trójka, która jutro najprawdopodobniej wyrusza w iście prawdziwe afrykańskie klimaty! :) Na razie nic nie zdradzam, żeby nie zapeszyć, ale na 100% podzielę się z Wami relacją z naszej wyprawy :) Do usłyszenia wkrótce! :) Kwa heri!


***

Kilka słów o higienie w Tanzanii, czyli Domestos wspiera Unicef.

Wstajesz rano, idziesz do toalety, spuszczasz wodę, następnie myjesz ręce, bierzesz prysznic, zakładasz ubranie, szorujesz zęby, czeszesz włosy, nakładasz makijaż, ubierasz dziecko i wychodzisz na zewnątrz. Znasz to skądś? To typowy dzień przeciętnej Europejki.
 
A teraz wyobraź sobie coś innego:
Wstajesz rano, wychodzisz z domu na zewnątrz, idziesz do latryny, następnie idziesz do studni, nabierasz wodę do wiadra, myjesz ręce, zanosisz  resztę wody do pomieszczenia do kąpieli, napełniasz miskę zimną wodą, myjesz się, zakładasz ubranie, szorujesz zęby kawałkiem drewna, wracasz do domu, ubierasz dziecko i wychodzicie na zewnątrz. To z kolei typowy dzień przeciętnej Tanzanki na wsi. 

Widzisz różnicę? No właśnie.

Jak można zorientować się po tytule oraz po tym krótkim wstępie, dzisiaj będzie o higienie w Tanzanii. Jednak nie chciałabym się tutaj skupiać na dorosłych Tanzańczykach. Wpis będzie o dzieciach, o ich codziennym życiu oraz o warunkach sanitarnych. 
Od razu na wstępie zaznaczam, że informacje tutaj napisane, zostały "wyciągnięte" od mojego Męża - rodzimego Tanzańczyka, który wiele widział w swoim życiu. Słuchając jego opowieści, nie raz nie mogłam uwierzyć, w to co słyszę. Niestety takie są realia. Afryka wciąż jest krajem ubogim, a sama Tanzania jest jednym z najuboższych krajów Afryki Wschodniej. W wielu miejscach ludzie żyją na skraju ubóstwa, z trudem walcząc o byt. Co zaskakujące, ludzie wcale nie narzekają na swoje życie, wręcz przeciwnie, radują się i dziękują Panu za każdy najmniejszy dar. I to jest piękne. Że pomimo tego wszystkiego, Tanzańczycy potrafią doceniać to, co mają, nie analizują ile tego jest, tylko cieszą się, że w ogóle coś mają. Osobiście uważam, że tego brakuje nam, Polakom. Tej pogody ducha i uśmiechu na co dzień. No, ale ja nie o tym.


Kilka faktów z zakresu higieny i pielęgnacji dzieci:
  • przy okazji wpisu o ciekawostkach rodem z Tanzanii, wspominałam Wam, że w kulturze tanzańskiej, w niedługim czasie po porodzie goli się dzieci. Było to dla mnie naprawdę duże zaskoczenie, tym bardziej, że uważam, że pierwsze włoski Czekoladki były przeurocze :) W Tanzanii z kolei uważa się, że włosy poporodowe są zwyczajnie brudne i należy je usunąć. Ma to związek zarówno z higieną, jak i tradycją. Otóż w plemieniu Sukuma istnieje tradycja, że w dniu, w którym dziecko ma zostać po raz pierwszy ogolone, Tata kupuje chustę (taką zwykłą do noszenia). Co ma wspólnego chusta z goleniem? Ano okazuje się, że wiele. Dziecko zostaje ogolone przez doświadczoną osobę, najczęściej jest nią Babcia, następnie takiego Małego Łysolka wkłada się PO RAZ PIERWSZY w jego życiu do chusty na plecach (jest to moment, od którego można nosić dzidziusia w chuście) i wychodzi z nim przed dom. Tam czeka już na nich Babcia, która polewa Mamę i dziecko wodą na znak deszczu. Mama w ręce trzyma motykę, która symbolizuje pracę. Taki zwyczaj ma na celu uczynienie dziecka pracowitym, które po porze deszczowej, bierze motykę w rękę i idzie do pracy na polu ;p Oczywiście jak dorośnie ;))) W późniejszych latach, większość dzieci także nosi krótkie włosy, co także związane jest z higieną osobistą :) Dodatkowo odpada uciążliwie rozczesywanie kędziorków (chociaż mój Mąż uwielbia to robić, ale pewnie dlatego, że w Polsce jest zimno i nie nosi króciutkich włosów oO.)

  • kąpiel dziecka odbywa się 2 razy dziennie. Związane jest to w głównej mierze z wysoką temperaturą panującą w ciągu dnia, a także z "intensywną" zabawą na zewnątrz, a co za tym idzie z szybkim umorusaniem się Malca. Jak to się mówi: Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. I tak patrząc na fotografie dzieci z Tanzanii, nie można się z tym nie zgodzić. Maluchy, w przeciwieństwie do dorosłych kąpane są w miednicy z ciepłą wodą. Po pluskanku niemowlaczki są oliwkowane i pudrowane, z kolei starsze dzieci (od roku wzwyż) nawilża się olejkiem kokosowym, także nakłada się olejek na włosy (hihi Tata przywiózł buteleczkę dla Czekoladki). Co istotne, w wioskach tanzańskich i na obrzeżach miast, nie ma bieżącej wody, w celu jej zdobycia należy udać się do studni. Ale dla Tanzańczyków to nie jest problem :)

Tylko spójrzcie na te elegantki poniżej, czy one wyglądają na zaniedbane :)?

  • szur, szur, szur... czyli myjemy ząbki. W Tanzanii duża część dzieci nie używa szczoteczek do zębów, ale nie oznacza to, że nie myją zębów wcale. Co to, to nie. Szczotkowanie musi być zarówno w Polsce, w Chinach, tak i w Tanzanii. Z tą jednak różnicą, że zamiast szczoteczek używane są gałązki drzewa o pięknej nazwie Mwarobaini. Nie bez powodu wybrano to drzewo. Otóż pragnę Wam zakomunikować, że gałązki z tego drzewa mają właściwości lecznicze, antybakteryjne, antywirusowe i przeciwgrzybicze. Często wykorzystywane są do produkcji past do zębów, hihihi, a sprytni Tanzańczycy połączyli pastę i szczoteczkę w jedność :)

http://sw.wikipedia.org/wiki/Mwarobaini
  • Nocnikowanie... Hmmm wspominałam Wam kilkukrotnie, że w Tanzanii wciąż popularne są pieluchy tetrowe. Co prawda na rynku tanzańskim są Pampersy, ale nie są one wciąż popularne, a już w szczególności wśród mieszkańców wsi. Podobnie ma się sprawa z nocnikowaniem. Nocniki nie są obecne w tanzańskich domach, tak więc etap nocnikowania dzieciaczków z Tanzanii nie dotyczy. 

  • Toalety. No właśnie. Przykry temat. Zresztą po części nakreśliłam go we wstępie. Wiejskie toalety to nasze polskie latryny, znajdujące się ok. 20 metrów od domu. Hmmm... nie chciałabym nikogo urazić, ale muszę Wam powiedzieć, że posiadanie latryny to jest luksus. Możecie się domyślić co mam na myśli. I właśnie to jest główną przyczyną chorób typu cholera (suahilskie: ki pindu pindu), biegunka, dur brzuszny wśród mieszkańców, w tym dzieci. 
Nie bez powodu w ostatnim podpunkcie umieściłam toalety, a raczej ich brak. Właśnie to jest główny powód mojego dzisiejszego wpisu. Kochani, nie wiem czy słyszeliście o akcji organizowanej wspólnie przez UNICEF i markę Domestos. Jeśli nie to już piszę. Otóż wspomniana akcja ma na celu rozpropagowanie wiedzy o tym jak ważne są warunki sanitarne szczególnie dla dzieci oraz promowanie budowania toalet w Afryce. Nad akcją czuwa UNICEF oraz marka Domestos. W pierwszym roku program obejmie około 400.000 ludzi żyjących w społecznościach bez dostępu do urządzeń sanitarnych, przede wszystkim w Gambii, Ghanie, Nikaragui, Nigerii, Pakistanie, Filipinach, Sudanie Południowym, Sudanie i Wietnamie. Osobiście ubolewam nad brakiem Tanzanii, ale wierzę, że mój wpis przekona organizatorów do wsparcia Tanzanii w kolejnej odsłonie akcji :))))))

Tak się składa, że każdy z nas może wesprzeć akcję, kupując specjalnie oznaczoną butelkę Domestos. 5 % z ich zakupu zostanie przeznaczone na program CATS, którego celem jest pomoc w poprawie jakości życia oraz tworzenie lepszej przyszłości dla wszystkich znajdujących się w potrzebie.
Po więcej informacji odsyłam Was na oficjalną stronę akcji http://www.domestosdlaunicef.pl/



Jako osoba wspierająca i będąca częścią tej akcji (szczegóły wkrótce), serdecznie Was zachęcam do wspierania programu, także na forum nk.pl w grupie Razem dla zdrowia dzieci



Wystarczy zrobić tak niewiele, by pomóc w poprawie warunków sanitarnych w krajach potrzebujących. Dlatego pomagajmy!




Gwoli ścisłości:
-Fotografie, które umieszczam na blogu są prywatnymi zdjęciami mojego Męża, więc wiadomym jest, że prywatność osób musi być uszanowana, stąd też zamazane twarze.
-W większości są to "ciekawostki" z życia mieszkańców wiosek, więc część tych informacji niekoniecznie musi znaleźć pokrycie w opowieściach ludzi z miasta.
-Wpis nie jest sponsorowany, ale Nasze Czekoladowe Szczęście ma wkład w całą akcję.

***

środa, 25 lipca 2012

Family time.

Czekoladka jest "zwierzęciem stadnym". Kocha mieć ludzi wokół siebie, nawet gdy czasami jego zachowanie sugeruje co innego. By Bartek był w pełni sobą, w domu muszą być wszyscy domownicy, nawet Wujek ;) Wszak to on pokazał  Bartunkowi jak dużą frajdę sprawia huśtanie na kołdrze. Ojjj. Czekoladka to uwielbia. Pomysł z huśtaniem podłapała Babcia z Dziadkiem, tak więc sam widok kołdry wprowadza Bartusia w błogi stan :) Z kolei widok piłki automatycznie kojarzy się z Tatą. Ech. Aż cała drżę na myśl o kolejnej rozłące Czekoladki z Tatą. No, ale na razie lepiej o tym nie myśleć. Damy radę. Jak zawsze... :))))


PS. A jutro najprawdopodobniej coś z Tanzanii... :)))


***

poniedziałek, 23 lipca 2012

KrakLove.

Noooo, w końcu pogoda ustabilizowała się na tyle, że człowiek nie boi się wyruszyć na dalszą wycieczkę. Oczywiście wykorzystaliśmy ten fakt na 100% i wybyliśmy razem z Czekoladowym Tatą do Krakowa, w celu przedłużenia karty pobytu. Ech i znowu potulnie w październiku zgłosimy się na przesłuchanie, by odpowiadać na pytania typu: ile łyżeczek słodzi Mąż albo kto pierwszy dzisiaj wstał rano oO. No, ale na razie o tym nie myślę. 

Podczas, gdy Mąż załatwiał urzędowe sprawy, my z Czekoladką i Czekoladową Babcią spacerowałyśmy sobie po przepięknych uliczkach Krakowa, pokazując Bartusiowi nowe interesujące miejsca. Na początek oczywiście zahaczyliśmy o ukochaną fontannę, która ewidentnie zapadła w Czekoladowej pamięci z poprzednich wypadów. Bartulek uwielbia wodę i wszystko co z nią związane, dlatego w tym miejscu spędziliśmy kilka dobrych minut. W między czasie spotkaliśmy znajomego, który tak jak my postanowił wykorzystać ten piękny dzień na spacerek po klimatycznym Krakowie.


Gdy w końcu udało nam się przekonać Simbę do dalsze wędrówki (wszak czekała na nas wielka rzeeeka ;)), ruszyliśmy w kierunku Wawelu. Na szczęście tym razem deszcz nie pokrzyżował nam planów i udało nam się odwiedzić zamek oraz pospacerować nad Wisłą. Po drodze mijaliśmy Hotel Copernicus, z którym wiąże się wiele miłych wspomnień. Heh... Śmiało mogę napisać, że znam to miejsce jak własną kieszeń ;)


Jako, że hotel znajduje się tuż u podnóża Zamku Królewskiego, po sekundzie ukazał nam się on w całej swojej pięknej krasie.


Korzystając z pięknej pogody postanowiliśmy zawitać także na dziedziniec (ojjj z tym miejscem też się wiąże mnóstwo wspomnień :P)


Na dziedzińcu Czekoladka pokazał swój mocny charakter i próbował przekonać Mamę, że zakaz chodzenia po trawie go nie obowiązuje, no ale niestety tym razem musiał zaakceptować wyższość nakazu i z płaczem poszedł na taras widokowy. W ramach pocieszenia i na otarcie łez, Bartuniowym zapłakanym oczkom ukazała się wieeeelka ilość wody, w postaci zakola Wisły! :)))


Śmiało mogę rzec, że widok ten skutecznie poprawił humor Czekoladce, chociaż wciąż czuł lekki niedosyt. Żeby całkowicie zatrzeć niemiłe wspomnienie z zakazem, Bartunia z bliska mógł przekonać się jak wielką rzeką jest Wisła.


Po dłuższym spacerku wzdłuż bulwarów wiślanych, tuż pod samym Zamkiem Król wszamał kotleciki i ogóreczki oraz wszystko popił wodą przez słomeczkę (niestety próba podania cyca zakończyła się fiskiem z powodu natrętnych komarów, które atakowały Mamę :P).  Zadowolony, najedzony Bartunek w drodze powrotnej zalotnie podrywał Panią ze Straży Miejskiej przesyłając jej raz po raz zębne uśmiechy tuż przed maską samochodu. Pani nie pozostała obojętna na wdzięki Czekoladki i również wysyłała uśmiechy w jego kierunku. Jeszcze ostatni rzut oka na ryneczek i powrót do domku, do Dziadziusia :)


I tak oto minął nam ten słoneczny poniedziałek. Bartunek w dniu dzisiejszym miał dwie przerywane drzemki samochodowe, w związku z tym właśnie padł jak mucha (ku zadowoleniu Mamy, która ma czas zrobić post i troszkę poćwiczyć :))))

***