środa, 31 października 2012

Oswajanie z hipopotamem, czyli że nocnikowanie czas zacząć :)

W oczach Czekoladki, hipopotam jest groźnym zwierzem, którego miejsce jest w toalecie. Zmiana miejsca jego położenia, odbierana jest przez niego jako coś złego i niedopuszczalnego. Dlatego, gdy tylko pojawia się on w pokoju Czekoladki, Bartuś od razu zaczyna płakać (a właściwie udawać) i pokazywać palcem na łazienkę. Do dzisiaj. Razem z Dużą Czekoladką zadecydowaliśmy, że od dziś zaczynamy na poważnie oswajanie Małej Czekoladki z fioletowym kiboko. W związku z tym ważnym wydarzeniem urządziliśmy przeprowadzkę hipopotamowego nocnika do Czekoladowego pokoiku. Oczywiście na początku Bartunia nie był zadowolony z nowego współlokatora, ale po wspólnej zabawie z Tatą, jakimś cudem zaakceptował go w swoim bliskim otoczeniu, a nawet... usiadł na nim! To jest sukces. Co prawda, jakieś 10 miesięcy temu (pisałam o tym TU), Czekoladka bez obaw siadał na niego, a czasami zrobił siku. Niestety zaniedbaliśmy tą czynność, przez co Bartunek zapomniał do czego służy hipek, aż w końcu zaczął się go BAĆ. Bijemy się za to w pierś i mamy wyrzuty sumienia, no ale... Wszystko da się jeszcze naprawić. Wierzymy, że w końcu Bartuś przekona się do "używania" nocniczka i w końcu zrezygnujemy z pieluch. Tym bardziej, że Bartunia ich zwyczajnie nie lubi ;p Tzn. samego pampucha na pupie toleruje, ale jego wymiany NIE :P 



Na koniec kilka wskazówek, jak przekonać dziecko do nocnika na podstawie wypowiedzi fizjoterapeuty Pawła Zawitkowskiego w DDTVN.

KIEDY ZACZĄĆ NAUKĘ NOCNIKOWANIA?
-są różne teorie - jedni mówią, żeby zaczynać od 1 roku życia, a inni, że od 2, kiedy dziecko zaczyna kojarzyć po co, w ogóle jest sadzane na nocnik. Wg Zawitkowskiego najlepiej zacząć "trening nocnikownia" w momencie, gdy dziecko samo sygnalizuje, że chce "siku". Niekoniecznie musi to nam powiedzieć, ale są różne zachownia, które mogą nam to zasygnalizować - napinanie się, chowanie się, trzymanie się za pieluchę.

-wg fizjoterapeutów, dobrym sposobem, by nauczyć dziecko sygnalizowania chęci zrobienia "siku", jest zdejmowanie pieluchy tuż po, sadzanie dziecka z gołą pupą (lub w majteczkach) na ciepłej macie i za jakieś 30 min, założenie z powrotem pieluchy, tak by dziecko zrozumiało, że pielucha służy do siusiania, a nie, że jest to element garderoby. Taki sam manewr stosujemy później z nocnikiem.

- gdy widzimy, że dziecko sygnalizuje nam chęć zrobienia siku lub kupki, siadamy z nim na ziemi (dziecko na nocniku), zabawiamy go i czekamy na "rezultat napinania". Co ważne, chwalimy dziecko i cieszymy się razem z nim, bijemy brawo itp.

- podobno na dzieci działają też różne gadżeciarskie nocniki, hmmm... my jednak pozostaniemy przy naszym hipciu :P


Należy także pamiętać, że - Z nauką korzystania z nocnika jest podobnie jest z nauką chodzenia. Jedne dzieci opanowują to wcześniej, inne później - wyjaśnia fizjoterapeuta Paweł Zawitkowski. Nie ma powodów do zmartwień, jeśli nasze dziecko później zaczyna korzystać z nocnika.


No to do dzieła! :))))) Szkoda, że zabraliśmy się za to w zimę, ale podobno warto nalać ciepłej wody do środka nocnika, tak by było ciepło w dupkę i daaaawaj :D

Standardowo czekam na wskazówki od bardziej doświadczonych Rodziców :)

***

niedziela, 28 października 2012

Mamy wiewiórkę w domu!

A właściwie mieliśmy - dzisiejszej nocy. Część z Was, która czyta mojego drugiego bloga, wie, że Czekoladka zrobiła nam wczoraj nie lada niespodziankę i poszła spać o 19:45! Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz się to zdarzyło (yy... wróć! To się nie zdarzyło nigdy?). Oczywiście wyczuwałam w tym jakiś podstęp, przecież niemożliwym byłoby swobodne spanie od 20 do godzin porannych. Pewnie jak się domyślacie, miałam rację. Punkt 23, Bartuś zwarty i gotowy do zabawy, pomaszerował w kierunku swoich koszy z zabawkami (nie rozumiem tego fenomenu - w dzień zabawki mogą stać nieruszone, z kolei w nocy Synek nie wie, którą zabawką bawić się najpierw). Zabawa była przednia, a to podrzucanie klockami do góry, a to wyścigi samochodów, a to grzechotanie grzechotkami... by na końcu na nowo odkryć radość z mięciutkiej książeczki podarowanej Czekoladce od Wujka Johna z Tanzanii. 


Wszystko wyszło całkiem niespodziewanie i spontanicznie - podczas przeglądania kolejnych "stron" książeczki, nagle na szafce pojawił się świetlisty "zajączek"... ekhm - właściwie powinnam napisać wiewiórka (Czekoladowa baka). Oczywiście nie mogło to zostać zignorowane przez wyspanego Bartka, który biegał od jednego miejsca do drugiego z zamiarem złapania świecącej baki


Haha, śmiechu było co niemiara, tym bardziej, że wszystko rozgrywało się o 1 godzinie czasu (jeszcze) letniego. Doszło nawet do tego, że z Dużą Czekoladką poza baką widzieliśmy: antylopę, zebrę, gołębia, małpę i królika... Tak to jest, gdy rodzicom brakuje snuuuu...


***

sobota, 27 października 2012

Wow, kap, kap, kap.

Na początek coś na poprawę humorku:

https://www.facebook.com/pudelek

Hihihi, o tym samym pomyślałam, gdy zobaczyłam pierwsze płatki śniegu za oknem. Wiedziałam, że cały facebook sparaliżują opisy w stylu: "Snow, snow, snow" lub "Nieee... Tylko nie śnieg". Nie, żeby mi to przeszkadzało, co to, to nie ;) Tym bardziej, że sama daję teraz wpis o śniegu. No, ale jak mogłabym pominąć cudowną reakcję mojej Czekoladki na spadające białe śnieżynki? Jakby na to nie patrzeć są to pierwsze w pełni świadome płatki śniegu, które widział Bartunek. Co prawda, w tamtym roku widział, baaa nawet dotykał zimny biały puch, ale nijak ma się to do tego, co będzie w tym roku. Aż mi się buzia uśmiecha na samą myśl o wspólnych spacerkach w śnieżnej scenerii, no i przejażdżkach na sankach! Taaaaaaak! O tym marzę i mam nadzieję, że Czekoladka nieświadomie też ;) Zresztą. Jeśli jeszcze o tym nie marzy, to jest to kwestia kilkudziesięciu dni - w tym roku Mikołajowi nie przepuścimy sankowego prezentu ;)))))


No dobra, ja tu tak o sankach i śniegu, a zapomniałam napisać, o reakcji Czekoladki na pierwszy śnieg. Wyglądała ona mniej więcej tak: "ŁoŁ! Kap, kap, kap! Mamaaa!" (nic to, że kap, kap określa także spadające liście z drzew :D). Hahaha. Uśmiałam się przy tym jak nigdy :) Moje Kochane Czekoladowe Szczęście! :))) Dostarcza nam tyle radości <3

***

piątek, 26 października 2012

Bo Mama też może być FIT...

Tytułową dewizę staram się wprowadzić w swoje życie od momentu pojawienia się Czekoladki na świecie. Aktywna fizycznie byłam praktycznie zawsze: przed zajściem w ciążę, w trakcie jej trwania i po porodzie. W chwili zobaczenia dwóch kresek na teście ciążowym, a tym samym z chwilą pojawienia się Czekoladki w brzuchu, postanowiłam, że będę FIT Mamą. Oczywiście w błogosławionym stanie musiałam nieco zmienić profil mojego treningu - ćwiczenia na mięśnie brzucha ustąpiły miejsca ćwiczeniom rozluźniającym i odprężającym, a bieganie, wolnej jeździe na rowerku stacjonarnym. Jednak po konsultacji z moim ginekologiem i uzyskaniu od niego zgody na ćwiczenia, dalej byłam bardzo aktywna fizycznie - cotygodniowe zajęcia z tańca towarzyskiego i tenisa były na porządku dziennym. Nawet 5 minut przed odejściem wód płodowych śmigałam na rowerku stacjonarnym (teraz mnie to przeraża, wtedy śmieszyło :P). Byłam przekonana, że ćwiczenia ułatwią mi poród. Niestety w jego trakcie okazało się, że moje intensywne ćwiczenia wcale nie okazały się pomocne - w wyniku nadmiernych ćwiczeń, mięśnie macicy nie były dostatecznie rozluźnione i elastyczne, przez co rozwarcie, a tym samym poród przebiegał w znacznie wolniejszym tempie. Potwierdzeniem tego było pytanie położnej: "Czy przed ciążą i w jej trakcie była Pani aktywna fizycznie?". Po mojej twierdzącej odpowiedzi usłyszałam, że właśnie nadmierne "wysportowanie" często jest przyczyną braku dostatecznego rozwarcia (niby było 10cm, ale jednak jedna błona nie chciała się do końca otworzyć, co skutecznie opóźniło poród). Leżąc na łóżku porodowym, biłam się z wyrzutami sumienia, że gdyby nie moje nadmierne ćwiczenia, to teraz nie męczyłabym tak siebie, a przede wszystkim Synka. Po porodzie postanowiłam być ostrożniejsza. Odczekałam zalecany okres tzw. połogu, by delikatnie wrócić do ćwiczeń. Najpierw był to rowerek, potem brzuszki, a na końcu hula hop. Ćwiczyłam kiedy tylko się dało, ale w bezpiecznych dawkach np. gdy Synek spał, jednocześnie bujałam go w wózku i kręciłam hh :) Było to nie lada wyzwanie, ale się udawało (haha chyba sobie to wpiszę w CV :P). Z czasem miałam coraz mniej czasu na ćwiczenia, jednak zawsze udawało mi się choć trochę poćwiczyć na wspólnych spacerkach - a to podczas biegania za piłką, a to na osiedlowej mini siłowni na placu zabaw. Ostatnio nawet udaje mi się poćwiczyć w trakcie popołudniowej drzemki, o czym szerzej na moim blogu lifestylowym. Dlaczego o tym piszę? Do tego wynurzenia zainspirowała mnie ta ciekawa fotka:

https://www.facebook.com/MariaMKang


Maria Kang udowadnia, że można być fit mamą nawet po 3 ciążach, tylko trzeba chcieć i mieć dużo samozaparcia. Wiadomo zaraz pojawią się oskarżenia, że nie każda mama ma tyle czasu, by ćwiczyć (wiadomo praca, dzieci itp.), ale jeśli przeczyta się wypowiedź samej Marii, o tym, że ona także pracuje i wychowuje 3 dzieci to jednak szczęka opada :)))) Jak dla mnie... jest ona dużą inspiracją do bycia zarówno rodzicem, jak i zadowoloną z siebie fit kobietą :)

***

środa, 24 października 2012

Czekoladowa Rodzina w TV?

Nie raz pytacie mnie w komentarzach o początki naszej znajomości z Mężem. Jak się poznaliśmy, czy w Polsce, czy zagranicą, w jakim języku się porozumiewamy itp., itd. Planowałam zrobić o tym osobny wpis, który poprzedzony byłby popularnym wśród blogerek "ask me anything", jednak doszłam do wniosku, że niekoniecznie na każde pytanie mogłabym/chciałabym odpowiedzieć. Wiadomo, każdy chce zachować resztki prywatności, nawet jeśli prowadzi publiczny pamiętnik w Internecie.
Temat na nowo pojawił się w mojej głowie po zaskakującym mailu. Otóż pewna popularna stacja telewizyjna, zaprosiła Naszą Czekoladową Rodzinę do wzięcia udziału w rozmowie na temat naszej czekoladowej miłości i naszego życia rodzinnego. Reportaż wyemitowany byłby w telewizji, która cieszy się dużą oglądalnością (TVN). Moja pierwsza reakcja była mniej więcej taka: Super, idziemy, by po chwili zmienić się w Ja i telewizja? No waaay. Rodzina namawia mnie do wzięcia udziału, w końcu to fajna pamiątka na przyszłość i ciekawe doświadczenie, ale ja wciąż się waham. Czy jestem gotowa na takie wyzwanie :D?



Dlatego postanowiłam Was zapytać o radę: czy miałyście kiedyś do czynienia z występem w TV? Jakie są Wasze doświadczenia? Warto? No i najważniejsze: czy chcecie dowiedzieć się o nas czegoś nowego i zobaczyć Naszą Czekoladową Rodzinę w TV? :D Zapraszam do sondy na facebooku :)


***

niedziela, 21 października 2012

Hugs.

Gdy jeszcze nie było Czekoladki na świecie, gdy dopiero zaczynałam związek z Dużą Czekoladką, nic tak nie działało na mnie kojąco, jak jego przytulenie. Nie potrzebowałam niczego więcej, wystarczyło przytulenie do jego serca i wiedziałam, że wszystko będzie ok. W jego objęciach czułam się bezpieczna i kochana. Zawsze wierzyłam w moc przytulania. Gdy było mi bardzo źle, wystarczyło mocne przytulenie do Mamy, czy przyjaciółki i już było mi lżej. Teraz, gdy Bartuś jest na tym świecie, przytulanie zyskało nowego, jeszcze głębszego znaczenia. Owszem, wciąż jest związane z uczuciem miłości i zrozumienia, jednak uścisk dziecka to, coś zupełnie innego, coś magicznego. I nie chodzi mi tutaj o tulenie się po upadku, czy szczepieniu (chociaż to też jest piękne, że dziecko szuka ukojenia w Maminych ramionach, ale jednak zawsze powiązane jest to z cierpieniem dziecka), tylko takim bezinteresownym, nagłym przytuleniem. Nie ma piękniejszej chwili, gdy Mała Czekoladka podbiega do mnie z głośnym Mama i mocno przytula się, a to do nóg, a to do klatki piersiowej. Dodatkowe ummmm towarzyszące tej czynności nacechowane jest taką miłością, że serce mięknie. Tak jak dzisiaj, gdy poczułam mocny uścisk i zobaczyłam cudowną kędziorkową główkę tulącą się do moich nóg. Pewnie, gdyby był większy przytuliłby się do brzucha lub wpadł w moje ramiona, a tak tulił to, co było w zasięgu jego Czekoladowych rączek. I nie jest to pierwszy taki przypadek, ale jednak dzisiaj wyjątkowo mnie rozczulił. Tak jak przytulenie chłopca autystycznego na placu zabaw. Tak niespodziewane i zaskakujące. Mówi się, że dzieci chore na autyzm wyczuwają dobrych ludzi... Chyba nie ma większego komplementu, dla kogoś takiego jak JA...


***

sobota, 20 października 2012

Uhuhu, boiiiii....

Wieczór. Zapalona lampka nocna + duża lampa na suficie. Czekoladka leży z Mamą na łóżku i jednocześnie cycusia Pana Cyca. Oczka schodzą się do snu (zarówno Mamie, jak i Synkowi). Tata wstaje, wyłącza główną lampę (nocna lampka pozostaje zaświecona, co by Bartuś się nie bał). Nagle Czekoladka szybko otwiera oczy, wydaje z siebie coś na kształt uhuuhuuu + słówko boiiiii, i wskazuje palcem na cień dużej lampki na suficie. Tata automatycznie zaświeca główną lampkę, na co Bartuś reaguje słówkiem "ne ma" z wygiętymi rączkami w geście "nie ma strasznego, okropnego cieniowego potwora". Nie jest to jednorazowy przypadek. Powtarza się on dzień w dzień od kilku dni. Czekoladka zaczyna mieć lęki nocne. Boi się wyimaginowanych rzeczy, budzi się ze strachem w nocy, płacze i krzyczy. Nie wiem skąd takie reakcje. Nikt go przecież nie straszy, ani nie krzyczy na niego. O ile strach związany z cieniami, to w dużej mierze jego "poszukiwanie czegoś, czego można się bać", o tyle krzyki i lęki noce są o wiele większym problemem. Rozmawiałam o tym z lekarką przy okazji szczepień. W sumie nie dowiedziałam się niczego nowego, poza tym, że niektóre dzieci tak mają i trzeba to przetrwać. Dostałam też skierowanie na morfologię i mocz, które być może wskażą na przyczyny nagłego budzenia się Czekoladki w nocy (zaprawdę powiadam Wam, nie mam większego marzenia niż 4h, nieprzerwany sen :(). 


Może ktoś z Was miał podobne doświadczenia i podzieli się swoją opinią? Czy naprawdę niektóre dzieci tak mają i trzeba to przetrwać? Czy to normalne, że od 19stu miesięcy nie spałam dłużej niż 3h ciągiem? Od razu zaznaczam, że Bartek nie śpi dużo w dzień, max. 2h, które też są przerywane pobudkami...

A tutaj coś na czasie...


***

poniedziałek, 15 października 2012

Bydlęta, a nie ludzie.

Pewnie większość z Was, wie o czym chcę napisać (innych odsyłam do tego linku). Jako matka, rodzic, sprzeciwiam się takiemu światu. Sprzeciwiam się traktowaniu drugiego człowieka, jak śmiecia. Przede wszystkim sprzeciwiam się nieczułemu, KARYGODNEMU traktowaniu malutkich dzieci, które niestety poprzez swoją niewinność są "idealnym obiektem" dla zezwierzęconych "ludzi". Tfuuu. Obrażam zwierzęta, gdyż nawet one pomagają sobie w chwilach słabości, czy niemocy, a nie krępują się ubraniami, czy przywiązują do łóżek...
Jak człowiek, może zrobić drugiemu człowiekowi coś takiego? Jak może wyrządzić krzywdę niewinnej istocie, która nawet nie ma szans na równą walkę? I jak tu ufać ludziom... No jak? Jak matka, czy ojciec ma ze spokojnym sercem zostawić dziecko, w pozornie bezpiecznym miejscu, pod opieką wykwalifikowanych osób? No jak... Świat schodzi na psy. A może już zszedł?

Szkoda słów. Teraz jeszcze bardziej się cieszę i dziękuję losowi za możliwość przebywania z dzieckiem 24h na dobę. Czasami jest ciężko i człowiek marzy o weekendzie na bezludnej wyspie lub nawet zwykłym wyjściu do pracy, do ludzi... Ale w obliczu takich informacji, doceniam fakt, że nie muszę zastanawiać się, czy ktoś dobrze opiekuje się moim dzieckiem, czy zmienia mu pieluchę i daje świeże jedzenie.

Nie chcę, żeby ten post został źle odebrany. Nie oceniam innych Mam, które zmuszone są lub po prostu chcą wysłać dziecko do żłobka, bo znam obecne realia i sytuacje ekonomiczną wielu rodzin. Także wiem, że nie można na wszystkich patrzeć podejrzliwie, ale po prostu po tym newsie opadły mi ręce. Niestety, nie pierwszy i nie ostatni raz.... Co się dzieje z ludźmi?

Truchleję na samą myśl, że za niedługo będę musiała posłać Czekoladkę do przedszkola.

***
Żeby nie było tak negatywnie - mam dobrego newsa! Mamy nowego ząbka - 15stego :D


***
Wciąż nie zgłosiły się do mnie zwyciężczynie Pampersowego konkursu - Monika Kwatek, Malina Jagoda. Bardzo proszę o kontakt na maila :)

***

niedziela, 14 października 2012

Ajloju.

Chwalenia się, ciąg dalszy. To naprawdę nie moja wina, że jestem taka dumna z każdego nowego słówka i z każdej nowej umiejętności Bartunka. Wierzę, że większość rodziców, którzy nas czytają, mają podobnie ze swoimi Szkrabami i nie przeszkadza im zbytnio, to moje skrzętne zapisywanie nowych słówek Czekoladki.

Bo tylko mi powiedzcie, czy jest coś piękniejszego, niż wyrażenie kocham Cię z ust dziecka? Nie ma. Nawet Mama, nie może się z tym równać. No może - kocham Cię Mamo, może to przebić, ale na to chyba jeszcze sobie poczekam ;p

Ok, chwalę się. Bartuś mówi: ajloju, co w wolnym tłumaczeniu oznacza i love you. Nauczył go tego Tata, który, co rusz powtarza Synkowi, jak bardzo go kocha. Pomocna okazała się także piosenka Barneya I love you... Od kilku dni, Czekoladka ładnie, czasami bardziej zrozumiale, czasami mniej, wypowiada swoje słodkie aj lo ju. Miód na moje serce. Teraz tylko czekam na świadome podbiegnięcie i wypowiedziane prosto w twarz i love you, mommy! :)))



Także wujek może czuć się zaszczycony, bo Bartuś, z dwóch języków wybrał sobie angielskie uncle i powtarza do wujka - ankoooo

Czyli teraz mamy nazwaną całą rodzinę: mama po polsku/angielsku, babka/baba - po polsku, dziadzia/dziadzio - po polsku, tata/tato/daddy - mieszane no i anko - po angielsku :)))) Jednym słowem misz-masz językowy :))))

***
UWAGA!

Wciąż nie zgłosiły się do mnie zwyciężczynie Pampersowego konkursu - Monika Kwatek, Malina Jagoda. Bardzo proszę o kontakt na maila :)

***

piątek, 12 października 2012

Pampersowe wyniki konkursowe.

Kochani. Z góry przepraszam Was za ten malutki poślizg z wynikami. Spowodowany był on gorszy stanem zdrowia - chyba stres pomagisterski ze mnie schodził. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to opóźnienie i teraz z radością poznacie zwycięzców Pampersowego konkursu. 

Wybór trzech laureatów był naprawdę ciężki - każda z osób biorących udział, w bardzo ciekawy i szczegółowy sposób przybliżyła nam swoje codzienne wyczyny. Podobnie jak w przypadku innych konkursów, i tym razem w wyłonieniu zwycięzców pomagali mi moi niezastąpieni pomocnicy - Babcia Czekoladki i Mała Czekoladka. Po kilkunastu minutach narad doszliśmy do consensusu i wybraliśmy trzy, naszym zdaniem najciekawsze, wypowiedzi i tym samym, postanowiliśmy nagrodzić:


Paczką pieluszek Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze (5) i dwoma paczkami chusteczek Pampers Fresh - 
porady-mamy.pl

Paczką pieluszek Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze (6) i paczką chusteczek Pampers Fresh - 
Monika Kwatek
Malina Jagoda

Serdecznie gratulujemy zwyciężczyniom i prosimy o kontakt z danymi do wysyłki na maila mtotowangu@wp.pl

Dziękuję wszystkim za udział i za wspólną zabawę :)))

***

środa, 10 października 2012

To jest już koniec...

Koniec pewnego etapu w moim życiu. Koniec beztroskiego studenckiego życia. Koniec codziennego wstawania na uczelnię i narzekania na wykładowców. I choć jeszcze niedawno zarzekałam się, że dzień, w którym skończę studia, będzie najpiękniejszym dniem w moim życiu, to dzisiaj po usłyszeniu magicznych słów: "Miło mi, po raz pierwszy, zwrócić się do Pani, Pani Magister Justyno", łezka zakręciła się w moim oku. Tyle wspomnień, tyle doświadczeń. Niepostrzeżenie wraz z każdym krokiem po uczelnianym korytarzu, do głowy napływały wspomnienia z pierwszych dni studiów: pierwsze zajęcia lekkiej atletyki, pierwsze zajęcia fizjologii z "traktowaniem prądem" nieżywej żaby, pierwsze wykłady, znajomości, imprezy... Tyle wspomnień. Owszem, bywały dni gorsze, ale jednak z latami w głowie pozostają tylko pozytywne wspomnienia :D Ech. Czas pędzi, jak oszalały. Jeszcze niedawno o 6 rano gnałam ze sportową torbą ubrana w strój kąpielowy na AWF'owski basen, a teraz jestem panią magister z Czekoladką u boku. Ekhm... Przepraszam, z Panem Magistrem Czekoladką, bo w końcu pomagał Mamie w napisaniu pracy (nic to, że raz z przerażeniem w oczach, obserwowałam jego poczynania na moim laptopie, podczas których na pulpicie pojawiło się groźnie brzmiące ostrzeżenie: Czy chcesz przenieść do kosza "praca mgr - Justyna"?). Oficjalnie mogę powiedzieć, że jesteśmy rodziną MAGISTRÓW - TATA MGR, MAMA MGR I SYNEK MGR :) - hihi o Babci też nie zapominamy :*

Obrona poszła dosyć sprawnie, wiadomo stres był, ale niepotrzebny. Obroniłam się na 5 :) Usłyszałam mnóstwo miłych słów od recenzenta, który w obecności mojego promotora zachwalał moją pracę :) Naprawdę jeszcze kilka miesięcy temu, byłam pewna, że nie uda mi się obronić w terminie, a tu proszę. Jestem z siebie dumna - udało mi się pogodzić studiowanie dzienne i pisanie pracy mgr, z opieką i wychowywaniem Synka. Ostatnie dwa lata były niezłą szkołą życia, która pokazała mi, na kim mogę polegać, a kto tylko czyha na moje potknięcie. Zresztą szkoda gadać. Skupiam się na pozytywach swojego życia i już rozglądam się za kolejnymi wyzwaniami, które wiem, że z pomocą najbliższych uda mi się zrealizować.

Dziękuję za trzymanie kciuków, chociaż pewnie większość z Was dopiero teraz dowie się, że już po obronie :))))

Na koniec muszę pochwalić Męża, który dzielnie opiekował się Synkiem, podczas gdy ja stresowałam się przed obroną. Dziękuję Kochanie :*

I dziękuję za piękne kwiaty od Czekoladki, podarowane rękami Taty, a zakupione przez Babcię <3 :*


Aaaa... 
JESTEM MAGISTREM!

***

niedziela, 7 października 2012

O adidasowych problemach słów kilka...

Uwielbiam Decathlon'a. Kocham przechadzać się pomiędzy sportowymi ciuchami, piłkami i innymi ciekawymi sprzętami. To, co najbardziej podoba mi się w tym sklepie, to możliwość testowania urządzeń, których nie mielibyśmy okazji wypróbowania na co dzień. Wiem, że wiele innych sklepów też zapewnia takie warunki, ale jakoś Decathlon szczególnie przypadł mi do gustu. A Małej Czekoladce? Niekoniecznie. Bartek jest typem prawdziwego faceta, który nienawidzi chodzić do sklepów (nawet sportowych), dlatego nie dziwi mnie, że nasza pierwsza próba zakupienia tam butów dla Czekoladki okazała się klapą. Dopiero powrót Taty, skutecznie ośmielił Bartulka do wejścia do środka. Czekoladka wykazał się taką cierpliwością, że pozwolił założyć sobie na nogi 3 pary butów (nie bez znaczenia była mała tenisowa piłka, która odwracała uwagę Małego Uparciucha :P)! Brawa dla tego Małego Pana. Naprawdę jest to mega osiągnięcie. Tym sposobem, Czekoladka bogatszy jest o 3 pary nowych (niekoniecznie tanich, ale to wina BABCI! :P) butów (aaa i piłki, of kors), które zastąpią jego (całkiem zużyte) ukochane buciki z pieskiem (w końcu!!!!). Ale, ale... Na zakupieniu butów, problem się nie skończył. Rano, zadowoleni, że w końcu Czekoladka będzie wyglądać jak człowiek, podjęliśmy próbę założenia butów na Czekoladowe stopy. A tu co nas spotkało? Opór. Meeeega opór. Taki z fochem i przytupem. Otóż Bartek ubzdurał sobie, że jeśli spacerek, to tylko w butach z pieskiem. Na nic przekonywanie, że buty są dziurawe, że zimno mu w stopy, że wygląda jak idź stąd i nie wracaj, że Mama kocha widok małych dzieciaczków w adidaskach lub najeczkach (rozczula mnie ten widok :P). Nawet nie pomogło zakładanie malutkich adidasów na nogę Czekoladowego Taty. Czekoladka zaparł się i z uporem rzucał nowymi butami o stół. Nie ważne, czy to adidaski, czy trzewiczki. Na szczęście z pomocą przyszła Babcia i  Dziadek, którzy przekonali Wnuczka do założenia nowych bucików (szacunek! :)). I, o dziwo, po założeniu butów, w Czekoladowym sercu wybuchła wielka miłość do nowych adidasków :))) Teraz pierwsze co robi rano, to prosi o ich założenie :D:D:D Hihihi... Ciekawe jak będzie z trzewikami i gumiaczkami.


Nie wiem, jak Wy, ale ja kocham oglądać ładnie ubrane dzieci na ulicy. Ubrane, nie przebrane. Niekoniecznie lubię patrzeć, na elegancików, czy małe damy, gdyż mam wrażenie, że dziecko w takim ubiorze zwyczajnie się męczy. Wiem, że nie musi tak być, ale jednak tak czuję. Inaczej jest ze sportowymi ciuchami. Uwielbiam widok małych sportowych ciuszków, a już w szczególności butów. Dlatego zrozumiałym jest, że moja Czekoladka, prędzej czy później, musiała się stać właścicielem małych adidasków. Co prawda, wcześniej już miał swoje sportowe butki, ale szybko z nich wyrósł. Mam nadzieję, że te posłużą mu troszkę dłużej.


A Tobie Synu, za kilka lat przypomnę Ci, jak nienawidziłeś adidasów. Ciekawe, jak wtedy zareagujesz :D

Ciekawa jestem co Wy sądzicie o małych sportowych ubrankach? Jesteście za, czy przeciw :D?

***

piątek, 5 października 2012

Rozśpiewane Apple.

W jednym z wcześniejszych wpisów wspominałam o mieszaniu języków przez Czekoladkę. Część przedmiotów nazywana jest w języku polskim, a część w angielskim. Zdarzają się też wtrącenia po suahili. Oczywiście przeważającą część stanowią sformułowania po polsku, wszak w tym języku najczęściej zwracamy się do Bartka. Chociaż... Po zastanowieniu nie jestem pewna, który język jest częściej obecny w Czekoladowych ustach. Wpływ na to, niewątpliwie ma Duża Czekoladka, który na spacerkach mówi do Synka po angielsku, powtarza różne słowa, tak długo, aż Bartunia je powtórzy. I tak (również wspomniane) kuku zyskało poprawną nazwę Moon, a jabłko... apple. No właśnie, zatrzymajmy się przy tym jabłku. Czekoladka od jakiegoś miesiąca wprost ubóstwia jabłka. Nie można spokojnie wejść do kuchni, żeby nie być zaciągniętym przez Bartusia do miejsca, gdzie trzymane są jabłuszka. Na sam widok miseczki, z Czekoladowych ust słychać radosne mniam mniam. Czekoladka potrafi zjeść jabłko na śniadanie, na podwieczorek i kolację. Naprawdę staram się ograniczyć tą ilość, ale on doskonale wie, jak przekonać domowników do kolejnego jabłka. A gdybyście tylko widzieli z jaką rozkoszą je gryzie. No normalnie, do reklamy jabłek jak znalazł. No i jeśli już o tym jabłku mowa, przytoczę Wam moją dzisiejszą rozmowę z Synkiem:
Mama: Bartusiu powiedz jabłko...
Bartuś: Mniam, mniam.
M: Ja-błko.
B: Apple.


No i zdębiałam. Syn mówi do mnie po angielsku. Czyżby to obecność Dużej Czekoladki tak na niego wpłynęła? A jeśli już o rozwoju mowy  - ogłaszam wszem i wobec, że mój Syn śpiewa po angielsku. Bez żadnej koloryzacji, czy ściemy. W piosence o kotkach, które zgubiły rękawiczki, jest motyw: "Meow, meow, meow, meow, we shall have no pie". Oczywiście Bartunia nie śpiewa całego wersu, ale miau, miau, miau i paj, jest głośno akcentowane.


Ludzie! Moja Mała Czekoladka śpiewa. I to po angielsku, jak na gwiazdę światowego formatu przystało. Czujecie to? Duma mnie rozpiera! :)))))

PS. Z całego serca polecam serię MuffinSongs z piosenkami dla dzieci. Naprawdę uczą!

Edit:

Reakcja Bartka na załączone foto była tak przewidywalna i oczywista, jak to, że lód jest zimny. Jedno wielkie mniam mniam.

***

No i już po.

Oczywiście mowa o szczepieniu. Niestety mój stres udzielił się Bartusiowi na tyle, że całą noc biedak popłakiwał i uciekał na ręce. Podobnie było nad ranem. Problem był z założeniem pampucha, spodni, bodziaka, bluzki itp., itd. Doskonale wiedział, co go czeka. W sumie, co mu się dziwić, skoro Mama od rana chodziła poddenerwowana i zestresowana. Na szczęście z pomocą przyszedł mój Mąż, który dzielnie trzymał Czekoladkę i tłumaczył mu, że to dla jego dobra. Sama wizyta minęła w płaczu i tuleniu się do Mamy. Doszło nawet do tego, że razem wskoczyliśmy na wagę ;) Prawdę powiedziawszy, nie chciałam z rana usłyszeć ile ważę (teraz to już na bank przechodzę na dietę! ;)) Za to Czekoladka ładnie przybiera na wadze (ponad 12 kg), dobrze się rozwija (to sama umiałam ocenić ;))), ciemiączko całkowicie zalane, trójeczki wyżynają się wszystkie na raz, gardełko zdrowe, serduszko ładnie pika... Generalnie wszystko bez zarzutów. Po raz kolejny wzięłam receptę na szczepionkę na ospę (wciąż się waham :/), skierowanie na morfologię i mocz (wstyd się przyznać, ale ostatnią robiliśmy hmmm... ok. 16 miesięcy temu?). Moment szczepienia też był przykrym widokiem. Biedaczek upłakał się jak nigdy. Na szczęście po szczepieniu, wrócił nam humor, Bartunia z radością skakał i szukał "Basiek" w okolicznym lasku. Cieszę się, że mamy już to za sobą i dziękuję Mężowi za wsparcie :))) Na moje podziękowania za obecność usłyszałam: To jest normalne, jesteśmy rodziną. To jest też mój Synek.
Teoretyczne kolejna wizyta w lutym, na bilansie dwulatka (o ile nie zdecyduję się wcześniej na szczepienie przeciwko ospie), a kolejne szczepienie za 3 lata :D To teraz jeszcze tylko obrona i mam nadzieję, że koniec stresów do końca roku :)))) 



***
Wszystko pięknie i ładnie, tylko perspektywa Świąt BN bez Dużej Czekoladki mnie smuci. Wczoraj razem z moim Bratem zamówili bilety do Tanzanii :(((((((( I kolejne 3 miesiące bez nich :( Ciężko będzie, oj ciężko. 

Swoją drogą, wiem, że część z Was latała do Afryki z dzieciaczkami. Czy mogę prosić o wskazówki, ile lat może mieć dziecko, by bezpiecznie móc lecieć do tak odległej i egzotycznej krainy? Konkretnie chodzi mi o szczepienia... Mój brat dowiadywał się w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej w Katowicach, że dziecko musi mieć ok. 5 lat. Czy to prawda?

***

czwartek, 4 października 2012

Stres.

No to oficjalnie ogłaszam wszem i wobec, że zaczynam się stresować. Czyżby październik miał być miesiącem największych nerwów? Hmmm... Chyba tak. Najpierw przesłuchanie, jutro szczepienie, a za niecały tydzień obrona. Sama nie wiem, które z tych wydarzeń najbardziej mnie przeraża(ło). Chociaż, chyba najbardziej przeraża mnie jutrzejsze szczepienie. Wiem, jak wyglądało ostatnio i wiem, jak będzie wyglądać jutro. Najbardziej boję się samego momentu wbijania igły. Ranyyy, znowu będę miała łzy w oczach. Wiem, wiem. Panikuję, ale naprawdę nie umiem patrzeć na płaczącą Czekoladkę. O ile jego buntowniczy płacz wzbudza we mnie większą stanowczość, o tyle płacz ze strachu i bólu mnie wewnętrznie rozrywa. Na szczęście będę mieć do pomocy Dużą Czekoladkę, więc wspólnymi siłami jakoś to przetrwamy. Musimy.

A jeśli chodzi o samą obronę. Owszem stresuję się, ale zawsze przed egzaminami, jak mantrę powtarzam - "Poród przetrwałaś, to i to przetrwasz. To jest pikuś. Tylko myśl, myśl i myśl...". Nie mniej jednak, proszę Was o dobrą myśl w te stresujące dni.

http://www.osilowni.pl/dieta/cos-na-stres-oczywiscie-dieta/



***

środa, 3 października 2012

Drewniany Pilchowy Simba :)

Uwielbiam drewniane zabawki. A już edukacyjne, drewniane zabawki to w ogóle kocham. Dlatego tak ucieszyłam się na propozycję współpracy z firmą PILCH, która specjalizuje się w produkowaniu zabawek na bazie naturalnych surowców tj. sosna, świerk, buk.

Na pierwszy rzut do testowania dostaliśmy uroczego drewnianego puzzlowego Simbę. Zwierzątko to, idealnie wpasowało się w tematykę naszej Czekoladowej rodziny. Wszak Czekoladka to nasz Mały Simba.



Kilka słów o samej zabawce:
-puzzle składają się z 6 elementów, które wykonane są z bezpiecznych materiałów. Nadruk na produkcie jest nietoksyczny, co eliminuje ryzyko zatrucia dziecka (wiadomo jak testują dzieci - każdym zmysłem, także smakowym ;)).

A oto jak drewniany Simba prezentuje się krok po kroku :)



Plusy zabawki:
-przede wszystkim puzzle rozwijają zdolności manualne, uczą spostrzegawczości, koncentracji i cierpliwości,
-kolorowy nadruk skutecznie przyciąga wzrok najmłodszych i zachęca do układania puzzli,
-krawędzie puzzlowych elementów są zaokrąglone, co zmniejsza ryzyko uszkodzenia ciała dziecka (na opakowaniu pojawia się ostrzeżenie przed ostrymi krawędziami, hmmm... ja takich nie zaobserwowałam oO)
-zabawka jest lekka, elementy dobrze dopasowane,
-tak jak wspominałam na początku, puzzle wykonane są z ekologicznego i trwałego drewna, które jest odporne na zarysowania i złamania.

Minusy zabawki:
-szczerze? Nie zaobserwowałam. Puzzle spełniają swoje zadanie w 100%. Są estetycznie wykonane, dobrze wykonane, a także łatwo dopasować poszczególne elementy do siebie. Jest to niewątpliwy plus, tym bardziej, że zabawka przeznaczona jest dla najmłodszych.


Nasze wrażenia:
Nie będę udawać, że Czekoladce udało się samodzielnie ułożyć całą układankę, bo to nie prawda. Owszem starał się, ale nieoceniona okazała się pomoc Mamy i Taty. W większości klocki służyły rzucaniu, gryzieniu i kopaniu. Muszę przyznać, że jest to nieoceniony sposób testowania, który tylko udowodnił trwałość i solidność zabawek. Wszystkie elementy wyszły z tego obronną ręką - żaden nie skapitulował, ani się nie poddał.

Ale i tak najpiękniejsza była reakcja Czekoladowego Simby na drewnianego kolegę. Jaka? Wielki uśmiech i głośne miaaaau :))) Czyli można być pewnym, że lew jest podobny do kota, co świadczy o dobrze wykonanej animacji :)))))

Polecamy :)  Fajny i ciekawy pomysł na prezent, tym bardziej, że całość jest estetycznie zafoliowane, tak by nic nie zginęło podczas transportu :)

Po więcej informacji odsyłamy na stronę PILCH i na fanpage Pilch.

***

poniedziałek, 1 października 2012

Żelazko wyznacznikiem małżeństwa (?)

Tytuł troszkę przewrotny, ale bardzo adekwatny do dzisiejszego przesłuchania. Ja wiem, że jest wiele fikcyjnych małżeństw, które zawierane są dla obopólnych korzyści, ale żeby odkurzacz, czy żelazko było wyznacznikiem mieszkania ze sobą, to jest nie do pomyślenia. Chociaż... Być może osoby, które nie mieszkają ze sobą na co dzień, nie wiedzą, gdzie znajduje się ta, czy inna rzecz. No, ale po kolei.
Do Sądu przyjechaliśmy przed czasem. Czekoladka nad wyraz spokojnie zniósł podróż i samo czekanie na przesłuchanie. Na pierwszy ogień zostałam przesłuchana ja z Małą Czekoladką. Hehe. Tak, tak. Czekoladka nie chciał zejść z moich rąk, dlatego razem poszliśmy pod ostrzał pytań. Na szczęście spotkaliśmy się ze zrozumieniem ze strony pani referent (matka matkę zrozumie :D). 

Po serii pytań, typu:
-gdzie Państwo mieszkają?
-ile rodzeństwa ma Pani Mąż?
-kiedy urodził się Syn?
-gdzie pracują Pani rodzice?
-jakim samochodem przyjechali Państwo na przesłuchanie?
-czy Synek chodzi do żłobka?
-czy wyjeżdżała Pani gdzieś za granicę?
-gdzie i kiedy odbył się Państwa ślub? Kto był świadkiem? itp,

przyszedł czas na bardziej podchwytliwe, wręcz zagadkowe pytania:
-czy mają Państwo odkurzacz/żelazko?
-gdzie je Państwo przechowują?
-kto wstał pierwszy?
-w którym sklepie najczęściej Państwo robią zakupy?
-co jedli Państwo na śniadanie?
-co pili Państwo na śniadanie?
-kiedy ostatni raz widziała Pani swoich rodziców?
-kiedy Pani Mąż widział ostatni raz teściów?
-czy farbuje Pani włosy?
-jakim samochodem jeździ Pani brat? Jakim Państwo?
-czy Pani Mąż używa golarki elektrycznej? 
-czy Syn ostatnimi czasy chorował? Gdzie chodzą Państwo do lekarza? itp.

Jak widać, przekrój pytań jest niezwykle szeroki. Po późniejszej konsulatacji z Mężem doszliśmy do wniosku, że jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Poza pomyłką przy żelazku, w większości odpowiadaliśmy tak samo. Po naszym przesłuchaniu (które przebiegło sprawnie i bez Czekoladkowych zakłóceń), referentka wezwała Dużą Czekoladkę. My w tym czasie poszliśmy na okoliczny plac zabaw, a później do kącika dla maluchów. 


Dziękuję Wam za trzymanie kciuków. Muszę przyznać, że cały mój stres okazał się niepotrzebny. Czekoladka zachowywał się grzecznie i nad wyraz spokojnie (o dziwo! :)), a i całe przesłuchanie przebiegło sprawnie. Teraz tylko czekamy na decyzję w sprawie karty pobytu i 2letnią przerwę w upublicznianiu naszego życia małżeńskiego.
Jak widzicie, życie z Obcokrajowcem wymaga dużo wzajemnego zrozumienia i wsparcia. Niestety to nie nasze pierwsze i nie ostatnie przygody z sądownymi przesłuchaniami, ale powiem jedno - DLA MIŁOŚCI WARTO :)

***
Na koniec zostawiłam najważniejszą sprawę dnia dzisiejszego - urodziny naszej Czekoladowej Babci! Oczywiście prezencik był i to z niebyle jakich rąk, bo z Czekoladowych. Życzenia także. Ale, żeby nie było - Mamusiu, najlepszego i dużo, dużo miłości i zdrówka! Kochamy Cię :*

***