Wczoraj {przedwcześnie} zadowolona z wielkich Czekoladowych rewolucji, szybko zostałam sprowadzona na ziemię. Dokładnie godzinę później {o 22:00}. Czekoladka obudził się z przeraźliwym płaczem, którego nie umiałam opanować. Skończyło się na tym, że Bartul zebrał się i pobiegł z płaczem do pokoju Babci. Tam jeszcze długo dochodził do siebie. Padł przytulony do mnie i do Babci o 00:30. Po niecałych 2 godzinach powtórka z rozrywki, tyle, że tym razem szybciej udało nam się opanować jego płacz. Co jest grane? Nie było sytuacji, żeby Bartulek się czegoś wystraszył, nikt go nie bije, nikt na niego nie krzyczy - nie wiem skąd te jego lęki. To znaczy domyślam się, że może to być powiązane z wyjazdem Dużej Czekoladki, bo podobnie reagował za pierwszym i drugim razem, gdy Tata mu zniknął z dnia na dzień. Krzyki momentalnie kończyły się, gdy byliśmy w trójkę... Niestety problem z późnym zasypianiem jest obecny od jakiś 3 miesięcy, bez względu na to, czy jest z nami Tata, czy nie.
Nie wiem jak mam mu pomóc. Wylot Męża był konieczny. Nie mieliśmy na to większego wpływu. Jedyną opcją, żebyśmy byli wszyscy razem jest przeprowadzka do Tanzanii, na którą na razie nie możemy sobie pozwolić. Ech. Ciężka sprawa. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Czekoladka naprawdę to przeżywa. Niby cieszy się jak widzi Tatę na Skypie, rzuca do niego piłkę, nawołuje do wspólnego grania, podaje mu Misie, samochody, pokazuje książeczkę... ale właśnie to, że Tata nie może kopnąć tej piłki, przytulić Misia, poczytać bajki, sprawia, że Bartuś smutnieje. Gdy tylko kończę rozmawiać z Mężem, ten od razu podbiega do komputera, podłącza z powrotem kamerę i krzyczy: "Tata, tata". Serce mi pęka.
Life is too complicated.
***