sobota, 30 lipca 2011

Mama na zakupach.

Kobiety, które są świeżo upieczonymi mamami na pewno wiedzą co to znaczy. Zakupy, w szczególności te odzieżowe są dosyć utrudnione z małym dzieckiem. Wiem, że zdarzają się dzieci bardzo spokojne, które większość czasu przesypiają, bądź też leżą grzecznie w wózku, ale w przypadku ciekawej świata Czekoladki jest to nie do pomyślenia. Zakupy z Bartulkiem to duże wyzwanie, dlatego nie często się na nie decyduję, a już na pewno nie sama. Przymierzenie ciuchów graniczy z cudem, a kupować w ciemno nie za bardzo lubię. Niestety, a może i stety przekonałam się do zakupów przez internet. Szybko, bezstresowo i bez zbędnych tłumów. Co prawda, przymierzenie jest niemożliwe, ale podane są wymiary, które można sobie porównać i przekonać się czy dana rzecz będzie pasować. Jedynie nie jestem przekonana do kupowania butów, jednak wolę przymierzyć je i sprawdzić czy faktycznie są stworzone dla mnie. Ostatnio w ten oto sposób zostałam właścicielką lateksowych legginsów, które idealnie pasują na taką pogodę (oczywiście planuję je nosić z dłuższą tuniką). 


Wykorzystam je również w cieplejsze jesienne dni podczas spacerków z wózeczkiem (oczywiście w wygodniejszych butach ;p). Nie ukrywam, bardzo przypasowała mi taka forma robienia zakupów. Wspominałam ostatnio, że nienawidzę robić zakupów, ale tyczyło się to tylko zakupów w przepełnionych ludźmi centrach handlowych. Zakupy internetowe są dla mnie idealnym rozwiązaniem. Jednocześnie mogę sprawować opiekę nad Bartulkiem i poprawiać sobie humorek nowymi ubraniami, nie wychodząc z domu. W moje ręce wpadły nie tylko wspomniane legginsy, ale także piaskowa (miał być kolor nude ;p) sukienka, którą przy najbliższej okazji również postaram się Wam zaprezentować. Mężowi bardzo się podoba zarówno sukienka, jak i legginsy, więc mogę uznać zakupy za udane :)
A Wy lubicie robić zakupy przez internet? Czy jednak wolicie dotknąć i przymierzyć daną rzecz?


PS. wiadomość do Czekoladowej Babci - dziękujemy za użyczenie konta, z którego mogłam kupić dane rzeczy. A tak z innej beczki - Bartulek rośnie jak na drożdżach, coraz więcej ubranek jest za małych!!!
***

piątek, 29 lipca 2011

Pudełeczko wspomnień.

Pamiętam jak w dzieciństwie zawsze prosiłam mamę, żeby pokazała mi pamiątki z okresu niemowlęcego. Były (a właściwie powinnam napisać, że są) tam schowane pozornie nikomu niepotrzebne "rzeczy" typu: pukiel pierwszych włosków czy też pępuszek. Nie wiem dlaczego, ale bardzo fascynowały mnie te pamiątki. Było to dla mnie magiczne, jakby powrót do przeszłości. Nie mogłam uwierzyć, że kilkanaście lat temu byłam takim małym bobaskiem, który nic nie wiedział o życiu i żył sobie beztrosko zdany tylko na miłość rodziców. A teraz co? Sama jestem mamą swojego Synka. Dbam o niego, karmię i troszczę się najlepiej jak tylko potrafię. Chcę, żeby jego dzieciństwo wypełnione było miłością i cudownymi wspomnieniami. Moim marzeniem jest za kilkanaście lat usłyszeć z ust Synka słowa z piosenki Myslovitz, o tym, że "dzieciństwo minęło stanowczo zbyt szybko". Sama mam takie odczucia, ale niestety życie polega na tym, że ciągle gna do przodu, nie zważając na prośby o zatrzymanie czasu. Jednak ja postanowiłam z tym walczyć, niczym Don Kichot z wiatrakami, chcę zatrzymać miłe momenty w przeróżny sposób: robię mnóstwo zdjęć Bartulkowi, piszę tego bloga, żeby za x lat móc sobie powspominać te wszystkie chwile, które z czasem zacierają się w pamięci, a nawet zaczęłam sama zbierać pamiątki z okresu ciążowego i niemowlęcego Bartusia. I właśnie o tym chcę dzisiaj napisać. 

Oto niepozorna szkatułeczka, o której wspominałam przy okazji rocznicy testu ciążowego:


Skrywa ona cenne wspomnienia całej naszej czekoladowej trójki (dla osób z zewnątrz są to niepotrzebne graty, ale dla nas mają dużą wartość sentymentalną).


Znajdują się tam między innymi: 
  • mocno sfatygowana karteczka z imionami tanzańskimi, które wraz z Dużą Czekoladką wypisywaliśmy, gdy byłam w ciąży. Z wszystkich podanych wybraliśmy jedno, które teraz nosi Bartulek na drugie- SIMIYU (można je zobaczyć na fotce, 5 od góry, zakreślone w kółeczko).
  • karteczka i opaski z nazwiskiem i określeniem "syn" oraz data i godzina porodu, a także waga i wzrost :)
  • kikut pępowinki, który odpadł Synkowi dokładnie tydzień po porodzie, przy pierwszej domowej kąpieli,
  • opaska z imieniem i nazwiskiem ze szpitala dziecięcego w Krakowie,
  • koń - tenisista - prezent od chrzestnego, który niestety uległ zniszczeniu podczas wyprawy do Warszawy (marzeniem wujka jest zrobienie z Czekoladki gwiazdy tenisa, stąd motyw konia - tenisisty :P),
  • kolczyki z Tanzanii zrobione przez Masajów - kojarzą mi się z pierwszym trymestrem ciąży, gdy czekałam na swojego Ukochanego, który spędzał wakacje w rodzimym kraju. Dostałam je (hehe a także strój masajski, ale z racji małych gabarytów pudełeczka ograniczyłam się tylko do tych kolczyków) jako prezent po przyjeździe Dużej Czekoladki do Polski.
  • test ciążowy (do zdjęcia się gdzieś zapodział, pewnie po ostatnich fotkach)
  • ooo... muszę tam dołożyć fotki usg z okresu ciąży, że też wcześnie na to nie wpadłam ;p
Z każdym wydarzeniem ilość pamiątek będzie wzrastać. Ciekawa jestem czy za kilka lat Małą Czekoladkę też będą fascynować pamiątki z dzieciństwa? Kto to wie... Zobaczymy. Od wujka Johna z Tanzanii Synek dostał album, który mam zamiar zacząć uzupełniać, póki wszystko pamiętam. Jestem przekonana, że to także będzie fajna pamiątka na przyszłość. W albumie znajduje się m.in. miejsce na odbicie śladu stopy i rączki. Przy najbliższej okazji planuję odbić stópkę i dłoń, bo lada moment nie zmieszczą się na kartce hehe.
A czy Wy macie jakieś pamiątki z dzieciństwa? Planujecie, bądź już dokumentujecie upływający czas? Ciekawe czy tylko ja jestem taka sentymentalna, czy inni też ;p


***

środa, 27 lipca 2011

Mama na diecie.

Pewnie niektórych może zaskoczyć tytuł dzisiejszego postu. Jeszcze kilka dni temu wspominałam, że moja waga jest dla mnie łaskawa, więc po co mi dieta. Po porodzie udało mi się zrzucić łącznie 16kilogramów. Tak naprawdę nie robiąc w tym kierunku zupełnie nic. Kilogramy same leciały, a karmienie i stres związany z pobytem Czekoladki w szpitalu się do tego przyczyniły. Obecnie moja waga zatrzymała się na poziomie 49kilogramów, czyli o kilogram mniej niż przed zajściem w ciążę. Normą są nieznaczne odchylenia a to w jedną, a to w drugą stronę, ale wszystko w granicach optimum. Nie ukrywam, że moim marzeniem była właśnie taka waga, ale nie sądziłam, że tak łatwo uda mi się tego dokonać. Ludzie nie chcą mi uwierzyć, że jeszcze 5miesięcy temu ważyłam ok. 64kg. Co jest najcudowniejsze, to fakt pełnej akceptacji ze strony mojego Męża. Dla niego byłam piękna zarówno z dodatkowymi 16 kilogramami, jak i teraz. Nawet ostatnio stwierdził, że teraz jestem za chuda. Nie lubi widoku moich kości wychodzących z przeróżnych części mojego ciała, ale na szczęście nie robi mi też zbytnich uwag pod tym kątem. Dlatego wciąż zagadką może być skąd pomysł na dietę. Już wszystko tłumaczę. Przy okazji wpisu o warsztatach z marką Pampers wspominałam, że miałam okazję porozmawiać z ekspertem ds. dermatologii. Pani doktor od razu stwierdziła, że jak tylko weszliśmy na salę z Czekoladką rzuciły jej się w oczy pozornie niewidoczne zmiany na twarzy Bartusia (dr spędziła troszkę czasu w Afryce, więc zna się na tego typu skórze). Są to delikatne jaśniejsze plamki na prawym policzku, które pojawiły się jakiś czas temu. Byłam przekonana, że pojawiły się po użyciu kremu Oilatum, ale jak się dowiedziałam od pani doktor przyczyny należy szukać gdzie indziej. Gdzie? W mojej diecie. Należy z niej wykluczyć jajka (że co? koniec z jajeczniczką czy omletem?), owoce drobnopestkowe (to na bank nie było przyczyną, bo nie jadłam żadnych owoców) oraz cytrusy (koniec herbaty z cytrynką chlip chlip). Tym sposobem jestem na przymusowej diecie (dosyć restrykcyjnej, gdyż wcześnie już wyrzuciłam z menu wszelkie słodycze, niektóre owoce i warzywa). Pani doktor również zaznaczyła, że jest to alergia, która może przerodzić się w Atopowe Zapalenie Skóry. O nie, nie! Co to, to nie. Nawet jakbym miała być na samej wodzie, to do tego nie dopuszczę. Będąc w szpitalu widziałam dziecko z AZS. Napiszę tylko tyle - współczuję rodzicom i dziecku. Straszna sprawa. Dlatego chcąc nie chcąc jestem na diecie bezajajecznej. W odstawkę poszły wszelkie biszkopty, makarony jajeczne (bezjajeczne też są dobre hehe), naleśniki, bułeczki, pierogi, majonez i wiele innych produktów, w których (ku mojemu zdziwieniu) znajduje się jajko. Nie powiem - jest ciężko, ale co zrobić. Zdrowie Bartka najważniejsze. Nie chcę, żeby przeze mnie i przez to co jem, miał problemy ze zdrowiem i ze skórą. Teraz przeczesuję internet w poszukiwaniu informacji o samej alergii na jajka, jak i przepisów na dania bezjajeczne. A może któraś z Was borykała się z podobnym problemem i ma jakieś wskazówki jak żyć na takiej diecie? Czy to prawda, że mięso kurczaka też może zawierać białka, które mogą wywoływać alergię podobną jak jajka? Niestety nie zapytałam o to pani dermatolog. Mam nadzieję, że moje starania nie pójdą na marne i twarz Synka powróci do jednolitego czekoladowego odcieniu.


PS. wiadomość do Czekoladowej Babci, która obserwuje nas z Francji. U nas wszystko w jak najlepszym porządku. Bartuś pojedzony, wykąpciany i zadowolony. Bóle brzuszka przeszły, więc nie masz się co stresować. Korzystaj z uroków Francji :) Buziakiiiii :))))

***

wtorek, 26 lipca 2011

I wanna dance with somebody!

Wczoraj, spędzając samotnie czas z moją Małą Marudką, traciłam już nadzieję na chwilę bez mruczenia. Nie pomagały grzechotki, ani klekotanie językiem, ani TV, a niezawodne drzewa za oknem jak na złość nie chciały falować. Chcąc nie chcąc, musiałam szukać sposobu zabawienia i zaciekawienia mojej Czekoladki (a zaciekawić go na dłużej to nie lada wyzwanie). Poszukiwania zaczęłam na przewijaczku. Po szybkim rzucie oka na świeżo pomalowane na miętowo paznokcie (o tym za moment), do głowy wpadł mi pomysł ze śpiewaniem piosenek z jednoczesną zabawą kończynami Synka (plusem były głośne dźwięki wiadomo jakie :)). Nie powiem... wzbudziło to zainteresowanie Bartusia. Z zaciekawieniem przypatrywał się Mamie, co rusz wyszukującej w głowie tekstu zapomnianych piosenek z przedszkola. Od słowa do słowa, od dźwięku do dźwięku pokój wypełniły słowa dobrze znanej pioseneczki:

"Ogórek, ogórek, ogórek,
zielony ma garniturek,
i czapkę, i sandałyyyy,
zielony, zielony jest caaały".  (to tak nawiązując do tego koloru paznokci ;))


Na reakcję Czekoladki nie musiałam długo czekać. Na początku przyglądał mi się ze zdziwieniem, które stopniowo przerodziło się w bezzębny uśmiech. Niestety radość nie trwała zbyt długo, bo ileż to można słuchać o jakimś tam ogórku? W głowie szukałam nowego pomysłu zabawienia Bartulka. W chwili zwątpienia podeszłam do komputera, wpisałam w google słowa: "open fm" i włączyłam radio.


Bingo! To jest to. Moje dziecko z każdą minutą zmieniało się nie do poznania. Przez bite trzy godziny, przytuleni tańczyliśmy w rytm starych przebojów (i jak tu być grubym przy tak aktywnym dziecku? :)). Zero mruknięcia, zero krzyku czy też płaczu. W międzyczasie robiliśmy sobie (a właściwie mojemu kręgosłupowi) przerwy na leżenie (oczywiście przy muzyce). Jakież było moje zdziwienie, że Bobuś wytrzymywał 15ście minut w bezruchu, leżąc przytulony obok mnie i wsłuchany w rytm Viva forever Spice Girls. Nie wiem czy ma to związek z tym, że w ciąży namiętnie słuchałam radia w busie jeżdżąc na uczelnię, czy pedałując na rowerku stacjonarnym, ale spodobało mi się to niesamowicie. Nie muszę chyba pisać, że mina Dużej Czekoladki po wejściu do domu była nie do opisania. Ja+Bartek wtuleni w siebie i tańczący w rytm przeboju Whitney Houston "I wanna dance with somebody...". Jego zaskoczenie było 1000 razy większe niż moje. Chyba coś jest w słynnych słowach, że muzyka łagodzi obyczaje... Jak już Czekoladkę złagodziła, to już każdego złagodzi :)))

PS. z Czekoladką już lepiej, boleści i stan podgorączkowy przeszły :))) Dziękuję za troskę i rady :)

***

poniedziałek, 25 lipca 2011

Gdy brzuszek boli...

Niestety szczepionka na rotawirusy (jeśli ktoś się nie orientuję to napiszę, że jest to szczepionka doustna) daje nam się nieźle we znaki. Najpierw stan podgorączkowy, a teraz okropne kolki. Pierwsza dawka, poza stanem podgorączkowym, przebiegała dosyć spokojnie, dlatego nie spodziewałam się takiej reakcji na 2 dawkę. :( W ruch poszły różniaste specyfiki i metody łagodzenia bólu. Zaczynając od dmuchania w brzuszek ciepłym oddechem, a skończywszy na czopkach. Można by pomyśleć, że to od braku kupki, ale nic z tych rzeczy. Kupka była i to nawet dwa razy. Nie mogę patrzeć jak Bartulek skręca się z bólu, w nocy budzi się z krzykiem i ciężko go uspokoić. Z brzucha odchodzą okropne symfonie, które słyszalne są chyba w całym mieście. Na ból chwilowo pomaga pan Cyc, ale gdy tylko od niego odchodzi zaczyna się ryk. Chyba nie muszę pisać, że i ja mam ochotę ryczeć z Bobusiem... Niech to się już skończy :( Zaczynam żałować, że zdecydowałam się na tą szczepionkę...

A tutaj przedstawiam nasze "uśmierzacze bólu":

  • czopki Viburcol. Stosowaliśmy je już wcześniej podczas napadów kolkowych, a także podawano je Synkowi w szpitalu, gdy bolał go brzuszek. Szybko działają i przynoszą ulgę. Można je stosować w stanach niepokoju, podczas bolesnego ząbkowania, a także podczas przeziębienia. Dawkowanie: zgodnie z zaleceniami lekarza.
  • czopki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe z Paracetamolem. Polecane przez lekarzy po szczepieniach. U nas wystąpił stan podgorączkowy, Czekoladka była rozpalona, dlatego użyliśmy je ok. dwa razy. Po zastosowaniu temperatura spadła do optymalnego poziomu, dlatego mogę napisać, że dobrze spełniają swoją rolę. Nie należy używać ich częściej niż co 4h, dlatego polecam zapamiętać godzinę podania czopka.
  •  krople Esputicon. Używaliśmy ich w pierwszych tygodniach życia Czekoladki. W naszym przypadku na ostre napady kolki nie sprawdziły się, ale odkąd Bartulek miewa sporadyczne bóle brzucha lub problemy z gazami używamy ich zgodnie z zaleceniem naszego pediatry (2krople dwa razy dziennie). Po kilkunastu minutach od podania kropli można usłyszeć tak przyjemne dla ucha "głośne dowody" działania :D:D:D
  • probiotyk LacidoBaby. Został nam przepisany przez naszego lekarza z powodu problemów z kupką. Codziennie podajemy jedną saszetkę rozpuszczoną w niewielkiej ilości wody. Napiszę tak: kupki są, nie za często, ale są. Nie wiem czy dzięki temu probiotykowi, czy nie, ale grunt, że problem braku kupki został w pewien sposób rozwiązany.

  •  żel Altacet. Stosujemy go zawsze w miejscu podania szczepionki. Polecono nam go przy szczepieniu. Wierzę, że pomaga on uśmierzyć ból nóżki Czekoladki, ale czy tak jest to ciężko mi potwierdzić w 100%.
  •  ostatni, chyba najskuteczniejszy Czekoladkowy uspokajacz. Widok z okna na drzewa falujące na wietrze, to jest to! (problem pojawi się w nocy, gdy wszystko spowite jest ciemnością). Nie ma przyjemniejszego wyciszacza. Wszystko pięknie, ładnie, tylko ręce od trzymania, coraz to większej Czekoladki naprawdę zaczynają dawać się we znaki. Chwilowo pomaga tworzenie tarasu widokowego przy pomocy wózka spacerowego, ale na dłuższą metę denerwuje to Bartlka. Ale gra warta jest świeczki. Really.
Dodatkowo jako uspokajacze i uśmierzacze bólu brzuszka stosujemy: pana Cyca, masowanie (nie sposób w tym punkcie nie wspomnieć o Czekoladowej Babci :)),  przykurczanie nóżek do brzuszka i wspomniane przeze mnie na wstępie dmuchanie w brzuszek. A Wy jakie macie sposoby na bóle brzuszka, bądź gorączkę? Z przyjemnością dowiem się w jaki sposób jeszcze może pomóc Czekoladce. 

***

niedziela, 24 lipca 2011

Blog Award.

 Wczoraj takie oto wyróżnienie dostałam od witaaminki na jej artystycznym blogu http://myartpasion.blogspot.com/2011/07/wyroznienie.html.
Dziękuję za umieszczenie mojego bloga wśród innych ciekawych blogów, jest to dla mnie nie lada zaszczyt.
A teraz z przyjemnością napiszę 7 rzeczy na swój temat:
  1. Nie lubię chodzić do kina, męczę się na sali pełnej ludzi, nie umiem się skupić na oglądanym filmie, od razu chce mi się siusiu i jest mi niewygodnie. Za to kocham teatr. Uwielbiam przenosić się w świat wykreowany przez aktorów występujących na scenie. Moim małym marzeniem w szkole podstawowej była szkoła teatralna i zawód aktorki teatralnej (żadne tam telenowele czy role szklanego ekranu). Kochałam występować w szkolnych przedstawieniach. Z czasem moje marzenie straciło na sile i moje losy obrały zupełnie inny tor.
  2. Nie jadam wieprzowiny, wołowiny (właściwie łatwiej napisać co jadam haha), pomidorów w surowej postaci (za to lubię ketchup, zupy pomidorowe i gotowane pomidory w sosie do ugali). Nigdy nie jadłam śledzi, flaków, zup owocowych, galarety, golonki i pewnie by się znalazły inne potrawy, których teraz nie pamiętam.
  3. Odkąd pamiętam, narzekam na swoją figurę i wagę. Zawsze uważam, że jest coś co mogę poprawić, za pomocą ćwiczeń lub diety. Przez dwa lata, regularnie, dzień w dzień robiłam ćwiczenia na brzuch (od 2008 roku do 2010), ale nigdy nie powiedziałam: "Mam fajny brzuch".  Aktualnie nie ćwiczę nic (niedobrze... oj niedobrze), co wpędza mnie w doła, ale na szczęście waga jest dla mnie łaskawa (49kg)
  4. Mam prawo jazdy od 5 lat, a jeszcze nigdy nie jeździłam sama samochodem. Baaa... z drugą osobą przy boku też nie jeździłam. Kocham jazdę jako pasażer - wolny umysł i brak stresu to jest to :) Teraz planuję to zmienić, gdyż "dorobiliśmy się" własnego samochodu, a przecież głupotą by było, żeby stał i się marnował (bez obaw, odpowiednio wcześniej ostrzegę, żeby nie wychodzić na ulice :))
  5. Nienawidzę robić zakupów. Jest to dla mnie mordęga i kara. Jak mam wejść do sklepu z ubraniami to robi mi się niedobrze. Moja dewiza - wejść, kupić uprzednio upatrzoną rzecz i wyjść. Wiąże się to również z moim niezdecydowaniem. Potrafię stać analizować, porównywać i wyjść bez zakupu. Taka już jestem.
  6. Nie wyobrażam sobie życia bez internetu. To nie wymaga komentarza - to się leczy ;p
  7. Jestem totalną bałaganiarą. Nawet mój Mąż mi to mówi. Sam kiedyś zaczął sprzątać moją szafkę, bo nie mógł patrzeć na poupychane wszędzie ubrania. A ja? No cóż... Wychodzę z założenia, że "tylko geniusz odnajduje się w chaosie" :D:D:D:D 
I to by było na tyle. 
Do wyróżnienia nominuję wszystkie blogi, które znajdują się w moim pasku bocznym w zakładce "Czytam" :)
oraz blogi prywatne, których jestem częstym gościem tj: 
http://lisa-elisan.blogspot.com/, 
http://mama-we-francji.blogspot.com/,
http://moja-mala-rodzinka.blogspot.com/, 
http://radosciismutkidniacodziennego.blogspot.com/,
http://calkiem-niemala-myszka.blogspot.com/,
http://olusiek.blox.pl/

Na koniec zasady zabawy:
- Umieścić podziękowania i link do blogera, który przyznał Tobie nagrodę.
- Skopiować i wkleić logo na swoim blogu.
- Napisać o sobie 7 rzeczy.
- Nominować 16 innych blogerów (nie można nominować blogera, który Wam przyznał nagrodę)
- Napisać im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji :)

***

sobota, 23 lipca 2011

Nimekumisi.

Nigdy nie sądziłam, że można za czymś tak tęsknić. Teraz to wiem... 
Tak bardzo chcę tam wrócić...


"Wprawdzie Bóg wszystko stworzył z niczego to jednak góry stworzył z okruchów gwiazd." 

mały czekoladowy słowniczek:
nimekumisi - tęsknię...

***

piątek, 22 lipca 2011

5800 :)

Dzisiejszy dzień minął pod znakiem szczepionek: Rotarix oraz Infanrix. A co za tym idzie, również pod znakiem wizyty lekarskiej i ważenia. No właśnie... przeklętego ważenia, którego nienawidzi Czekoladka. Już jakiś czas temu wspominałam, że jest to jedna z najgorszych chwil w życiu Bartulka. Nie wiem z czym to się wiąże. Czy ma jakieś niemiłe doświadczenia z wagą, czy jak? Mam podejrzenie, że w szpitalu musiało się coś wydarzyć, ale pewna nie jestem. Na szczęście dzisiaj wszystko poszło w miarę sprawnie. Rano, z racji deszczu, pobiegłam najpierw sama zarejestrować Bartunię do lekarza, a następnie po szybkim obeznaniu się z ilością ludzi, wróciłam go nakarmić, przebrać i razem z Czekoladową Babcią podjechałyśmy samochodem pod przychodnię. Co prawda, nasza kolejka już minęła, ale na szczęście, pielęgniarka co rusz upewniała się czy, aby już nie przybyliśmy. Sama wizyta przebiegała w standardowy sposób. Najpierw szybkie rozeznanie się z przyczynami przesunięcia szczepienia (ostatnio nie było naszej pani pediatry, a ta na zastępstwie przesunęła szczepienie z racji braku zaświadczenia od neurologa i neonatologa, a później zaatakował nas katarek), a następnie badanie Czekoladki. Kolejny raz upewniłam się w tym, że Bobek jest silny i rozwija się prawidłowo (wspominam o tym, gdyż po porodzie jesteśmy pod opieką wielu lekarzy i mam zlecone różne kontrole lekarskie, które na szczęście przynoszą tylko pozytywne informacje). Kolejnym etapem było znienawidzone ważenie, które o dziwo dzisiaj przebiegło sprawnie. Licznik na wadze pokazał satysfakcjonujący ciąg liczbowy -  5 8 0 0 :D:D:D Widzicie to? Bartulka rośnie mi jak na drożdżach. Baaa... wreszcie podwoił swoją wagę urodzeniową :)))) Jestem z niego (i z siebie także) bardzo, ale to bardzo dumna. Ciesze się, że nie dałam się skusić na modyfikowane mleko i powalczyłam o laktację. Nie ma piękniejszego uczucia jak patrzenie na rosnące dziecko i świadomość, że to właśnie dzięki mnie rozwija się i rośnie. Dowiedziałam się także, że od 5 miesiąca (zadecydowałam, że wstrzymam się z podawaniem nowych produktów do konsultacji z lekarzem) zaczynamy rozszerzanie diety Czekoladki poprzez wprowadzenie tartego jabłuszka przez okres tygodnia, a później przejdziemy na zupki jarzynowe oraz kleiki ryżowe. Ciekawe jak Bartuś zareaguje na nowe produkty ;p? Samo szczepienie troszkę trwało, gdyż niepotrzebnie nakarmiłam Czekoladkę przed podaniem rotawirusów. Bartek niechętnie połykał płyn, przez co troszkę się to przeciągnęło w czasie. W zamian za to, rozbrajał pielęgniarki bezzębnym uśmiechem i guganiem :))) Mały Flirciarz. Ukłucie z kolei wywołało chwilowy płacz, który zakończył się wraz z podniesieniem do góry i wzięciem na ręce przez Mamę :) Po odczekaniu 15stu minut, zapisaniu się Mamy do lekarki w przychodni oraz wysłuchaniu ochów i achów nt. Dużej Czekoladki ("Pani Mąż jest super, taki zakochany w Synku, jak tak go obserwowałyśmy to widać, że kocha tego Synka bardzo" :)) od Pani z rejestracji wróciliśmy do domku. W drodze powrotnej Synuś uśpił się, by na nowo stać się kochaną marudką. Ale dzisiaj to zrozumiałe i jest to wybaczalne. W ruch poszedł czopek z paracetamolem oraz Altacet w żelu. Mam nadzieję, że na tym się skończy i ból jak najszybciej odejdzie od mojego Bartusia. 


***
A teraz wielka nowość w naszym życiu - od dwóch dni (dzisiaj będzie trzeci) kąpanie Czekoladki przejęłam ja i Duża Czekoladka. Wiem, wiem. Wczas, ale jak to się mówi - lepiej późno niż wcale. Pierwsza nasza kąpiel nie do końca spodobała się zdezorientowanemu Synkowi, ale wczorajsza - ach - uśmiech nie schodził Czekoladce z ust :) Pomalutku przekonuję się do takiej formy pluskanka Bartulki - Czekoladowy Tata ma o wiele większe dłonie od moich, przez co Synek stabilnie sobie leży na jego rękach, a ja bez stresu mogę czyścić wszystkie zakamarki malutkiego Czekoladkowego ciałka. Ja sama zaczynam doceniać uroki kąpania we dwójkę, a i Czekoladce zaczyna się to podobać. A przecież to jest najważniejsze :)))


***
Niestety w Królestwie Simby doszło do kolejnej tragedii - Pan Baranek (Pani Owca) nie wytrzymał nerwowo napiętego trybu życia pod rządami Simby i postanowił targnąć się na swoje życie. Wciąż ustalane jest czy było to samobójstwo, czy zabójstwo, ale większość dowodów przemawia za zabójstwem - taki sam rodzaj śmierci oraz zadane rany... Niedobre rzeczy zaczynają się dziać w naszym Królestwie... chyba czas pomyśleć o ochronie Króla...


Dla porównania fotka z pierwszej tragedii:


***

czwartek, 21 lipca 2011

Ważne!

http://morganproject.blogspot.com/2011/07/szukamy-szpiku-pomozcie.html

Trzymam mocno kciuki i wierzę, że się uda!

***

środa, 20 lipca 2011

Au revoir Varsovie, bonjour Cracovie.

Od razu uspokajam - jest to ostatnia część trylogii Czekoladowo - Warszawskiej. Jeszcze tylko kilka informacji ze zwiedzania stolicy i podróż powrotna do Krakowa, i tyle. No, ale żeby nie przedłużać to przechodzę do rzeczy.

Po kolacji w Restauracji Canaletto wyruszyłyśmy na dalsze zwiedzanie Warszawy. Na szczęście i w tym dniu towarzyszył nam znajomy Czekoladowej Babci, więc zadanie było ułatwione. Od dawien dawna moim marzeniem było zobaczenie z bliska Sejmu (nie wiem skąd mi się to wzięło hihi, może to z tej miłości, którą zaraził mnie Czekoladowy Dziadek do oglądania faktów w TV? Kto wie ;p), dlatego na pierwszy ogień poszła ul. Wiejska.


Po drodze minęliśmy ul. Kubusia Puchatka (ooooch :))) i słynną palmę, którą obfotografowałam z każdej możliwej strony. 


Następnie pomalutku spacerkiem dotarliśmy pod Kancelarię Prezydencką, a kilka kroków dalej (ku mojej wielkiej radości) wyłoniła się kopuła z charakterystyczną flagą Polski. Tak jeeeeest. Mój wiejski Sejm kochany. Czekoladowa Babcia nie byłaby sobą, gdyby nie zażartowała sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby mój wnuczek zgłodniał pod Sejmem, tego jeszcze nie grali". Na reakcję Czekoladki nie trzeba było długo czekać. Chwila moment, ryk, płacz, łzy i co? No i pan Cyc musiał się obnażyć tuż pod budynkiem Sejmu. W ruch poszedł aparat, bo przecież nie każdy może mieć taką pamiątkę z Warszawy haha. Nie wiem czy mój Syn planuje jakąś karierę polityczną czy jak, że wybrał sobie takie miejsce do konsumpcji. Nie mniej jednak jest to fakt dokonany - CZEKOLADKA KARMIONA BYŁA PRZEZE MNIE NA MURKU POD SEJMEM. Na dowód załączam tą oto fotkę.


Po spełnieniu mojego pierwszego marzenia, czekałam na realizację kolejnego. Jakiego? "Oddajcie krzyż smoleński, oddajcie krzyyyyyż naaaam" <śpiewa>. Hahaha. Tak, tak. Moi ukochani obrońcy krzyża spod pałacu prezydenckiego nie zawiedli mnie. Cała gromada starszych i młodszych zaciekle żądała zwrotu krzyża smoleńskiego pod pałac. Nie powiem, ubaw po pachy :D Stwierdziłam nawet, że gdybym mieszkała w stolicy to przesiadywałabym tam dzień i noc i obserwowałabym tych ludzi (zawsze twierdziłam, że mam coś z psychopaty :P). Ciekawi mnie, co kieruje tymi ludźmi. Ale nie będę się wgłębiać tutaj w ten temat. Nie chcę niepotrzebnych politycznych kłótni na moim blogu ;))) 


Kolejny punkt? Pan Paweł - znajomy Czekoladowej Babci, zaproponował oglądanie teledysków wyświetlanych na fontannie tzw. gra świateł, wody i dźwięku. Niestety kilka tysięcy ludzi też o tym pomyślało, a jako, że my mieliśmy w wózeczku cudowną uśpioną Czekoladkę, musieliśmy zrezygnować z tego pomysłu. Udało nam się zobaczyć jeden teledysk, ale wrzaski i harmider skutecznie stamtąd nas wypędziły. Jako, że zbliżała się już późna godzina, postanowiliśmy kierować się w stronę hotelu. Bocznymi uliczkami (dobrze, że nasz przewodnik jest rodowitym Warszawiakiem, wiedział, gdzie się kierować, żeby było cicho, a jednocześnie bezpiecznie) pomalutku, mijając różne ciekawe kościoły i budowle dotarliśmy pod Sofitel. Pożegnaliśmy się z panem Pawłem i zmęczone z trudem dotarłyśmy do pokoju. Czekoladka spała sobie w najlepsze w wózeczku (byłam pewna, że mamy noc w plecy, ale na szczęście Bartulek ładnie przespał całą noc), a ja z Mamą przygotowywałyśmy się do spania. Rano tj. o godzinie 5, Czekoladka tradycyjnie wstała i wyrwała nas ze snu ;p Zaczęło się wielkie pakowanie (nienawidzę tej czynności, dlatego powierzyłam ją bardziej zorganizowanej osobie od siebie czyt. Czekoladowej Babci). 
Nie będę koloryzować i napiszę prosto z mostu - kiszki grały mi marsza, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam śniadania. Po spakowaniu wszystkich bagaży (bogatszych o prezenty od Pampersa) udałyśmy się do Restauracji Hetmańskiej na śniadanie (nie będę tego opisywać, bo w sumie niczym się nie różni od śniadania w pierwszym dniu). Z pełnymi brzuszkami podeszłyśmy do recepcji w celu wymeldowania się. Pani recepcjonistka zapytała nas, czy chcemy wynająć taxi, ale stwierdziłyśmy, że Dworzec jest tak blisko, a pogoda tak ładna, że z przyjemnością przespacerujemy się po raz ostatni (mam nadzieję, że tylko ostatni w tym miesiącu) po Warszawie. Bye bye pokoiku nr 655 :((((


Ostatni rzut oka na "nasz hotel" i z łezką w oku skierowałyśmy się w stronę Pałacu Kultury, a tym samym dworca. Tam czekał już na nas pan Paweł, który pomógł nam znieść wózek ze schodów (ach, ten brak wind :/, mam nadzieję, że po remoncie będzie lepiej) i włożyć wózek do pociągu (konduktor był tak miły, że również zaoferował swoją pomoc :))

PODRÓŻ POWROTNA:
Po włożeniu wózka i bagażu do środka wagonu, pożegnałyśmy się z naszym przewodnikiem, wyciągnęłyśmy gondolkę i usadowiłyśmy ją wraz ze śpiącym Bartulkiem do przedziału. Naszymi towarzyszami podróży była przesympatyczna starsza Pani z wnuczkiem. Nie mogła wyjść z podziwu nad Czekoladką, zresztą tak jak i pan Hindus, który najpierw obserwował Czekoladkę i Babcię, a następnie podszedł do mnie z pytaniem: "How old is he?", odpowiedziałam, że 4 miesiące. Na co pan powiedział tylko: "He is so cute... so cute!". hehe. Podziękowałam ładnie, nie ukrywam, że zrobiło mi się bardzo miło. 
W pociągu Bartuś obudził się po komunikacie: "Witamy w pociągu InterCity "Kościuszko"...." i głośno zażądał pana Cyca. Akurat w tym czasie odbywała się kontrola biletów. Pan konduktor (bardzo miły z resztą) zaproponował specjalny wagon dla Matek z Dziećmi wyposażony w przewijak i inne udogodnienia dla Matek, ale nie skorzystałyśmy z niego. Nasi współpasażerowie byli naprawdę bardzo kontaktowi i pozytywnie do nas nastawieni. Karmienie nie przeszkadzało im w zupełności, dlatego nie widziałam potrzeby zamiany wygodnego miejsca na inne. W szczególności, że miałyśmy wykupioną miejscówkę dla Bartulka i na wózek, więc nie wymuszałyśmy żadnego dodatkowego siedzenia. Szczerze? Zaskoczyła mnie ta propozycja. Nie sądziłam, że pociągi mają specjalne wagony dla Matek (teraz żałuję, że nie poszłam tam zrobić chociażby fotki jak wygląda taki przedział). Jest to naprawdę miłe zaskoczenie. Po jakimś czasie przyszła pani z Warsu z poczęstunkiem i tutaj kolejna niespodzianka: "A dla dzidziusia co będzie?". Can you imagine? Bartulek też dostał swoje ciasteczko i wodę mineralną (oczywiście Mamusia przemyciła je dla Czekoladki w mleczku ;p). Nie sądziłam, że bobaski mają swój poczęstunek hehe. Do Krakowa dotarłyśmy 20 minut przed czasem (tak jest! dobrze czytacie! PKP dotarło na miejsce PRZED CZASEM). Potem szybki powrót do domku z Czekoladowym Chrzestnym i wieeelki odpoczynek we własnym łóżku. Mmm... Czekoladka w swoim pokoju zmieniła się nie do poznania, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Widać było zmęczenie, ale wśród bliskich sobie osób zregenerował się szybciutko i wszystkie jego "marudki" poszły w niepamięć. Jednak żadne luksusy nie zastąpią ciepła domowego ogniska. Naprawdę.


Podsumowując, czas w Warszawie starałam się wykorzystać w 100%. Zarówno pod względem turystycznym, jak i naukowym. Do domu wróciłam bogatsza o nowe doświadczenia, a wiedzę zdobytą podczas warsztatów postaram się dobrze spożytkować. Dzięki temu zaproszeniu, nie tylko po raz pierwszy odwiedziłam stolicę, ale także zdobyłam wiele istotnych informacji odnośnie pielęgnacji skóry mojego Synka. Było mi dane porozmawiać ze specjalistami, którzy dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu byli w stanie mi pomóc. I szczerze nie obchodzi mnie, czy ktoś zarzuci mi, że zostałam zmanipulowana i przekupiona przez firmę Pampers, bo sama wiem, że tak nie jest. Od momentu narodzin Synka używam pieluszek tej marki i jak na razie nie znalazłam lepszych. Baaa... po co mam szukać innych jak te mi (a co najważniejsze Bartulkowi) odpowiadają. Uważam, że osoby organizujące spotkanie z marką Pampers stanęły na wysokości zadania, nawet jeśli był to czysty marketing, to udało im się to ładnie opakować. Zarówno firma, jak i my - bloggerki, wróciłyśmy bogatsze z tych warsztatów, a przecież to jest najważniejsze.
A Warszawa? Muszę przyznać, że rozczarowała mnie. Wyobrażałam sobie ją inaczej, nowocześniej i dostojniej. Tymczasem miłość do Krakowa jak wielka była, tak wielka została :) Nie przeczę, chcę jeszcze kiedyś odwiedzić stolicę, ale nie będę już liczyć na żadne fajerwerki, no może jedynie te pod Pałacem Prezydenckim hihihi... :D "Oddajcie krzyż smoleeeńskiiii" :))))
Ogromnym plusem dla mnie było wyrwanie się choć na chwilkę z codziennej monotonii, mogłam wyjść do ludzi i poczuć się jak kopciuszek, a jednocześnie Czekoladka była blisko mnie, dlatego nie musiałam się o nic martwić. Za to również dziękuję organizatorom.


O dziwo, moja waga wcale nie podskoczyła, a byłam pewna, że po takich ucztach, wskazówka wskaże więcej, a tu taka miła niespodzianka. Ale tak swoją drogą, powinnam wrócić do ćwiczeń, bo czuję, że zaczyna mi tego brakować. Co prawda, pani masażystka stwierdziła, że widać po moim ciele, że ćwiczę, ale ja sama tego nie widzę, dlatego od dzisiaj powrót do ćwiczonek :))) Ale jak zwykle odbiegłam od tematu.

Jeszcze raz pozdrawiam całą ekipę Pampersa, wszystkie obecne osoby, bloggerki, tatusiów i dzieciaczki, a także całą obsługę hotelową. You are amazing! Job well done! :)))) Tymczasem oczekuję 19 sierpnia i namiotu Akademii w Krakowie. Liczę, że i tam poznam super ludzi, z którymi będę się świetnie bawić. Buziaki :)))


***

wtorek, 19 lipca 2011

Bonjour Pampers :)

Z perspektywy czasu widzę, że zrobiłam mały błąd dzieląc mój wpis na kilka części, z prostej przyczyny - nie mogę zebrać myśli, zmęczenie podróżą zaczyna puszczać i spędzam dużo czasu na odsypianiu jej. Nie tylko ja, ale i Bartek przesypia większość dnia i nocy. Pokazuje to, że jednak takie wyprawy wyciągają mnóstwo energii z człowieka, więcej niż mógłby on się spodziewać. No, ale skoro obiecałam dalszą część to nie wypada się z tego nie wywiązać. Tak, więc kontynuujemy podróż.

Noc mija nam stosunkowo spokojnie, kilka nocnych karmień, które przebiegają bez większych komplikacji. Synek budzi się kilka razy częściej niż normalnie, ale nie wpływa to znacząco na jakość snu (po 4 miesiącach można się przyzwyczaić do takich nocy). Ok. godziny piątej następuje "trwała" pobudka, szybki prysznic i przygotowanie się do śniadania (ubranie Bartusia, spakowanie potrzebnych rzeczy na warsztaty, przygotowanie wózka) i ruszamy na dół do Restauracji Hetmańskiej na hotelowe śniadanie. Przy wejściu wita nas przesympatyczna kelnerka, która wskazuje nam miejsce, gdzie możemy usiąść i bezpiecznie ulokować wózek. Po zamówieniu herbatki dla siebie i kawy dla Czekoladowej Babci, udaje się na "poszukiwania" czegoś odpowiedniego na śniadanko. A jest z czego wybierać, bufet śniadaniowy jest naprawdę imponujący, zaczynając od zwykłych dżemów, miodów, nutelli, a kończąc na kiełbaskach z cebulką, czy specjalnych dietetycznych produktach. Sama nie szaleję za bardzo, biorę standardowe składniki typu: ser żółty, biały, chlebek, masełko, jajko, rogaliki francuskie, kawałek serniczka, czy też bułeczkę. Nawet nie wiem kiedy zapełniam się do granic możliwości i pozwalam sobie już tylko na wodę mineralną niegazowaną. Po śniadanku rozpoczyna się najważniejsza część dnia - warsztaty z marką Pampers. 


W tym celu udajemy się windą na 1 piętro do Salonu Saskiego. Zaraz po otwarciu drzwi windy, na miejscu wita nas cały zespół Pampersa - p.Marta Żysko - Pałuba - psycholog dziecięcy, ekspert Instytutu Pampers, p.Katarzyna Sempolska - ekspert Instytutu Pampers od rekreacji ruchowej mamy i dziecka, organizatorki całych warsztatów oraz inne mamy blogujące, które z tego miejsca serdecznie pozdrawiam (Hafija, wiewi00ra, racjoo, Agrafka, Grzegorzowa, Kahlan84) a także dzieciaczki i tatusiów obecnych na warsztatach :)
Nie zapominajmy o panu fotografie, który jak prawdziwy profesjonalista, nie marnując czasu "strzela" sesyjkę mi, Czekoladowej Babci i Bartulkowi. Nie do końca wiemy co się dzieje, ale ok ;))) Czekoladce nie za bardzo spodobało się to całe zamieszanie, które wytworzyło się wokół jego osoby i nie omieszkał tego zaprezentować. Wykrzywił swoją śliczną czekoladową twarzyczkę w coś na kształt podkowy - znak, że zaraz będzie płakać ;p Dlatego szybko udajemy się na bok, w celu uspokojenia go, nie obywa się bez pana Cyca, no ale to chyba zrozumiałe ;))) W trakcie karmienia do ekipy dołącza trzeci ekspert - dr n.med Danuta Rosińska-Borkowska - pani dermatolog. Gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca przy stolikach, rozpoczynają się wykłady. 


Na początku krótkie wprowadzenie odnośnie marki Pampers - przybliżenie historii powstania samego pomysłu produkcji pieluszek, a także podkreślenie, że Pampers to nie tylko pieluszki, ale co ważne - grupa ekspertów, którzy dbają o jakość produktów wychodzących z firmy Procter & Gamble. Co mnie najbardziej zaciekawiło, to historia powstania samych pieluszek, którą nie omieszkam sobie tutaj przybliżyć. Otóż był sobie dziadek, który nie mógł patrzeć jak matki męczą się ze zmianą tetrowych pieluch, jako, że sam miał wnuczka postanowił wymyślić coś, co ułatwi życie rodzicom. Wpadł na genialny pomysł wyprodukowania słynnych "pampersów", które od 50 lat ułatwiają życie rodzicom na całym świecie, a od 20 lat istnieją na polskim rynku. Nie należy zapominać, że marka Pampers to nie tylko pieluszki, ale też chusteczki nawilżające, które w znaczący sposób wpływają na higienę i ochronę skóry dziecka. Dalsza część wprowadzenia opierała się na przybliżeniu marki Pampers - współpracy z UNICEF'em, organizowaniu pomocy w krajach afrykańskich (mój ulubiony temat :D) oraz kilka słów o organizowanej po raz kolejny Akademii Zdrowego Rozwoju, która zawita do różnych polskich miast. Dla mnie najważniejszy jest oczywiście Kraków, dlatego podaję datę przyjazdu namiotu do tego miasta - 19-21 sierpnia (inne miasta to: Warszawa, Łódź, Chorzów, Wrocław, Poznań, Szczecin, Gdańsk i Bydgoszcz - jeśli ktoś chce mogę podać daty przyjazdu Akademii). Ja będę w Krakowie z Bartulkiem, Czekoladową Babcią i mam nadzieję, że i Czekoladowy Tata się skusi. Tak więc, jeśli się tam wybierzecie to może uda się nam poznać :))) Dla niezorientowanych, pokrótce przybliżę o co w ogóle chodzi z tą Akademią Zdrowego Rozwoju - jest to super akcja, która pozwoli dorosłym zmierzyć się wyzwaniami, które na co dzień stają przed maluchami i spojrzeć na świat oczami dziecka. W namiocie przygotowane zostaną specjalne "przeszkody" dnia codziennego, które rodzice będą mogli sami pokonać m.in. olbrzymie ubranie i trudność w poruszaniu się w nim, czy nauka chodzenia :P Także zapowiada się ciekawie. Ale dość tego mojego wykładu. 
Po tym krótkim wprowadzeniu, do głosu doszła pani dermatolog, która w dość interesujący sposób przybliżyła problem odparzenia pieluszkowego oraz scharakteryzowała najważniejsze różnice pomiędzy skórą bobaska, a skórą dorosłego. Myślę, że w kolejnych postach postaram się troszkę przemycić informacji z wykładów, żebyście i Wy mogły z nich skorzystać. A tymczasem przechodzimy do pani psycholog, która z kolei mówiła o istocie snu w życiu noworodka i niemowlęcia. Trzeci ekspert skupił się na kontakcie rodzica z dzieckiem poprzez wspólne ćwiczenia i czas spędzony z maluchem. Było to o tyle interesujące, że na własnej skórze mogliśmy się nauczyć fajnych ćwiczeń, które potem można wykorzystać w domku. O tym również w kolejnych postach. Generalnie wykłady były naprawdę ciekawe i co najważniejsze nie przynudzały. Sama nie uczestniczę w wykładach na uczelni (nieładnie mtotowangu, nieładnie ;p), ale muszę przyznać, że te mnie wciągnęły (być może dlatego, że poruszały tematy tak bliskie mojej osobie). Podczas tych wszystkich przemówień Czekoladka zdecydowała, że jednak pochłanianie wiedzy pozostawi Mamie, a sama zrelaksuje się w wózeczku. Obudziła się dopiero na ćwiczenia praktyczne, oczywiście po wcześniejszym jedzonku (bo przecież energię na zabawę trzeba mieć, co nie? :P). 


Po różnych szaleństwach na dmuchanej piłce, wyginaniach na macie i sesji fotograficznej Bartulka, przyszła kolej na indywidualne porady ekspertów. Postanowiłam wykorzystać ten czas na zgłębienie wiedzy o skórze mojego Mulatka, a także o rady psycholog nt. snu Czekoladki. Co ważne, w końcu trafiłam na prawdziwych profesjonalistów, od pani dermatolog (która nota bene doskonale zna skórę Ciemnoskórych, gdyż sama spędziła sporo czasu w krajach afrykańskich) dowiedziałam się, że przyczyną jaśniejszych plamek na twarzy Czekoladki, jest nie krem Oilatum, czy inne kremy (zwracam honor!!!!!!!) a po prostu moja dieta. Okazało się, że Synek najprawdopodobniej uczulony jest na jajka, tak więc muszę zmodyfikować swoją dietę (bye bye jajka, makarony jajeczne, biszkopty, cytrusy i inne smakołyki :(), ale jest o co walczyć. Nie pozwolę, żeby twarz Bartulka szpeciły te plamki. Upewniłam się też, że wybór Oilatum i innych emolientów jest trafiony, więc chociaż o to jestem spokojna. Od pani psycholog dowiedziałam się, że Czekoladka nie prześpi mi całej nocy dopóki nie nauczę go samodzielnego zasypiania i nie reagowania na każde jego stęknięcie. Będzie to ciężkie, ale wierzę, że dam radę. :)))
Z pulsującą głową pełną wiadomości i  upominkiem od firmy Pampers udaliśmy się  na wspólny lunch do restauracji hotelowej. Jedzenie i tym razem delikatnie zmienione z racji mojej diety matki karmiącej. Bartulkowi najwyraźniej nudziło się podczas, gdy Mama delektowała się tymi pychotkami - pokazywał jaki to on ma temperament (nawet ekspertki stwierdziły, że jest nad wyraz silny i ciekawy świata, no bo kto to widział, żeby 4 miesięczne dziecko pewnie trzymało głowę, baaa... chciało chodzić i siedzieć, taki oto jest Bartuś ;p). Koleżanki - bloggerki stwierdziły, że już wiedzą, dlaczego nie widać po mnie pozostałości ciąży - Bartek nie daje mi utyć, z nim nie ma czasu na siedzenie, wszystkie pochłonięte przeze mnie kalorie spalane są w postaci spacerków z "panem ciekawskim". Hihihi... To nie moja wina, że Czekoladka jest zainteresowana wszystkimi i wszystkim ;) A, że temperamencik ma, to ja to doskonale wiem, i bynajmniej nie jest to zasługa tanzańskich korzeni ;p Po lunchu przyszedł czas na zwiedzanie fabryki Pampersa na warszawskim Targówku.


Opcja ta nie spodobała się Bartusiowi. Zakomunikował to tak donośnie, że nikt, dosłownie nikt, nie miał ku temu wątpliwości. Na szczęście chwila na świeżym powietrzu skutecznie go przekonała do tego, że jednak Mama chciałaby zobaczyć jak powstają jego "pampiorki". Czekoladowa Babcia przejęła opiekę nad Synkiem, a Mama (pod warunkiem możliwości zawrócenia w momencie kryzysowym) weszła na teren fabryki (żeby wejść na jej teren należy pokazać dowód tożsamości ze zdjęciem, następnie drukowany jest specjalny imienny identyfikator i wręczana jest informacja z podstawowymi zagadnieniami BHP - foto poniżej).


Jako, że wewnątrz nie można robić fotek, (jest to w pełni zrozumiałe) to nie pokażę Wam jak wygląda fabryka, ale możecie mi uwierzyć, że wszystko jest na jak najwyższym poziomie. Na terenie fabryki obowiązkowo należy założyć zatyczki do uszu oraz ochraniacze na buty. Moje były wyjątkowo niewygodne (ech, uroki małych stóp ;p) i sprawiły, że czułam się jak koń haha. Naprawdę. Zresztą nawet odgłos wydawany podczas chodzenia przypominał mi tętent kopyt, ale do rzeczy ;))) Po zabezpieczeniu uszu i obuwia weszliśmy do "serca fabryki". Fabryka, jak to fabryka - taśmy produkcyjne, mnóstwo przeróżnych materiałów zaczynając od rzep, a kończąc na materiale z obrazkami znanymi z pieluszek. Zapomniałam napisać, że po fabryce oprowadzał nas bardzo sympatyczny pracownik, który odpowiadał na nasze nawet najgłupsze pytania ;p Dzięki niemu dowiedziałyśmy się, że w ciągu 1 minuty (!!) powstaje 910 pieluszek, a obecnie testowana jest maszyna, która ma zwiększyć tę liczbę do 1000. Imponujące. Powiem Wam w sekrecie, że możecie być pewne, że wszystkie pampersy są dokładnie sprawdzane i selekcjonowane. Nie ma mowy o znalezieniu w paczce wadliwego czy dotkniętego przez obcych pampersa. Świeżutka paczuszka otwarta przy nas w celach poglądowych wylądowała w koszu. Również mogę Was zapewnić, że firma Procter & Gamble doskonale wie co robi, czego dowodem jest zaufanie Mam nie tylko z naszego kraju (także Turcji czy Rosji ;))) Planowane są nowe niespodzianki dla użytkowników pieluszek, ale nie wiem czy mogę o tym pisać hihi. Po zwiedzaniu fabryki przyszedł czas na test pieluszek i chusteczek. Wszystko odbywało się dokładnie tak jak w reklamie. Sprawdzana była chłonność pieluszek firmy Pampers oraz konkurencyjnych, a także pH chusteczek nawilżających. Chyba nie muszę pisać kto wygrał hehe. 


Mogę Was zapewnić, że nie zrezygnuję z kupowania Pampersów. Dla mnie są najlepsze i nie piszę tego, dlatego, że dzięki tej firmie miałam okazję być w stolicy. Nic z tych rzeczy. Po prostu te pieluszki jak na razie najlepiej się sprawdzają, a miałam okazję wypróbować inne, tańsze wersje. 
Po wysłuchaniu naszych opinii na temat produktów i sugestii mam odnośnie proponowanych nowinek udałyśmy się z powrotem do autobusu, by na nowo wrócić do hotelu. Szczerze, to nie mogłam się do końca skupić w tej fabryce, gdyż cały czas myślami byłam przy Czekoladowej Babci i Bartku. Okazało się, że Synek po długiej walce stoczonej z Babcią zapadł w sen. Przyczyniła się do tego kreatywność mojej Mamy - specjalnie zaimprowizowana bajka hehehe. Podczas podróży powrotnej, głodny Bartek pokazał siłę swoich płuc, tak więc co sił w nogach biegłam do hotelu w celu jego nakarmienia. Gdy już Czekoladowy brzuszek był pełen mleczka, wraz z Czekoladową Babcią udałam się na 3 daniową kolację do hotelowej restauracji (poniżej voucher na kolację :))


Jedzenie po raz kolejny zostało przygotowane zgodnie z zasadami diety Matki Karmiącej :P Po kolacji i szybkim ogarnięciu się wyruszyłyśmy na podbój stolyyyycy, ale o tym w kolejnym poście :) 

cdn...

PS. widzicie godzinę publikacji? Bartulek zaserwował nam wczesną pobudkę hihihi. Smyk obudził się o 00.50 i zdecydował, że nie pójdzie spać. Mama odpaliła kompa ok. 3:50, a ten myk i już śpi... Ale nie ma tego złego ;)

***