środa, 30 listopada 2011

Czekoladowy zwierzyniec.

Pamiętacie jak wspominałam Wam o różnych marzeniach odnośnie przyszłości Czekoladki? Tata pragnął by Synek został piłkarzem, wujek chciał zrobić z chrześniaka światowego tenisistę, a Mama pragnęła jedynie dobra dziecka, bez względu na to kim miałby być. Dlaczego o tym wspominam? Otóż moja Mama (a Babcia Czekoladki) wymyśliła sobie, że Bartuś będzie nikim innym jak... ornitologiem (!!!) haha. Oczywiście więcej jest w tym żartu niż prawdy, ale podstawy do takiego myślenia są. A skąd? Ano stąd, że Karmelek od wczesnych tygodni swojego życia z zapartym tchem obserwował latające i lądujące ptaszki, a to krakowskie gołębie pod Maminą uczelnią, a to wróbelki z domowego okna, a to wrony radośnie kraczące o poranku.


Na początku była to zwykła obserwacja, ale od jakiegoś czasu skupiony wzrok Czekoladki przemienił się w olbrzymie Czekoladowe salwy śmiechu. Właściwie to ciężko mi sprecyzować tą Czekoladową reakcję, bo jest to pomieszanie śmiechu z głośnym piskiem. Utrzymanie Bartulka podczas takiej radości jest nie lada wyzwaniem.


Niestety (a może i stety), to całe "ornitologowanie" z reguły odbywa się, podczas gdy Mama ciężko studiuje na uczelni. W tym czasie, Babcia z wnuczkiem namiętnie wyglądają przez balkonowe okno i wypatrują ptaków. A teraz przechodzimy do znaczącej roli Dziadka, w tym całym ptasim safari. Muszę Wam powiedzieć, że biedny Babu zmuszony został przez Króla Simbę i Babciną Królową do zrobienia "lądowiska" dla ptaków. Dokładnie tak.


A jak to dokładnie wygląda, możecie zobaczyć sobie na fotkach. W skrócie - jest to swego rodzaju platforma, na którą Babcia, Dziadek, a czasami Mama wysypują różnorodne ziarenka dla wygłodniałych ptaszków. A powiem Wam, że jest kogo karmić. Przylatują do nas najróżniejsze ptaszorki - a to wróbelki, a to sikorki z żółtymi brzuszkami, a to sroki złodziejki, a także szaruteńkie gołąbki.


Radość Bartusia z obserwowania tych ptasich schadzek jest niesamowita. Skacze, wyrywa się z rąk i wręcz chce potowarzyszyć kompanom w ich obiadkach. Ale to nie koniec Karmelkowych atrakcji. Otóż, gdy ptaki spowszednieją Bartulkowi, zawsze może liczyć na urozmaicenie swojego safari poprzez podglądanie dwóch kotków, które upodobały sobie nasz ogródek. Wystarczy delikatnie poruszyć drzwiami balkonowymi, a te w mig zjawiają się pod naszym balkonem. Nie raz, nie dwa Król Simba śmieje się z ich malutkich rozumków, gdy zawzięcie wspinają się na brzozę i próbują złapać nasze sikoreczki.


Hihihi... taki oto mamy swego rodzaju zwierzyniec za oknem. A na koniec musimy serdecznie podziękować Babci i Dziadziusiowi za tak wczesne edukowanie małego Wnuczka :)))) Co jak co, ale nauka dbania o zwierzątka  przekazywana jest mu od najmłodszych lat :)))


Gorzej jak przyprowadzi mi do domu jakiegoś pająka albo ślimaka, jak to Mama miała w zwyczaju w dzieciństwie. Haha, wtedy chyba tego nie przeżyję ;)))) No ok, przeżyję, bo sama tak robiłam, ale jak przyniesie mi do domu afrykańską czarną mambę to ja podziękuję ;))))

 Źródło: http://www.africanreptiles-venom.co.za/black_mamba.html

PS. woskowy kiboko przyniósł mi szczęście. Wszystko poszło po mojej myśli. Jupi :)))) Szkoda, że teraz umieram z niewyspania i zatkanego nosa :(

***
mały czekoladowy słowniczek:
babu - dziadek
kiboko - hipopotam

***

niedziela, 27 listopada 2011

Czary mary hokus pokus...

Dawno, dawno temu, w pozornie bezpiecznym miejscu, gdzie niedziwne są piekarniki elektryczne czy też kuchenki gazowe, Duży Czekoladowy Człowiek wraz z Małym Czekoladowym Stworkiem i jego Mamą odprawiali czary. Składniki były iście tajemnicze:  świeca, rondel, woda, a także metalowy duży klucz. 



Gdy woskowa mikstura była już gotowa, Mały Czekoladowy Karmelek, z racji swojej niepełnoletności (i dla bezpieczeństwa) pozostał pod opieką również wtajemniczonej, ale nieobecnej przy czarach Babci. Duża Czekoladka wraz z żoną napełnili miskę zimną wodą, Mąż wziął w swoje dłonie rondelek z przezroczystym woskiem i począł przelewać przez dziurkę od klucza. 


Precyzja z jaką to robił zawstydziłaby niejednego klucznika. Po paru minutach, gdy zimna woda oblała gorący wosk, oczom obojgu czarodziejom ukazała się dziwna, bliżej nieokreślona postać.


Zawoławszy Czekoladową Babcię i Małą Czekoladkę, w czwórkę udali się do sekretnego miejsca. Zgasili wszystkie światła z wyjątkiem jednej małej "latarni". Poczęli świecić "elektryczną włócznią" na woskowego stwora, wytężając swe zmęczone oczy w poszukiwaniu tajemnego przesłania. Jednym (tym bardziej zmęczonym hahaha) jawiła się ciężarna kobieta (!!!)...


a innym zaś drapieżna ryba....


Po dalszych, dogłębniejszych próbach odgadnięcia czarodziejskiego przesłania, ich oczom ukazała się postać wielkiego, groźnego hipopotama... 


A Wy, drodzy "śmiertelnicy", jak myślicie, które z tych przesłań jest prawdziwe :D? Osobiście wolałabym, żeby okazało się, że to ten hipopotam, i  był on zapowiedzią naszej wspólnej wycieczki do słonecznej Tanzanii :))))) Hehe, bo jakby to powiedzieć - na chwilę obecną ciążom mówimy stanowcze NIE :)

A tak już całkiem na serio. Wiecie, że to były pierwsze andrzejkowe wróży mojego Męża :) Czuję się zaszczycona, że jako pierwsza miałam okazję pokazać mu, tą naszą, troszkę dziwną tradycję. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała wyciągnąć informacji o podobnych zabawach w Tanzanii. Niestety tym razem okazało się, że poza mganga wa kienyeji nikt tam nie bawi się magią :)))))) No, ale jak nie teraz to innym razem, co nie :D? W końcu znajdzie się coś ciekawego do opisania :)))

***
A jeśli ten woskowy stwór jest zapowiedzią dnia jutrzejszego, to na bank jest to kiboko. Proszę Was, trzymajcie za mnie jutro kciuki...


***
mały czekoladowy słowniczek:
kiboko -hipopotam
mganga wa kienyeji(czyt. mganga ła kienjedżi) - szaman

***

sobota, 26 listopada 2011

Kochany Panie Mikołaju...

Już tylko 10 dni dzieli nas od tej magicznej chwili. Myślę, że był to najwyższy czas, by napisać list do Świętego Mikołaja. W związku z tym, wspólnymi siłami, razem z Babcią i Bartusiem, postanowiliśmy uporządkować propozycje prezentów, które Karmelek chciałby otrzymać 6 grudnia i umieściliśmy je w Mikołajowym liście. 


Prośby, bo jest ich aż 4, są dostosowane do wieku oraz do aktualnych potrzeb Bartusia. Nie ukrywamy, że miło by nam było, gdyby wszystkie nasze propozycje zostały zrealizowane, ale jeśli choć jeden prezent pojawi się pod Czekoladową poduszką to i tak będziemy w siódmym niebie. List został własnoręcznie "podpisany" przez Simbę. 


Było z tym troszkę kłopotów, ale poza czerwonymi ubraniami wszystko poszło po naszej myśli. Teraz tylko czekamy na wieczór i Mikołajkowego pomocnika, który zabierze list do swojego pracodawcy. Na razie lista prezentów bezpiecznie czeka na realizację w M.Monroe'wej skrzynce pocztowej :)))


Trzymajcie mocno kciuki za pozytywne rozpatrzenie naszych próśb. Bartuś obiecał grzeczność, więc jego wysiłki nie mogą pójść na marne. 


Prezenty dla starszej część rodziny są w trakcie realizacji, część z nich już jest pozytywnie rozpatrzona (i nie jest to żaden piekarnik whirlpool czy odkurzacz, na takie prezenty Mikołaj aktualnie nie ma funduszy hehe), a ta druga musi się jeszcze wykazać grzecznością i cierpliwością :)))) Tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko czekać :D Wy też bądźcie grzeczni, a zostanie Wam to wynagrodzone hehe :))))) A na piekarniki i inne bajery przyjdzie jeszcze czas. Wszak Boże Narodzenie nadchodzi ;))))


***

piątek, 25 listopada 2011

Światowy Dzień Pluszowego Misia.

Misie od zawsze obecne były w naszym domu. W większości były to prezenty dla Czekoladowej Babci, pozostała część należała do mnie. Okazji do ugoszczenia nowego pluszaka było mnóstwo - a to Dzień Kobiet, a to Walentynki, a to Mikołaj (być może wkrótce kolekcja się powiększy? Kto wie :)). Duża część z naszej kolekcji znalazła nowe domy i nowych małych opiekunów, na długo przed pojawieniem się Karmelka w naszym świecie. Natomiast ta część, która się uchowała, cierpliwie czeka na większe lokum w czarno-białych pudełkach (wybaczcieeee!). Teraz, gdy Karmelek jest wśród nas, zrozumiałym jest, że wszystkie pluszowe misie (i nie misie też ;)) należą do niego. Baaa... sam może się pochwalić gromadką swoich osobistych pluszowych prezentów - od cioć i wujków, a jeden nawet od hotelu Sofitel. 


Jako, że mentalnie jesteśmy związani z wszystkimi domowymi misiaczkami, to też w dniu ich święta, postanowiliśmy je wszystkie wyprzytulać i wycałować (obślinić ;)). Czekoladce  (oraz Babci ;)) sprawiło to taką radość, że aż miło było popatrzeć :)))) 


A na koniec, wszystkim pluszowym koleżankom i kolegom życzymy kolejnych stu lat podbijania ludzkich serc :))))) Pamiętajcie, że jesteście niezastąpione i bardzo, ale to bardzo potrzebne w naszym świecie :)

***

czwartek, 24 listopada 2011

Houston, mamy problem.

Rany. Siedzę przed pustą stroną zatytułowaną "Nowy post", kursor miga rytmicznie, a ja centralnie nie umiem ułożyć normalnego zdania. Co się ze mną dzieje? Gdzie się podziała jakakolwiek motywacja do prowadzenia bloga? Kto mi ją ukradł i w jakim celu? Może przyczyną takiego stanu jest fakt, że na głowie mam troszkę więcej niż zwykle i terminy zaczynają mnie gonić? Sama nie wiem. Jedno jest pewne - mój blog umiera śmiercią naturalną. Co prawda czasami próbuję go reanimować nowymi notkami, ale czuję, że jest to walka z góry przegrana. Czy się mylę, to się okaże za jakiś czas. To tak tytułem wstępu. 
No, ale do rzeczy. Pocieszę Was tylko, że tytułowy problem wcale nie jest związany z blogiem. Co to, to nie. To jest coś bardziej dokuczliwego. O co chodzi? Czekoladka od kilku dni nie chce spać. To znaczy, może nie do końca nie chce, bo śpi, ale naprawdę mało. Hmmm... chociaż jakby się tak przyjrzeć jego drzemkom dniowym, to wychodziłoby, że on śpi, tyle, że właśnie w dzień, a nie w nocy. Dzisiaj np. postanowił wstać o godzinie 3 i gadać na cały głos. Obudził Dziadka, obudził Mamę i obudził Tatę. Sądzę, że obudził także Wujka, ale ten twardo leżał dalej w łóżku. Jedynie Babcia pozostała niewzruszona. Wszystko pięknie ładnie, ale cóż jest przyczyną takiego przestawienia czasowego Bartulka? Sama nie wiem. Wiem jedno, pobudka uczelniana po takiej nocy jest koszmarna. Na wykładach i ćwiczeniach nie mogę się skupić, bo jednym obrazkiem w mej głowie jest łóżko i ciepła kołderka. Help me! Sama już nie wiem jak przetłumaczyć Synkowi, że w nocy się śpi, a nie siedzi na łóżku i brumbruma palcem po ustach i krzyczy: Babababababa. Aaaa... Zaczynają mi się przypominać pierwsze dni po porodzie, kiedy to Bartek nie spał prawie wcale w nocy. Wtedy pocieszałam się, że przecież jest malutki i z czasem to minie, a teraz co mam? Powiem Wam, że wtedy chociaż miałam 4h snu, a teraz budzę się co 30 min, żeby dać cycusia Bartusiowi albo podłożyć swoje nogi pod jego. Tylko wtedy mam gwarancję, że wydłużę tych 30 min do max. godziny. Najgorszy jest fakt, że po około 15stu minutach nogi zaczynają mi drętwieć i muszę zmienić pozycję, w wyniku czego nogi Króla spadają na łóżko. Wtedy, że tak powiem, jest pozamiatane. A nie daj Bóg przykryję nasze nogi kołdrą... Raz, dwa i koniec spania. Aaaa... Panie, daj mi siłę, by przetrwać/przespać tą noc...

***
A na koniec pytanie z innej beczki. Czy jest tutaj ktoś kto interesuje się turystyką kosmiczną? Miałabym kilka pytań ;)))

***

niedziela, 20 listopada 2011

Wielkie jak groch łzy...

polały się dziś z Czekoladkowych oczu. Najgorszy jest jednak fakt, że sprawczynią tych słonych kropelek był nie kto inny, jak jego własna matka. No, ale kto by się spodziewał, że pozornie zwykła zabawa może przeobrazić się w takie morze łez? Teraz, gdy sytuacja została opanowana, Karmelek zapadł w sen, ja w duchu biję się w pierś i stwierdzam: Mam głupie pomysły. Ale do rzeczy. Pamiętacie jak miesiąc temu pisałam Wam o łapaniu wspomnień za pomocą odciśniętych stópek? Wtedy to też zapowiadałam, że wkrótce odbijemy też łapki... No, ale jak to z moimi obietnicami bywa, czasami przeciągają się one w czasie. Tak też było z tymi odciskami rączek. Jakoś tak się złożyło, że w dniu dzisiejszym postanowiłam w końcu spełnić tamto przyrzeczenie i odcisnąć malutkie (no już wcale nie takie malutkie ;)) rączki Bartulka.


Wszystko przebiegało zgodnie z planem, najpierw próbne odciśnięcie ręki na pustej kartce papieru...


a potem, nagle niespodziewany... WIEEEELKI PŁACZ Bartusiowy! Czekoladce nie spodobało się naciskanie otwartej, pomalowanej na czerwono rączki i jednoczesne fotografowanie.


Tym samym odcisk w albumie wygląda jak wygląda. 


Troszkę się rozmazał, ale to teraz nie ma takiego znaczenia, jak fakt, że moje dziecko płakało przeze mnie. Buuuu... :( I radość z kolejnej złapanej chwili ulotniła się wraz ze spływającymi po czekoladowym policzku łzami :(

***
A jeśli już o łzach piszę, to muszę Wam powiedzieć, że oglądając dzisiejszy program na TVN Turbo łzy w oczach mi się zakręciły. Dlaczego? Pokazywano tam filmiki z testów fotelików dla dzieciaczków i wizualizacje fotelika z dzieckiem podczas wypadku samochodowego. Gasz! Nie zdawałam sobie sprawy jak wiele zależy od dobrego doboru fotelika. Sama jestem na etapie poszukiwań idealnego "samochodowego siedzonka" dla Simby, bo nosidełko zakupione w pakiecie z wózkiem dziecięcym już dawno nie spełnia swojego zadania. Hmmm... chyba czas przeczesać Internet i w końcu zdecydować się na jakiś dobry fotelik. Jakieś sugestie? Rady?

***

sobota, 19 listopada 2011

Gryziemy, próbujemy, MAMujemy.

Bez koloryzowania - Bartek mnie gryzie. Co gorsza, on czerpie z tego niezłą radość. Obecnie cycusiowanie to nie samo jedzenie (ta część trwa max. 2min.), toż to bolesne piłowanie dziąseł na biednym Panu Cycu. Ukojenie przychodzi dopiero w momencie szerokiego uśmiechu Czekoladki, który wysyłany jest po wykonanej misji - pociumciałem, pogryzłem, można puszczać cycocha! :D Ała. I niech ludzie mi nie mówią, że dziecko bez zębów nie umie gryźć, oj umie i to naprawdę mocno. Ale cóż mi pozostaje? Zaciskam zęby i śmieję się razem z moim Gryzakiem. Apropo gryzaka - firma MAM zaoferowała nam "pomoc" i poratowała nas swoimi produktami do testowania.  Szczerze? Idealnie wpisali się w nasze bolączki...


Kilka dni temu przyszła do nas MAMowa paczuszka (w dalszym ciągu jestem poza światem rzeczywistym i stąd takie opóźnienie na blogu), która skrywała takie oto skarby:
-MAM Twister Gryzak Zabawka, która zaraz po rozpakowaniu została "skonsumowana" przez Czekoladowego Bartulka (i w tym momencie Pan Cyc nisko kłania się swoim wybawicielom :D)


-zestaw szczoteczek edukacyjnych "Learn to brush set"

-kubeczek niekapek " Learn to drink"


Obiecuję na bieżąco zdawać relację z testowania naszych nowych akcesoriów dla dzieci. Zębów, tak jak wspominałam, brak, ale zawsze można poszorować swędzące dziąsełka :)))) A kubeczek trafia do naszej kolekcji niekapków - miejmy nadzieję, że ten przekona Bartulka do samodzielnego picia ;)))) Bo jak na razie gryzienie wygrywa z odruchem ssania, nawet butelki :P Czyżby ząbki próbowały się przebić? Nie wiem. Zobaczymy w niedalekiej przyszłości. Na dzień dzisiejszy wiem, że gryzienie dziąsłami jest możliwe i niech nikt nie próbuje zaprzeczać, bo pogryzę :D 

***
A co poza testowaniem? Bartula odkrył rzucanie piłką. Właściwie nie tyle sam odkrył, co Dziadek go tego nauczył. Jak to się mówi - nauka poprzez zabawę jest najefektywniejsza. Coś w tym jest, bo od wczoraj obserwuję wielkie zainteresowanie rzucaniem piłką, a to w Mamą, a to w bliżej nieokreślonym kierunku. Co ciekawe, kolejny raz przekonuję się o tym, że Bartulek ma silniejszą lewą stronę. Najpierw lewostronne kopanie piłki nogą, a teraz trzymanie piłki lewą ręką. Czyżby Synek podał się do tanzańskiej części rodziny? Hmm... W sumie jakby na to nie patrzeć, najwięksi geniusze tego świata byli/są leworęczni - Einstein, W.Churchill, ukochany mojego Męża B.Obama, moja ukochana M.Monroe, Napoleon czy Aleksander Wielki. Może rośnie kolejna leworęczna sława tego świata? Bo, że sława rośnie to wiem hehe ;))) 


***
A już wkrótce relacja z pisania listu do św. Mikołaja. W końcu nie tylko kartkami elektronicznymi człowiek żyje :))) Tradycja musi być podtrzymywana na różne sposoby, a co :)

***
Tymczasem żegnam się i wracam do swojego świata, a także do intensywnej nauki suahili :P

***

wtorek, 15 listopada 2011

Everybody clap your hands :)

Chyba pasowałoby się w końcu odezwać. Od kilku dni jestem zakręcona na tle pewnej sprawy, tworzę, rozmyślam, analizuję i produkuję bardzo ciekawe rzeczy, wciągnęło mnie to na tyle, że totalnie zapomniałam o Bożym świecie, w tym także o blogu, ale chwilowo powracam do rzeczywistości i się odzywam. Dzisiejszy wpis dedykuję ukochanej Dorotce, którą zaniepokoił brak wpisów na moim blogu (miałam małe problemy, dlatego nic nie odpisałam, wybacz :*). 

Co u nas? Dzieje się. Otóż muszę Wam powiedzieć, a tym samym pochwalić się, że w dniu dzisiejszym, po powrocie z uczelni przywitało mnie coś cudownego. Zmęczona i głodna po wyczerpującym dniu na uczelni, zasiadłam do dwudaniowego obiadku, ugotowanego przez moją Ukochaną Mamę pod czujnym okiem mojego Synka, raz dwa zgarniałam pyszności z talerza i nagle pomiędzy jednym a drugim mlasknięciem (moim, nie Bartka ;)), usłyszałam cichutkie <klap, klap>.... Zaciekawiona przestałam ruszać jadaczką, spojrzałam w kierunku wydawanego odgłosu i co zobaczyłam? Uśmiechniętego Karmelka radośnie klaskającego łapką o łapkę. Powiem Wam, że już od dłuższego czasu Bartunia próbował uderzać rączką o rączkę, ale próby te były dosyć nieskoordynowane i często nieudane. Aż do dnia dzisiejszego. Chyba nie muszę pisać, że radość po tym przedstawieniu zapanowała w całym domu. Zaczęłam bić brawo Synkowi, a ten radośnie mi wtórował. Czekoladowa Babcia także  od razu przybiegła z kuchni i zaczęła krzyczeć do Czekoladki: "Kosi, kosi, kosi. No pokaż Mamie jak ładnie umiesz kosiać." Oczywiście Simbie nie trzeba było powtarzać dwa razy, z wielką radością pokazywał swoją najnowszą nabytą umiejętność. Okazało się, że Bartunia od samego rana "kosia" z Babcią i Tatą. Ech... Czuję pewien niedosyt w sercu, no ale... Nie narzekam. Cieszę się razem z Synkiem z nowej zabawy i z radością wsłuchuję się w coraz głośniejsze klaskanie :)))))

Kolejna sprawa - odkąd Bartulek nauczył się samodzielnie siadać, noce z nim obfitują w ciekawe przygody. Od jakiegoś czasu, Bartuś zamiast normalnie się wybudzać i spokojnie leżeć (ewentualnie wołać pana Cyca), woli podeprzeć się na łokciu i z góry obserwować śpiącą Mamę. Sytuacja z łapaniem smoczka przez sen i wkładaniem go do buzi to już norma. To nie wszystko. Potrafi zaczepiać ludzi, w zasięgu jego wzroku i wołać na nich głośnym: "E!". Sytuacja taka miała miejsce dokładnie wczorajszej nocy, Czekoladowy Dziadek zbierał się do pracy, a zaciekawiony wybudzony Karmelek obserwował Dziadka, by następnie krzyknąć do niego "E!". Ja wyrwana ze snu z niepokojem spoglądam na poduszkę obok, a tam  ukazuje mi się taki obrazek: zadowolony Simba siedzi na swoim tronie, bawi się smoczkiem i śmieje się do Dziadka. Okkk... Nie wnikam ;)))) Takiego oto mam Synka :P Codziennie czymś mnie zaskakuje :) Aż z niecierpliwością czekam na nowy dzień i nowe odkrycie Bąbelka :)))) Hihihi... Tymczasem idę spać, by naładować akumulatory na jutrzejsze klaskanie i pomykanie z Bartkiem za rączki :D Bye, bye :)

***


czwartek, 10 listopada 2011

Kotek.

Uf. Mam chwilę, żeby się odezwać. Ostatnimi czasy jest to dosyć ciężka sztuka, zawsze coś jest do zrobienia - a to na uczelni cisną, a to Bartek szaleje. Ale dzisiaj nie będę się skupiać na studiach, bo to dostatecznie mnie dołuje, więc nie ma sensu jeszcze bardziej się wkurzać ;))) Za to będę pisać, jak zawsze, o Czekoladce. O moim mruku malutkim, marudce najukochańszej. Nigdy nie sądziłam, że ktoś będzie mną tak rządził, naprawdę. Dawniej to ja byłam mistrzynią narzekania i marudzenia, a teraz wychodzi na to, że Bartek przejął moją rolę. Co gorsza, nie umiem na to nie reagować. Posłusznie jak piesek robię to na co ma ochotę mój kotek. Niedobrze, oj niedobrze. Swoją drogą, pamiętacie ten schemacik? 


Tak jest, to jest tablica ze skokami rozwojowymi dziecka. To teraz poproszę Was o powiększenie schematu, zlokalizowanie magicznego numerku 36, a następnie o popatrzenie na symbol ponad osią. Co widzicie? Doookładnie tak. Czarna chmura z piorunem! Wszystko się zgadza. Co do joty. Bartek od kilku dni bije rekordy w marudzeniu i w płakaniu. Nie wiem tak naprawdę o co mu chodzi. Jest na rękach - mruczy, leży - płacze, siedzi w wózku - mruczy, bawi się zabawkami - po chwili płacze, śpi - budzi się z krzykiem, daję mu pierś - płacze. OCB się pytam? Normalnie nie mam już pomysłu jak go uspokoić. Nie wiem czym to jest spowodowane. Co prawda kilka dni temu, a dokładniej we wtorek zagorączkował nam ni z tego ni z owego i od tamtej pory jest marudny i wszystkich gryzie i szczypie i teraz nie wiem czy, aby jakieś paskudztwo nie próbuje go dorwać? Proszę NIE! No nic to... Nie pozostaje nam nic innego jak zacisnąć zęby, obserwować Bartka, przeczekać okres burzowy i z niecierpliwością wypatrywać słoneczka na twarzy naszego mruczącego Kotka. A tymczasem lecę do łóżka korzystać ze snu Bartulka... Dobranoc :)

***

poniedziałek, 7 listopada 2011

Fotostory.

Na wstępie przepraszam za tak krótką notkę, po prostu po dzisiejszych zajęciach jestem tak padnięta, że ledwo widzę na oczy. Gdyby nie tak ważna okazja, to w ogóle bym dzisiaj tutaj nie zaglądała. A cóż to takiego ważnego? Już piszę. Otóż mój najukochańszy Syneczek dokładnie 8 miesięcy temu postanowił zawojować tą stronę świata i o godzinie 5:45 rozświetlił swoją osobą pewien wiosenny poranek (a żeby było jeszcze ciekawiej, dziś tuż przed moją uczelnią obudził się na karmienie dokładnie o tej samej godzinie, tak że Mama mogła jako pierwsza złożyć życzenia Syneczkowi, zbieg okoliczności?).

Jako, że osiem miesięcy to nie przelewki, to też prezent był równie poważny :) Ale o tym już na fotkach :)


Są klocki? Jest impreza :D


Co, by tu z tego stworzyć hmmm...?


A może by tak wieżę? Tak jest, z małą pomocą Czekoladowej Babci było to bajecznie proste.


Jeszcze do tego bum bum...


I mamy wieżobumbuma :D

Wszystkiego co najlepsze Synku! :)  
- życzy cała rodzinka :)

***

niedziela, 6 listopada 2011

Witaminki, witaminki...

dla chłopczyka oraz całej rodzinki! :))) Tak jest! Od kilku dni delektujemy się przepysznymi naturalnymi soczkami z jabłek i marcheweczek (i zawsze w takiej chwili przypomina mi się rada mojego dobrego kolegi Bola, który jeszcze za czasów mojej ciąży powiedział mi, że teraz muszę pić dużo soczków z marchewki, żeby dziecko miało ładny kolor. Po czym zorientował się co powiedział i oboje wybuchnęliśmy śmiechem ;)) Komu jak komu, ale mojej Czekoladce kolorków nigdy nie zabraknie hehe :)))) Co prawda, zbytnio nie korzystałam z tej porady w czasie ciąży, jakoś nie ciągnęło mnie do soków marchwiowych, ale teraz zmieniło się to o 180 stopni i z przyjemnością łechtam moje kubki smakowe pysznymi napojami.


A wszystko zaczęło się od chrzestnego Czekoladki, który pewnego pięknego dnia przyjechał do domku z dwoma reklamówkami jabłek i marchwi. Jako, że mój brat preferuje zdrowy tryb życia, to też wpadł na pomysł "wytworzenia" własnoręcznych soczków, które można by podać także Karmelkowi. Niedługo myśląc, Babcia "z magicznej szafki", w której znajduje się wszystko i nic, wygrzebała starą, ale jarą sokowirówkę :))) I w ten oto sposób, w przeciągu kilku minut każdy z nas delektował się swoją szklanką kwaśno-słodkiego soku owocowo-warzywnego. Mmmm... Po prostu delicious! :))))) 


Reakcja Czekoladki na naturalne smaki była zaskakująca - najpierw kwaśna mina, następnie głośny płacz połączony z morzem łez, spowodowany trudnościami przepływu soku przez smoczek od butelki (wiórki z soczku skutecznie zatkały smoczą dziurkę :/), a następnie wielka radość po wypiciu soku za pomocą łyżeczki z BoboVity :))) Czyżby Bartuś szedł w ślady wujka i chciał wkroczyć na zdrową stronę życia :D? Teraz tylko patrzeć jak przejdzie na wegetarianizm ;))))


Ja ze swojej strony każdemu polecam zakup sokowirówki, takie naturalne soczki są naprawdę przepyszne, zresztą jestem pewna, że nikogo nie muszę przekonywać o prawdziwości tego stwierdzenia :) 
Smacznego! :)))))

***