środa, 20 lipca 2011

Au revoir Varsovie, bonjour Cracovie.

Od razu uspokajam - jest to ostatnia część trylogii Czekoladowo - Warszawskiej. Jeszcze tylko kilka informacji ze zwiedzania stolicy i podróż powrotna do Krakowa, i tyle. No, ale żeby nie przedłużać to przechodzę do rzeczy.

Po kolacji w Restauracji Canaletto wyruszyłyśmy na dalsze zwiedzanie Warszawy. Na szczęście i w tym dniu towarzyszył nam znajomy Czekoladowej Babci, więc zadanie było ułatwione. Od dawien dawna moim marzeniem było zobaczenie z bliska Sejmu (nie wiem skąd mi się to wzięło hihi, może to z tej miłości, którą zaraził mnie Czekoladowy Dziadek do oglądania faktów w TV? Kto wie ;p), dlatego na pierwszy ogień poszła ul. Wiejska.


Po drodze minęliśmy ul. Kubusia Puchatka (ooooch :))) i słynną palmę, którą obfotografowałam z każdej możliwej strony. 


Następnie pomalutku spacerkiem dotarliśmy pod Kancelarię Prezydencką, a kilka kroków dalej (ku mojej wielkiej radości) wyłoniła się kopuła z charakterystyczną flagą Polski. Tak jeeeeest. Mój wiejski Sejm kochany. Czekoladowa Babcia nie byłaby sobą, gdyby nie zażartowała sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby mój wnuczek zgłodniał pod Sejmem, tego jeszcze nie grali". Na reakcję Czekoladki nie trzeba było długo czekać. Chwila moment, ryk, płacz, łzy i co? No i pan Cyc musiał się obnażyć tuż pod budynkiem Sejmu. W ruch poszedł aparat, bo przecież nie każdy może mieć taką pamiątkę z Warszawy haha. Nie wiem czy mój Syn planuje jakąś karierę polityczną czy jak, że wybrał sobie takie miejsce do konsumpcji. Nie mniej jednak jest to fakt dokonany - CZEKOLADKA KARMIONA BYŁA PRZEZE MNIE NA MURKU POD SEJMEM. Na dowód załączam tą oto fotkę.


Po spełnieniu mojego pierwszego marzenia, czekałam na realizację kolejnego. Jakiego? "Oddajcie krzyż smoleński, oddajcie krzyyyyyż naaaam" <śpiewa>. Hahaha. Tak, tak. Moi ukochani obrońcy krzyża spod pałacu prezydenckiego nie zawiedli mnie. Cała gromada starszych i młodszych zaciekle żądała zwrotu krzyża smoleńskiego pod pałac. Nie powiem, ubaw po pachy :D Stwierdziłam nawet, że gdybym mieszkała w stolicy to przesiadywałabym tam dzień i noc i obserwowałabym tych ludzi (zawsze twierdziłam, że mam coś z psychopaty :P). Ciekawi mnie, co kieruje tymi ludźmi. Ale nie będę się wgłębiać tutaj w ten temat. Nie chcę niepotrzebnych politycznych kłótni na moim blogu ;))) 


Kolejny punkt? Pan Paweł - znajomy Czekoladowej Babci, zaproponował oglądanie teledysków wyświetlanych na fontannie tzw. gra świateł, wody i dźwięku. Niestety kilka tysięcy ludzi też o tym pomyślało, a jako, że my mieliśmy w wózeczku cudowną uśpioną Czekoladkę, musieliśmy zrezygnować z tego pomysłu. Udało nam się zobaczyć jeden teledysk, ale wrzaski i harmider skutecznie stamtąd nas wypędziły. Jako, że zbliżała się już późna godzina, postanowiliśmy kierować się w stronę hotelu. Bocznymi uliczkami (dobrze, że nasz przewodnik jest rodowitym Warszawiakiem, wiedział, gdzie się kierować, żeby było cicho, a jednocześnie bezpiecznie) pomalutku, mijając różne ciekawe kościoły i budowle dotarliśmy pod Sofitel. Pożegnaliśmy się z panem Pawłem i zmęczone z trudem dotarłyśmy do pokoju. Czekoladka spała sobie w najlepsze w wózeczku (byłam pewna, że mamy noc w plecy, ale na szczęście Bartulek ładnie przespał całą noc), a ja z Mamą przygotowywałyśmy się do spania. Rano tj. o godzinie 5, Czekoladka tradycyjnie wstała i wyrwała nas ze snu ;p Zaczęło się wielkie pakowanie (nienawidzę tej czynności, dlatego powierzyłam ją bardziej zorganizowanej osobie od siebie czyt. Czekoladowej Babci). 
Nie będę koloryzować i napiszę prosto z mostu - kiszki grały mi marsza, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam śniadania. Po spakowaniu wszystkich bagaży (bogatszych o prezenty od Pampersa) udałyśmy się do Restauracji Hetmańskiej na śniadanie (nie będę tego opisywać, bo w sumie niczym się nie różni od śniadania w pierwszym dniu). Z pełnymi brzuszkami podeszłyśmy do recepcji w celu wymeldowania się. Pani recepcjonistka zapytała nas, czy chcemy wynająć taxi, ale stwierdziłyśmy, że Dworzec jest tak blisko, a pogoda tak ładna, że z przyjemnością przespacerujemy się po raz ostatni (mam nadzieję, że tylko ostatni w tym miesiącu) po Warszawie. Bye bye pokoiku nr 655 :((((


Ostatni rzut oka na "nasz hotel" i z łezką w oku skierowałyśmy się w stronę Pałacu Kultury, a tym samym dworca. Tam czekał już na nas pan Paweł, który pomógł nam znieść wózek ze schodów (ach, ten brak wind :/, mam nadzieję, że po remoncie będzie lepiej) i włożyć wózek do pociągu (konduktor był tak miły, że również zaoferował swoją pomoc :))

PODRÓŻ POWROTNA:
Po włożeniu wózka i bagażu do środka wagonu, pożegnałyśmy się z naszym przewodnikiem, wyciągnęłyśmy gondolkę i usadowiłyśmy ją wraz ze śpiącym Bartulkiem do przedziału. Naszymi towarzyszami podróży była przesympatyczna starsza Pani z wnuczkiem. Nie mogła wyjść z podziwu nad Czekoladką, zresztą tak jak i pan Hindus, który najpierw obserwował Czekoladkę i Babcię, a następnie podszedł do mnie z pytaniem: "How old is he?", odpowiedziałam, że 4 miesiące. Na co pan powiedział tylko: "He is so cute... so cute!". hehe. Podziękowałam ładnie, nie ukrywam, że zrobiło mi się bardzo miło. 
W pociągu Bartuś obudził się po komunikacie: "Witamy w pociągu InterCity "Kościuszko"...." i głośno zażądał pana Cyca. Akurat w tym czasie odbywała się kontrola biletów. Pan konduktor (bardzo miły z resztą) zaproponował specjalny wagon dla Matek z Dziećmi wyposażony w przewijak i inne udogodnienia dla Matek, ale nie skorzystałyśmy z niego. Nasi współpasażerowie byli naprawdę bardzo kontaktowi i pozytywnie do nas nastawieni. Karmienie nie przeszkadzało im w zupełności, dlatego nie widziałam potrzeby zamiany wygodnego miejsca na inne. W szczególności, że miałyśmy wykupioną miejscówkę dla Bartulka i na wózek, więc nie wymuszałyśmy żadnego dodatkowego siedzenia. Szczerze? Zaskoczyła mnie ta propozycja. Nie sądziłam, że pociągi mają specjalne wagony dla Matek (teraz żałuję, że nie poszłam tam zrobić chociażby fotki jak wygląda taki przedział). Jest to naprawdę miłe zaskoczenie. Po jakimś czasie przyszła pani z Warsu z poczęstunkiem i tutaj kolejna niespodzianka: "A dla dzidziusia co będzie?". Can you imagine? Bartulek też dostał swoje ciasteczko i wodę mineralną (oczywiście Mamusia przemyciła je dla Czekoladki w mleczku ;p). Nie sądziłam, że bobaski mają swój poczęstunek hehe. Do Krakowa dotarłyśmy 20 minut przed czasem (tak jest! dobrze czytacie! PKP dotarło na miejsce PRZED CZASEM). Potem szybki powrót do domku z Czekoladowym Chrzestnym i wieeelki odpoczynek we własnym łóżku. Mmm... Czekoladka w swoim pokoju zmieniła się nie do poznania, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Widać było zmęczenie, ale wśród bliskich sobie osób zregenerował się szybciutko i wszystkie jego "marudki" poszły w niepamięć. Jednak żadne luksusy nie zastąpią ciepła domowego ogniska. Naprawdę.


Podsumowując, czas w Warszawie starałam się wykorzystać w 100%. Zarówno pod względem turystycznym, jak i naukowym. Do domu wróciłam bogatsza o nowe doświadczenia, a wiedzę zdobytą podczas warsztatów postaram się dobrze spożytkować. Dzięki temu zaproszeniu, nie tylko po raz pierwszy odwiedziłam stolicę, ale także zdobyłam wiele istotnych informacji odnośnie pielęgnacji skóry mojego Synka. Było mi dane porozmawiać ze specjalistami, którzy dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu byli w stanie mi pomóc. I szczerze nie obchodzi mnie, czy ktoś zarzuci mi, że zostałam zmanipulowana i przekupiona przez firmę Pampers, bo sama wiem, że tak nie jest. Od momentu narodzin Synka używam pieluszek tej marki i jak na razie nie znalazłam lepszych. Baaa... po co mam szukać innych jak te mi (a co najważniejsze Bartulkowi) odpowiadają. Uważam, że osoby organizujące spotkanie z marką Pampers stanęły na wysokości zadania, nawet jeśli był to czysty marketing, to udało im się to ładnie opakować. Zarówno firma, jak i my - bloggerki, wróciłyśmy bogatsze z tych warsztatów, a przecież to jest najważniejsze.
A Warszawa? Muszę przyznać, że rozczarowała mnie. Wyobrażałam sobie ją inaczej, nowocześniej i dostojniej. Tymczasem miłość do Krakowa jak wielka była, tak wielka została :) Nie przeczę, chcę jeszcze kiedyś odwiedzić stolicę, ale nie będę już liczyć na żadne fajerwerki, no może jedynie te pod Pałacem Prezydenckim hihihi... :D "Oddajcie krzyż smoleeeńskiiii" :))))
Ogromnym plusem dla mnie było wyrwanie się choć na chwilkę z codziennej monotonii, mogłam wyjść do ludzi i poczuć się jak kopciuszek, a jednocześnie Czekoladka była blisko mnie, dlatego nie musiałam się o nic martwić. Za to również dziękuję organizatorom.


O dziwo, moja waga wcale nie podskoczyła, a byłam pewna, że po takich ucztach, wskazówka wskaże więcej, a tu taka miła niespodzianka. Ale tak swoją drogą, powinnam wrócić do ćwiczeń, bo czuję, że zaczyna mi tego brakować. Co prawda, pani masażystka stwierdziła, że widać po moim ciele, że ćwiczę, ale ja sama tego nie widzę, dlatego od dzisiaj powrót do ćwiczonek :))) Ale jak zwykle odbiegłam od tematu.

Jeszcze raz pozdrawiam całą ekipę Pampersa, wszystkie obecne osoby, bloggerki, tatusiów i dzieciaczki, a także całą obsługę hotelową. You are amazing! Job well done! :)))) Tymczasem oczekuję 19 sierpnia i namiotu Akademii w Krakowie. Liczę, że i tam poznam super ludzi, z którymi będę się świetnie bawić. Buziaki :)))


***

8 komentarzy:

  1. Przed czasem?!? Cud :) Po jedzeniu też cudem nie przytyłam, ale i tak mam po porodzie (A nie ciąży) plus 6 kg znowu, więc nie było gdzie umieścić kolejnych kg ;) Jeszcze raz pozdrawiam i dzięki za wspólnie spędzony czas. Pozdrowienia dla Czekoladowej Babci - zazdroszczę, że masz ją tak blisko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kahlan84 - chyba przesadzasz :) ja tam żadnych zbędnych kilogramów nie zauważyłam u Ciebie ;p Ja zazdroszczę, że udało Ci się wyrwać do hotelowego basenu i na siłownię (spotkałam Twojego Męża jak wracałam ze spacerku z synkiem i Mamą, akurat wracał z siłki i sama zapragnęłam troszkę się pomęczyć... no, ale może innym razem). Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja się kiedyś spotkać :) Pozdrawiam Was bardzo serdecznie :) A najmocniej oczywiście zawsze uśmiechniętego M. :D :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. w odpowiedzi na ten komentarz i ten u mnie: Buziak przekazany :) My się wymienialiśmy T. się opiekował a ja leciałam pływać, a potem karmiłam i się bawiłam a T. szedł na siłownię. Czekoladka, to zdecydowanie żywe srebro i nie dziwię się, że przy nim utrzymujesz taką figurę, bo ciągle w ruchu jesteś. M. miał na szczęście bardzo dobre dni i cudo a nie dziecko :) Ogólnie bardzo pogodny jest, po rodzicach ;) Wiecznie zakochana mama nie jest obiektywna. ZA komplement dziękuję, ale wiem jak wyglądałam 10 kg temu i czuję różnicę. POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę świetnie spędziliście czas i rzeczywiście wykorzystaliście go w pełni :)
    Mnie też zawsze robi się miło jak ktoś wychwala Oskara :) Dzieci to nasze dumy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jak widac "stosunki polityczne" nawet Bartkowi przypadly do gustu i zeby dluzej posiedziec pod sejmem postanowil napelnic swoj brzuszek :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Za miłość do mojej małej ojczyzny - uwielbiam Cię!:-)
    Nie wiem czemu, ale myślałam,że jesteś blondynką:-)
    Fajnie, że wyjazd się udał! I jestem w szoku, bo już dawno, a może i nigdy, nie słyszałam, aby PKP było przed czasem!
    pozdrawiam serdecznie

    zuzanabb

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdzie ta Twoja waga miała podskoczyć :) jesteś najszczuplejszą mamą pod słońcem i wyglądasz świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Też nie miałąm pojęcia, że pociągi mają specjalne udogodnienia dla matek :-)

    Dziękuję za odwiedziny i specjalne pozdrowienia dla wyjątkowego Chłopca ślę :-)

    Maciejka

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)