sobota, 23 kwietnia 2011

Hospitali part 2.

Jak wspomniałam w ostatnim wpisie, w piątek ok. godziny 11 zapadła decyzja o przewiezieniu mnie i Małej Czekoladki do szpitala w Krakowie w celu zrobienia bardziej specjalistycznych badań wykluczających lub potwierdzających podejrzenie ataków padaczki. Dosłownie w 20ścia minut zebrałam wszystkie rzeczy ze słonikowego pokoiku i gotowa do podróży udałam się na dół do czekającej na nas karetki. Podróż dłużyła mi się niesamowicie, a we znaki dawała się drętwiejąca ręka od trzymania Bartusia. Grubo ponad godzinę później znaleźliśmy się w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, gdzie już czekali na nas ludzie. Po ciągnących się formalnościach przyszedł czas na krótkie badanie Synka, a następnie przydzielenie łóżka Bobusiowi. Czekoladka po tych wszystkich ekscesach zapadła w głęboki sen, a ja tradycyjnie przypatrywałam się unoszącej się koszuli (jeszcze wtedy nie uspokajał mnie podłączony aparat od saturacji). Chwilkę później, wraz z A. zostaliśmy wystawieni na nie lada próbę - wybudzenie Czekoladki i niepozwolenie jej ponownie usnąć. Pierwsze 30 min poszło nam gładko... ale już kolejna godzina wymagała od nas nadprzyrodzonych umiejętności. Jak na początku wystarczyło wkładać i wyciągać smoczka z buziaczka Syneczka, tak potem trzeba było się uciec do dotykania Czekoladowej twarzy chłodną wodą, podskakiwanie, strojenie min i uwaga, uwaga - ciągnięcie za nos (nie przez nas, a przez panią pielęgniarkę hehehe). A wszystko to przez badania EEG mózgu, na którym dopiero Bartuś mógł zapaść w głęboki sen. Samo badanie przebiegałoby dosyć sprawnie gdyby nie etap podpinania elektrod do czuprynki Bartulka. Lekarka podobno nieźle narzekała do pani neurolog na bujną czuprynkę Czekoladki hehehehe, swoją drogą, moja łopatka też (przez trudności z umieszczeniem elektrod na głowie Synka spędziliśmy tam godzinę dłużej, a co za tym idzie, godzinę dłużej trzymałam Czekoladkę na rękach). Po ok. 2h powróciliśmy z mega nażelowanym Czekoladowym Przystojniakiem do Dużej Czekoladki i w końcu spokojnie mogliśmy odpocząć (z małym przerywnikiem zamiany sali, wynikającej z tego, iż położono nas na początku na sali noworodków, a przecież Bobuś to już "duźy chop" i niemowlakiem się tytułuje, co nie? :)) Szczerze, ta zmiana okazała się strzałem w 10 (o ile można tak mówić w kwestii szpitalnej), ale trafiłam do naprawdę super dziewczyn (trzymam za Was mocno kciuki, jesteście najdzielniejsze i pokazujecie to każdego dnia :)). Na noc Bartusiowi podłączono aparat kontrolujący saturację, więc byłam odrobinę spokojniejsza i nie spędziłam całej nocy nad łóżkiem dziecka obserwując jego koszulkę. W kolejnych dniach robione były między innymi: usg przedciemiączkowe, usg brzuszka, rtg klatki piersiowej, morfologia, jonogram, biochemia, badanie moczu oraz konsultacja neurologiczna. Wszystkie badania nie wykazały niepokojących zmian, EEG wyszło bez zarzutu, także padaczka została wykluczona, a więc dalej nie było przyczyny występujących bezdechów. Na badaniu przeciemiączkowym ukazała się torbielka wielkości 4mm, którą należy obserwować. Najprawdopodobniej jest ona skutkiem niedotlenienia po bezdechu, ale pewności nie ma. Może ona być równie dobrze po niedotlenieniu poporodowym (co prawda na usg po porodzie nic nie wyszło, ale badanie robione było u mnie w szpitalu, więc pewności nie mam). Wypisano nas w poniedziałek z taką diagnozą - "najprawdopodobniej przyczyną bezdechów była cofająca się treść pokarmowa, która drażniła przełyk tym samym utrudniała prawidłowy oddech". Jako zalecenie do domu dostaliśmy używanie zagęszczacza pokarmu przed każdym karmieniem oraz pozycja antyrefluksowa (układanie na bokach pod kątem 45stopni). Dostaliśmy skierowanie do poradni neurologicznej oraz poradni wad rozwoju, by kontrolować stan torbielki (uspokojono mnie, że nie jest to nic groźnego, torbiel zazwyczaj sama się wchłania i nie ma wpływu na rozwój Synka). O dziwo, pobyt w szpitalu wspominam dosyć dobrze, tzn. w szpitalu w Krakowie. Miejsce to zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie, nie mogłam wyjść z podziwu nad profesjonalizmem personelu i sterylnością wnętrza. W dużej mierze miało na to wpływ higiena oraz towarzystwo. Dziewczyny, z którymi spędziłam te 4 dni, pomimo takich doświadczeń życiowych były naprawdę pełne wiary i wewnętrznej nadziei. Nie ma chwili, żebym nie pomyślała o Sebastianku czy o Dawidku. Jestem przekonana, że dadzą sobie radę i wyjdą szybciutko do domku pełni zdrowia i wigoru (Sebastian od początku życia nie opuścił szpitala :(). My z przygodami samochodowymi wróciliśmy do domku w poniedziałkowy wieczór. Nie napiszę, że wyszłam spokojniejsza, bo diagnoza nie została postawiona jednoznacznie, ale jestem bogatsza o nowe doświadczenia i informacje odnośnie stanu zdrowia Bartusia. Nie zapeszając odkąd wróciliśmy ze szpitala Synek mniej ulewa, mniej się krztusi i co najważniejsze nie miał bezdechów, jednakże dla świętego spokoju we wtorek zakupuję monitor oddechu (dzięki pomocy Magdy :*), żeby w końcu móc bez wyrzutów sumienia oddać się w 3godzinne objęcia Morfeusza.

PS. W najbliższych notkach napiszę o tym jak sobie radzić z bezdechem i zakrztuszeniem (informacje ze szpitali).

A oto przyjaciel mojego Synka, który robił furorę w szpitalu ("Wnuczku oddaj pana Pingwina", "Chciałam mu w nocy podać smoczka, ale nie mogłam znaleźć tego pana Bociana czy tam Pingwina")


***

8 komentarzy:

  1. podziwiam Cię. ja bym wymiękła..

    OdpowiedzUsuń
  2. Każda moja koleżanka miała torbielki u dzidziusia, to bardzo powszechne jest :)
    Trzymajcie się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejku, współczuję i jednocześnie pozdrawiam, mimo wszystko wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh zeby tylko bylo coraz lepiej, jestem razem z toba trzymajcie sie no i Wesolych Swiat mam nadzieje ze beda dla was takie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana moj mlodszy brach mial bezdechy do ok 9 (?) lat. pamietam jak bylam mala i on plakal i nagle przestawal oddychac i mama mu robila usta usta.. Ale przeszlo! Dowiem sie od niej szczegolow i dam Ci znac! buziaczki la 3jki a wlasciwie 4rki bo i dzielnej babci .. ! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz będzie dobrze, mały już się nie zachłyśnie nie będzie bezdechów.
    Strach o własne dziecko to najgorsze uczucie jakie może się przydarzyć młodej matce. Dopiero wtedy staramy się zrozumieć własnych rodziców kiedy tak o nas się martwili.

    Kochana trzymaj się i buziaczki dla Barusia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurcze dzielna jesteś. Ja wiem co to znaczy leżenie w szpitalu i strach o życie dziecka, tylko że wtedy Natanek był jeszcze w brzuszku.My po kilku dniach ciszy znów walczymy z kolkami. chyba zacznę wpylać sam ryż:-) Całuski!

    OdpowiedzUsuń
  8. Duśka jak miała bezdechy to też zostaliśmy skierowani na EEG. Ja wspominam to jako koszmar. Szczególnie zakładanie tych cholernych elektrod no i usypianie na zawołanie znerwicowanego, przestraszonego działaniami pielęgniarki dziecięcia:( Na szczęście u nas też badanie było ok i wykluczono padaczkę. Będzie dobrze, na pewno Czekoladka w końcu nauczy się ładnie i prawidłowo jeść, łykać pokarm i bezdechy znikną;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)