W głowie mam tyle myśli, tyle wspomnień, że sama nie wiem od czego zacząć. Mądrzy ludzie mówią, że najlepiej zaczyna się... od początku. Tak też uczynię ;)
Dawno, dawno temu, gdy byłam małą dziewczynką. Ekhm. Żart ;) Co prawda, mogłabym opisać, jak to miałam +/- 11 lat i byłam w Legolandzie i obiecałam sobie wtedy, że wrócę w to miejsce, ale nie chcę Was zanudzać :) Jedyne co chciałam tutaj napisać, to to, że nasz wyjazd był mini prezentem z okazji Dnia Dziecka/Dnia Mamy/Dnia Taty + rocznicy ślubu. Hehe, full pakiet ;) A jakże. Jak się bawić, to się bawić :)
Lot do Billund mieliśmy zaplanowany na 19:40. Pech chciał, że wcześniejszy lot był lekko opóźniony, co rzutowało na naszą podróż. Tym sposobem spędziliśmy dodatkową godzinę na krakowskim lotnisku, ale nie wpływało to zbytnio na nasze humory :)
Sam lot minął nam całkiem spokojnie. W Billund pojawiliśmy się mniej więcej o 22:30. Na miejscu czekał na nas nasz gospodarz Daniel z karteczką z moim imieniem (oczywiście zachowałam ją na pamiątkę :)). Normalnie scena jak z filmu :) Już ten widok, był zapowiedzią fajnej przyjaźni między moją rodziną, a rodziną Daniela.
Noc spędziliśmy w naszym wynajętym Airbnb w przepięknej okolicy Billund. Było to moje pierwsze doświadczenie z tego typu noclegiem. Nie będę ukrywać, miałam wielkie obawy, czy taki rodzaj noclegu sprawdzi się w naszym przypadku, ale muszę przyznać, że już po 15 minutach byliśmy pewni, że był to strzał w 10!