Ojej. To było przeżycie. Do tej pory mam banana na twarzy jak sobie przypomnę wczorajsze wydarzenia. Hehe, ale do rzeczy. Od rana w domu wyczuwało się napiętą atmosferę. Wszyscy byli poddenerwowani, ze mną na czele. Nikt nie wiedział co nas czeka, zaczynając od pogody, a kończąc na samej ceremonii chrztu. Jak z pogodą nam się udało, tak z samą ceremonią ekhm... też :)))) Wszystko było zaplanowane od A do Z (no może z tym Z troszkę przesadziłam ;p). Pory karmienia zostały tak ustalone, żeby podczas samej ceremonii w brzuszku Bartulka kiszki nie konkurowały z kościelnymi organami. A było co planować: podanie zagęszczacza, później Delicol, karmienie, odbeknięcie, odczekanie chwili, żeby zmienić pieluszkę i ubrać Czekoladkę, aby w końcu posadzić Króla w jego nosidełkowym tronie. Muszę przyznać, że Synek wyglądał pięknie w swoim nowym ubranku, które okazało się nad wyraz praktyczne (Czekoladowa Babcia to ma jednak zmysł kupowania ubrań ;p). Drogę do kościoła Bobuś przespał praktycznie całą, obudził się dopiero pod kościołem na dźwięk bicia dzwonów. Wydawało się, że po nieprzespanej nocy będzie spał dłużej i głębiej, ale niestety tak nie było ;p (znowu wyskoczył mi banan na twarzy hahaha). Pierwszą czynnością jaką musieliśmy uczynić, było złożenie podpisów w księgach (pisałam już, że wszystko robione było na wariackich papierach, dlatego podpisy składaliśmy 5 min przed chrztem ;p). Delikatnie próbowaliśmy wybadać, jak odbywa się ten cały chrzest, ale ksiądz udzielił nam tylko zdawkowych informacji (które nota bene błędnie zinterpretowaliśmy ;)). Pisząc o błędach mam na myśli m.in.: zajęcie nie tego miejsca co trzeba haha, założenie szatki na Czekoladkę nie w tym momencie co trzeba, wyjście z kościoła nie w tym momencie co trzeba itp. No, ale nieważne. Najpiękniejsza była sama msza, a właściwie jej początek. Mianowicie w momencie rozpoczęcia mszy, w chwili wielkiej ciszy i skupienia, Synek postanowił pokazać całej parafii, że on tam jest. Zaczął na cały kościół krzyczeć z panem pingwinem w ustach, co układało się w piękną pieśń złożoną ze słów dobrze znanych domownikom: "Eja, eja, eja". Owa pieśń znajdowała odpowiedź w postaci kościelnego echa. Ja z burakiem na twarzy, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, zresztą nie tylko ja, bo i księża oraz ministranci. Nie wiem jaka reakcja była ludzi obecnych na mszy, bo nawet nie miałam odwagi się odwrócić. Generalnie wyglądało to tak, że jak grały organy i ludzie śpiewali, to Synek z zaciekawieniem obserwował lampy kościelne. Natomiast w momencie ciszy, on sam dawał swój koncert. Co najśmieszniejsze, gubił przy tym buty (nie nasza wina, że ma małą stópkę, a buty robią na nieco większe szkraby ;p). Sam moment chrztu był piękny - ksiądz naznaczył czoło Synka znakiem krzyża (mówiąc przy tym: "Mam nadzieję, że się nie obudzi ;p"), następnie my - rodzice oraz rodzice chrzestni uczyniliśmy to samo. Później przyszedł moment polewania główki wodą (nic, że mieliśmy malutki problem z odwiązaniem czapeczki - ah ta podwójna broda). Jak samo polewanie główki nie wzbudziło w Czekoladce żadnych głośniej okazanych odczuć, tak namaszczanie olejkami bardzo mu się nie spodobało ;). Ksiądz zażartował do nas, że musimy zabrać Bobeczka do fryzjera, bo ma tyyyle włosów (szczerze? nie pierwszy raz to słyszę). Ojciec chrzestny na znak księdza odpalił świecę, bardzo uważając, by nie zgasła przy powrocie (nie wiem czy znacie ten przesąd, ale ja tam w niego wierzę, więc jestem bardzo wdzięczna, że o to zadbał). Może pominę moment naszej "ucieczki" sprzed ołtarza haha (błędna interpretacja słów księdza), a potem szybki powrót przed czujne oko księdza. Rany, rany... jak to podsumował mój brat (chrzestny Synka): "jakby tak nagrać ten chrzest i wrzucić na youtube to biłby on rekordy oglądalności". Hmmm... niestety muszę się z nim zgodzić hehe. No co? Było, minęło. Grunt, że w dniu 2 maja 2011 Synek wstąpił w grono Dzieci Bożych i za wstawiennictwem św. Bartłomieja idzie drogą Chrystusa (ksiądz spytał nas, czy może używać tylko jednego imienia, z obawy przed pomyłką w imieniu Simiyu). Po samej mszy, wszyscy udaliśmy się do Babci-Pra na malutkie przyjęcie (Bartulek podziękował ładnie cudownym, długim, bezzębnym uśmiechem :)). Czekoladka bacznie obserwowała całe to zajście, raz po raz krzykiem dając znać na czyją cześć świętujemy (ja, jak zwykle skromnie, inni troszkę mniej ;p). Amen.
PS. Dziękuję wszystkim, którzy uczynili ten dzień wyjątkowym dniem Czekoladki (mojej Babci, moim rodzicom, bratu, Dużej Czekoladce, cioci ;) Magdzie z rodziną oraz przesympatycznym księżom).
Prześliczne kwiaty od Matki Chrzestnej Czekoladki :)))
***
Gratulacje, ja co prawda nie chrzczę dziecka bo nie jesteśmy religijni, ale ciesze się, że wasza uroczystość była taka cudowna :)
OdpowiedzUsuńGratuluje chrztu malego, musialo byc fajnie heh z opowiadania wynika ze bylo sie z czego posmiac. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFantastycznie to opisałaś :) Nas to dopiero czeka w czerwcu, niby późno, ale jak się chce tych a nie innych chrzestnych, to trzeba się dopasować, a że u nas tylko w 3 niedzielę chrzczą, to i w czasie się przesunęło. Musiało się dziać na tej mszy ;) eja, eja :D Też mamy dwukolorowe obrączki, z białym w środku, na razie trzy lata i bez jakiejkolwiek rysy, ale zobaczymy za kilkadziesiąt, bo to dopiero będzie test. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo to macie kochani małego chrześcijaninka w domu. Uśmiałam się czytając jak Bartuś zachowywał się w kościele. Pewnie sprawdzał czy na jego śpiewy zareaguje Pan organista. Kochana zaglądasz do mnie jeszcze? buziaki :)
OdpowiedzUsuńNo tak parafianie nie umieli śpiewać to Bartuś pokazał im jak to się robi :)
OdpowiedzUsuńI to piękny Aniołek :) Moja córcia to krzyczy- Nie, nie nie-aż się boję jak zacznie swoje płacze na chrzcie :)
OdpowiedzUsuńno tak bylo minelo wazne ze to juz za Wami
OdpowiedzUsuńjaka wiocha...
OdpowiedzUsuńdla ciebie wiocha, a dla mnie cudowne wspomnienie :)
Usuń