Gdyby ktoś w kwietniu lub maju powiedział, że uda mi się zdać wszystkie egzaminy i pozaliczać wszystkie zajęcia to bym go wyśmiała. Naprawdę. Nic, zupełnie nic, nie wskazywało na to, że zamknę IVrok na uczelni i będę mogła szykować się do pisania pracy magisterskiej. A tu proszę. Chciałoby się napisać, że niezła niespodzianka, ale to słowo nijak pasuje do całego trudu, który włożyłam w to, by móc Wam się teraz pochwalić, że jestem na piątym roku. Cała moja walka o zaliczenie semestru zaczęła się dokładnie tydzień przed porodem, na szybko pozałatwiałam wszystkie formalności, uprzedziłam wykładowców, że przez najbliższych 6 tygodni nie będę w stanie pojawiać się na zajęciach, z wiadomej przyczyny. Większość z nich przychylnie patrzyła na mój błogosławiony stan, życzyli dużo zdrowia i prosili o skupienie się na dziecku (uczelnia nie zając). Tak też robiłam. Dbałam o siebie i moją nowonarodzoną Czekoladkę. Wszystko szło zgodnie z planem do dnia 11 kwietnia. Wtedy to po długiej przerwie postanowiłam wrócić na uczelnię. Pełna obaw i strachu, o to jak Babcia Czekoladki poradzi sobie z nowym zadaniem - opieką nad Bartulkiem, pojechałam na zajęcia. Nawet nie spodziewałam się, że będzie to mój ostatni raz na uczelni. Po powrocie ze studiów, w drzwiach wejściowych usłyszałam od Taty, że Bartka zabrało pogotowie. W pośpiechu, z trzęsącymi się rękami odciągałam mleko z pękających piersi i za chwilkę już byłam u mojego zapłakanego Synka w szpitalu. Przytuliłam go z całych sił, teraz to on był najważniejszy, wszystko inne przestało się liczyć. Po tym przykrym zdarzeniu postanowiłam, że na razie zawieszam studia i całkowicie poświęcam się opiece nad dzieckiem. Byłam gotowa wziąć dziekankę. Nie chciałam zostawiać Bartusia samego, postanowiłam, że od teraz będę z nim non stop - 24 godziny na dobę. I tak też się stało. Całkowicie odcięłam się od spraw uczelnianych, nie oddawałam żadnych projektów, ani nie jeździłam na kolokwia. Aż pewnego dnia postanowiłam jednak spróbować reaktywować studiowanie. Żal mi było tego roku, nie chciałam przedłużać magisterki w czasie. W ostatnim tygodniu zaliczeniowym, dzięki empatii wykładowców, udało mi się oddać wszystkie projekty (ciężko było zdobyć informację od ludzi co i jak zrobić, ale na szczęście znalazło się kilka dobrych duszyczek, które mi pomogły) i zaliczyć kolokwia. Sesję egzaminacyjną zdawałam na raty, ciężko było mi się skupić przy ciekawym świata Bartku oraz niewyspanym umyśle. Jednak jakoś dałam radę. Kosztowało mnie to dużo samozaparcia i samodyscypliny. Czas ten zweryfikował moich znajomych i pokazał mi na kim mogę polegać, a z kim czas powiedzieć sobie "do widzenia". I to jest dużym plusem całego tego zdarzenia. Niezwykle prawdziwym stało się dobrze znane powiedzenie: "Umiesz liczyć? Licz na siebie". Na szczęście dzięki temu doświadczeniu jestem teraz silniejsza i wiem, że ze wszystkim dam sobie radę. Musze nadmienić, że zaliczenie tego roku nie było by możliwym bez pomocy mojej ukochanej rodziny: Mamy, Taty, Męża, Brata i Babci. Dzięki nim miałam siłę, by walczyć, oni we mnie wierzyli i pomagali mi na każdy możliwy sposób. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się im za to podziękować. Mam nadzieję, że moje skończone studia i obrona pracy magisterskiej będzie dla nich miłych prezentem, za ten trud, który włożyli w to, żebym mogła realizować swoje marzenia.
Musiałam to napisać, siedziało to we mnie od dłuższego czasu. A dziś, gdy w końcu oddałam indeks do dziekanatu poczułam ulgę i wewnętrzną radość, że się udało. Tak jest... jestem na piątym roku i wiem, że dam radę skończyć te studia, bo mam siłę i wsparcie najbliższych.
***
Zmiana tematu. Tak jak obiecywałam w poprzednim poście, dzielę się z Wami wizytą w kolejnym pokoju dla mamy z dzieckiem. Owe pomieszczenie znajduje się w Galerii Krakowskiej na poziomie -1. Miejsce to jest o wiele bardziej przestronne niż to sądowe. Właściwie jest dwa razy większe i wizualnie przyjemniejsze (za sprawą kolorowych obrazków na ścianach). W środku znajduje się więcej udogodnień dla mam typu: łóżko, fotelik do karmienia, stolik, lustro, umywalka i papierowe ręczniki. Poza tym znajdują się standardowo: dwa krzesła do karmienia, kosz na śmieci oraz przewijak. Oczywiście i tym razem postarałam się o fotki:
W pokoju spokojnie można przewinąć i nakarmić dziecko. Osobiście nie podoba mi się brak zamków w drzwiach, nie każdy lubi, gdy mu się przeszkadza np. podczas karmienia. Akurat miałam taką sytuację, że podczas przewijania Bartka weszła inna pani z panem i swoim dzieckiem i korzystała z tego samego pomieszczenia. Nie chodzi mi o sam fakt współdzielenia miejsca z innymi, ale sama nie zdecydowałabym się wejść do środka, gdy byłaby tam druga osoba. Tym bardziej, że może nie każdy lubi jak mu się patrzy na pierś, nawet podczas karmienia ;))) To taka moja uwaga. Co prawda, ja nie karmiłam (dlatego "pozwoliłam" pani również skorzystać z pokoju), ale to mi się rzuciło w oczy. Tym bardziej, że dziecko w ogóle nie płakało oO, a po wjechaniu dwóch wózków naprawdę ciężko było się poruszać po pokoiku. No, ale nie ważne. Coraz bardziej podoba mi się poznawanie pokoików dla mam "od kuchni", więc możecie być pewne, że z każdym postem będzie więcej przykładów.
***
Babcia Czekoladki nie byłaby sobą, gdyby będąc w GK nie zahaczyła o "Smyka" i nie obkupiła Czekoladki. Tym samym Bartul stał się właścicielem nowych zabawek: klocków z wiaderkiem oraz piramidy z kółkami.
Babcia argumentowała swoje zakupy tym, iż Bartulek nie ma żadnych zabawek, które rozwijałyby go manualnie i umysłowo. Yyyyyhy. Dobra wymówka nie jest zła.
A na koniec główny powód wstąpienia do Galerii - cudowny prezencik od Knorra :)))
Zupki niestety zostały zjedzone przed zrobieniem fotki :P Takie głodomorki mam w domku ;)))
A na koniec główny powód wstąpienia do Galerii - cudowny prezencik od Knorra :)))
Zupki niestety zostały zjedzone przed zrobieniem fotki :P Takie głodomorki mam w domku ;)))
***
A jeśli już piszę o Bartulku mym kochanym to muszę się pochwalić, że dzisiaj za namową pediatry wprowadziliśmy, ku radości mojego Męża, do jadłospisu rybkę :))) A czemu Duża Czekoladka taka zachwycona? Ano jego miasto rodzinne - Mwanza - to istny raj dla rybkowych smakoszy. Stragany uginają się od ilości ryb z Jeziora Wiktorii. Sama jadłam rybkę z Afryki i powiem Wam, że jest wyśmienita! Aż się nie mogę doczekać wyjazdu do teściów. :D Z kolei Duża Czekoladka już widzi oczami wyobraźni Synka szamającego ugali na samaki :)))))
A jak zareagował Bartuś na nowy smak? Rewelacyjnie. Zjadł wszystko co do ostatniej łyżeczki, zadowolony z nowego smaku :)))) Hehe, Mama mniej zadowolona, bo wszystko teraz pachnie rybką ;)))))
***
mały czekoladowy słowniczek:
ugali na samaki - ugali z rybą
***