czwartek, 31 marca 2011

Kupię nowy kręgosłup, łopatkę i lewą rękę.

Bez jaj. Umieram. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co to będzie za kilka miesięcy. Po tych 3 tygodniach i 3 dniach czuję się jak paralityk (nikogo nie obrażając). Naprawdę czuję, że się wykańczam. Jak nieprzespane noce mogę jakoś przetrwać, w końcu z czasem człowiek się przyzwyczaja do mniejszej ilości snu (hmm nie wiem jak jest z jego brakiem ;p), ale czy można przyzwyczaić się i przezwyciężyć przeraźliwy ból pleców? Dzisiejszą noc spędziłam w pozycji stojącej (z przerwami na karmienie) podskakując i kołysząc Malutką Czekoladkę, co by ulżyć jej w napadach kolkowych. Chyba nie muszę pisać, że moje plecy zostały nieźle nadwyrężone podczas tych czynności. Najgorsze jest to, że masaże nic nie dają. Co do samej kolki, niestety napady nasiliły się. Wypróbowałam już praktycznie wszystkiego, nie powiem ile mam już lekarstw na kolki dla niemowląt. Aktualnie testuję Delicol, kropelki podaję przed każdym karmieniem i mam wrażenie, że odrobinkę zmniejszają napady. W zanadrzu czekają zachwalane niemieckie krople SAB, które po pierwszej próbie nie pomogły (ale dam im jeszcze jedną szansę, w końcu nie można osądzać po jednym dniu), dlatego zakupiłam Delicol. Czopki przestały działać, ku mojej rozpaczy... Sama już nie wiem co stosować, żeby ulżyć w cierpieniach Bąbelkowi. Wypróbowałam nawet sposób karmienia polecany przez Hafiję, ale Synek w ogóle nie najadał się, bączki nie leciały, a Czekoladka była wyraźnie poddenerwowana całym procesem karmienia. Nie mówię, że nie będę dalej próbować, bo na pewno warto, ale nie dzisiaj. Moje plecy mi w tym przeszkadzają. Rany, już sama nie wiem czego wypróbować. Szukam winy w sobie, w moim sposobie jedzenia, ale nie znajduję niczego niepokojącego w swoim menu. Hmmm... chociaż? Może to jednak faktycznie ten nabiał? Dzisiaj znowu się poświęcam i odstawiam go w 100%. Trzymajcie kciuki, żebym w końcu znalazła jakiś sposób na ulżenie Bartusiowym cierpieniom.

***
Z rzeczy milszych. Wczoraj razem z Mamą wybrałyśmy się na pierwszy spacerek z Bartulkiem. Hihihi. Nie muszę pisać jaką radość sprawiło to zarówno mi, jak i Czekoladowej Babci :)))) Synek z zainteresowaniem obserwował świat spod budki wózeczka, usnął dopiero pod koniec naszej wyprawy :P Dzisiaj oczywiście będzie powtórka z rozrywki, tylko nie wiem czy dam radę sama z nim wyjść, być może wykorzystam ten czas na sen, a Bartulek pójdzie zwiedzać teren z Babcią. We will see.

Spostrzeżenia po pierwszym spacerze:
  • w moim mieście nie ma miejsc na przyjemne spacerowanie! (nie mogę się doczekać spacerków w Krakowie :D)
  • chodniki są za proste (Bartuś lubi jak mu główka lata, idealnie sprawdzają się polskie drogi :D)
  • grubsze rękawiczki i buciki wskazane
  • czapeczka z daszkiem nie sprawdza się (spada na oczka, przez co Bartulek nie może swobodnie obserwować otaczającej go natury)

***
Muszę zacząć odciągać pokarm i go przechowywać. W końcu w poniedziałek wracam na uczelnię. Aaaa... boję się! Czy to normalne, że serce mi pęka na myśl zastąpienia na kilka godzin mojego cyca butlą? :( Jak to będzie? Ajajajaja.
http://www.tomiko.pl/8,tommee-tippee-butelka-antykolkowa-0-bisphenol-a.html

Mam dokładnie taką butelkę Tommee Tippee oraz Aventa, ale słyszałam rewelacyjne opinie o butelce antykolkowej Dr Brown's. Podobno dzieki tej rurce wewnątrz idealnie "dawkują" mleczko, tym samym likwidując problem kolek. Czy któraś z Was jej używała i może podzielić się opinią? Z góry dzięki :)

http://quidel.pl/start.php?ID=produkty&NR=13&ONE=12

***

wtorek, 29 marca 2011

Czekoladowe szczęście :)

I to podwójne. Wszystko poszło po mojej/naszej myśli, chociaż nie zapowiadało się to tak kolorowo. Ale może zacznę od początku. Jak wspominałam w poniedziałek mieliśmy z A. załatwiać sprawy związane z naszym ślubem. Rano wstaliśmy, przyszykowaliśmy się, a do wyjścia brakowało nam tylko mojego aktu urodzenia. Nie szukałam go wcześniej bo byłam pewna, że mam go albo w torbie z M. Monroe, albo w dużym pokoju. Ku mojemu zdziwieniu w żadnym z tych miejsc takowego dokumentu nie zlokalizowałam. Przeszukałam cały swój pokój, wszystkie książki, gazety, szuflady i pudła i co? Nico. Mama też przeszukała duży pokój i normalnie koperta z moim aktem przepadła jak kamień w wodę. Nigdzie nie było mojego odpisu. No to szybka decyzja - nakarmiony Maluszek zostaje z Czekoladową Babcią, a my jedziemy najpierw do urzędu w moim mieście, a potem do sąsiedniego miasta. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy, wbiegłam do USC prosząc o swój akt, a tu co? Niespodzianka. Blokada systemu. "A Pani to przypadkiem nie brała ostatnio swojego aktu urodzenia?". No brałam brałam, ale jestem troszkę lewa i go zgubiłam, czy to takie dziwne ;p? Pani odesłała mnie z wnioskiem do domu i zapewniła, że ok. godziny 9 będzie jej koleżanka, u której na bank będzie można wydrukować mój akt. Pokrzyżowało nam to plany, szybki telefon do Mamy, skąd dotarła informacja, że Bartuś się obudził i chce jeść. No to kierunek dom i tym sposobem w poniedziałek nic nie załatwiliśmy. Dwie godziny później zjechałam z Mamą do centrum, odebrałam odpis aktu urodzenia ("A Pani to gdzie nam zginęła. Mamy tutaj Pani akt urodzenia"). Przy trzech świadkach (A., moja Mama i Synek) schowałam akt w bezpiecznym miejscu i zakomunikowałam, że jak teraz zginie to nie ręczę za siebie. Przeprosiłam Dużą Czekoladkę za swoje ślamazarstwo i zapewniłam, że to nie jest świadome odwlekanie ślubu. Na szczęście zrozumiał wszystko, w końcu nie pierwszy raz los zaśmiał nam się w twarz. Do USC dotarliśmy dnia następnego (czyt. dzisiaj), przyjęła nas naprawdę przemiła kobieta, z uśmiechem na twarzy wytłumaczyła nam wszystkie formalności, przejrzała dokumenty i USTALIŁA z nami DATĘ ŚLUBU :D Czy Wy to widzicie? Nasze dokumenty zostały pozytywnie rozpatrzone! Wszystko się zgadzało. Od A do Z. Tym samym na początku czerwca zostanę żoną swojego męża :)))) Tadam :D Muszę nadmienić, że we wszystkich tych czynnościach towarzyszył nam Nasz Ukochany Synek pod czujnym okiem Babci. Czekoladka przespała całą drogę samochodem, widać lubi uliczne telepanie główką hehe. Jestem niezmiernie dumna z mojego Szkraba. Zachowywał się godnie i jak na młodego mężczyznę przystało :) W końcu super spodnie i kurteczka zobowiązują. Hihihi. Wyglądał przeuroczo. Była to jego pierwsza dłuższa wycieczka, która na pewno nie była ostatnią. Moje grzeczne kochanie :)

***
Badanie usg bioderek i pierwsze werandowanie.

Żeby nie było, że w przypływie szczęścia zapomniałam o mojej Malutkiej Kruszynce. Nie, nie. W poniedziałek razem z A. postanowiliśmy odświeżyć troszkę Bartusia. Po malutkich kłopotach z czapeczką (hahaha tą samą, przy której dostałam napadu śmiechu w szpitalu), Synek ubrany w ciepłe wdzianko wskoczył do wózeczka i hartował się przy otwartym balkonie :) Musze przyznać, że próbę zaliczył wybornie :) Zero płaczu czy pisknięcia. Mniemam, że spacerki będą mu sprawiały wielką frajdę, w końcu w wózeczku tak fajnie kołysze hehe. Po werandowaniu przyszedł czas na podróż na badanie usg bioderek. Badanie odbyło się w ekspresowym tempie, w sumie dobrze, bo i po co stresować takiego Słodziaka. Pan doktor zapewnił nas, że z Synkiem jest wszystko ok, bioderka są w bdb stanie i że nie ma żadnych powodów do niepokoju. Czyli tak jak widzicie, ten tydzień mogę mianować Szczęśliwym Czekoladowym Tygodniem. Niah niah. Oby więcej takich miłych doznań i wiadomości. 

***
Jejku nie sądziłam, że tyle się u mnie działo. Zrozumiem jak ktoś nie wytrwa do końca tego wpisu, ale chcę wszystko sobie udokumentować i uporządkować ;p Nie mogę przecież pominąć sobotniej wizyty kolegi mojego A. Wujek Abdul odwiedził nas z dużą ilością %% ;p W końcu trzeba było wypić za zdrowie kolejnego "Tanzańczyka". Oczywiście ja nie piłam, żeby była jasność sprawy, ale wujek Abdul i Czekoladowy Dziadek wybornie zadbali o zdrówko Bartka :) Hehe. Natomiast w niedzielę Synka odwiedziła Babcia-Pra :) Po tej wizycie Synek wzbogacił się o swoje kolejne własne pieniążki, śmiało mogę rzec, że po dodaniu niemałej sumki od Wujka Marcina Bartulek jest bogatszy od swojej własnej Matki. Ale się narobiło! Wizyta mojej Babci przebiegła miło i rodzinnie. Jak zawsze :) Dziękuję za te wszystkie miłe chwile, które miałam okazje przeżyć przez tych kilka dni.

***
Na zakończenie chciałam tylko napisać, że mój Czekoladowy Skarb jest najdroższym Skarbem na świecie. Czuwał nad Synkiem w nocy dając mi tym samym czas na sen. Idealnie zadbał o Synka, a mnie budził tylko na karmienie. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko napisać - KOCHAM CIĘ SKARBIE, JESTEŚ NIEZASTĄPIONY :*

***

piątek, 25 marca 2011

Gdy uśmiecha się dziecko uśmiecha się cały świat.

A wszystkie smutki czy trwogi odchodzą na dalszy plan. Nie ukrywam, że macierzyństwo daje mi się we znaki. Jestem niewyspana, nienajedzona, zmęczona i zwyczajnie tęsknię za kontaktem z ludźmi. Wczoraj po fali energii przyszedł wielki spadek formy zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Ponarzekałam do mamy, później do A., a dzisiaj gnębią mnie wyrzuty sumienia. Właśnie spoglądam na mojego śpiącego Malutkiego Czekoladowego Aniołka i zastanawiam się jak mogłam być na niego zła, że nie chce spać i jednocześnie dać mi się wyspać. Człowiek to jest czasami głupi jak but, ale dociera to do niego dopiero po fakcie. Czuję się źle z myślą, że wczoraj miałam taki spadek formy. Mam wyrzuty sumienia, wydaje mi się, że Synek wszystko wyczuł i dlatego był taki niespokojny w nocy. Biedactwo moje, niczemu nie jest winien, że go boli brzuszek i nie może usnąć na dłużej. A ja głupia baba, zamiast to zrozumieć wściekałam się w duszy na niego. Ech, co to zmęczenie potrafi zrobić z człowieka. Mój kochany Bartuś... Wystarczy, że tylko uśmiechnie się przez sen, a cały świat się zmienia, staje się jakby mniej brutalny i bezwzględny (chociaż o niektórych ludziach nie mogę tego napisać. Wierze jednak, że zło wyrządzone drugiemu człowiekowi powraca do niego z podwojoną siłą, ja nie mam zamiaru zniżać się do tak niskiego poziomu...)

***
Kolejna noc nieprzespana. Zaczynam się do tego przyzwyczajać. Co prawda, dzisiaj przyjeżdża do nas Duża Czekoladka, która zaoferowała swoje nocne czuwanie, ale wiadomo jak to jest. Pan Cyc zostanie wezwany przez Synka, a niestety cyce A. nie zadowolą Bartulka ;p No i chcąc nie chcąc Mamusia będzie musiała obudzić panów Cyców i zadowolić Synka :)))))

***
Zrezygnowałam z odstawiania nabiału. Po pierwsze ja się źle czułam bez mleka, cały czas w głowie miałam wizję kubka pysznego mleczka, zazdrościłam Synkowi, że sam się może delektować mlecznym przysmakiem a mi tylko ślinka cieknie. Dzisiaj zjadłam owsiankę na mleczku 1,5%. Mniam, niebo w gębie. Ale, żeby nie było, że tylko ze swojego względu powróciłam do nabiału, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Mam wrażenie, że moje cycowe mleko jest "lepsze" jak wypiję sobie szklankę mleka. Po prostu jakby bardziej wartościowe i sycące. Ile jest w tym prawdy to nie wiem, ale jak na razie po karmieniu Synek zapada w głęboki sen, nie to co wczoraj, więc może jest coś na rzeczy. Dopóki go nic nie uczula, nie będę pochopnie z tego rezygnować. Wiadomo, że nie rzucę się na słodycze czy produkty, które mogą go uczulić, ale też nie będę ograniczać czegoś co po moich obserwacjach mu nie szkodzi. 


***
Zbliża się poniedziałek, a co za tym idzie Bartulek skończy 3 tygodnie :) Rano razem z Dużą Czekoladką podejmiemy drugą próbę ustalenia daty ślubu w USC (w innym mieście), a wieczorkiem wybieramy się z Synkiem na badanie bioderek. Trzymajcie kciukasy za pozytywne wieści. Tak bardzo mi ich teraz potrzeba...

***

czwartek, 24 marca 2011

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to Ty?

Ranysiu, ileż ja mam dzisiaj energii i pozytywnych emocji w sobie. Aż sama się dziwię, skąd to się wzięło tak nagle we mnie? Nie, żebym narzekała, nic z tych rzeczy. Po prostu zastanawia mnie to, tym bardziej, że nockę mam znowu w plecy. Na szczęście już nie przez kolki Synka, tylko zwykłe jego łakomstwo hehe. Mój Malutki Głodomorek. Budził się do cyca co godzinę. Jak w zegarku. A, że jako "nakaz" ze szpitala mam karmienie na żądanie to Bartuś z tego korzysta jak tylko umie. Chociaż dzisiaj troszkę go "przetrzymałam" i nie karmiłam przez ponad 2h :D Pomalutku muszę zacząć wprowadzać mu takie ograniczenia, bo za 2 tygodnie planuję wrócić na uczelnię, a co się z tym wiąże opiekę nad Synkiem przejmie Mama i mój A. Oczywiście nie przez cały tydzień tylko w poniedziałki i troszkę wtorków. Wszystko mam obcykane ;p Teraz tylko musimy zrobić próbę z jedzeniem przez buteleczkę, chociaż myślę, że nie powinno z tym być problemów (przez pierwsze dwie doby w szpitalu Bobek karmiony był butlą :/ i położne chwaliły go, że ssie idealnie.) Co do Synka i jego bóli brzuszka, to chyba troszkę je zmniejszyliśmy za pomocą kropelek Esputicon. Gazy już tak nie męczą Bartusia, same uciekają z brzuszka, a i kupki są takie jak powinny być. Oby stan ten trwał do końca życia, proszę :))))) Nie mogę patrzeć na cierpiącą Czekoladkę, serce mi pęka, z chęcią odebrałabym te wszystkie plagi jakie na niego spadają i wzięła na siebie. Niestety to jest niewykonalne, ale szukać sposobu na uśmierzenie bóli mogę szukać, co nie? Dzisiaj postanowiłam cały dzień nie jeść nabiału, zobaczymy czy to ma jakiś wpływ na ten ból brzuszka. Jeśli tak, to nabiał w mojej buzi już nie zagości ( pomimo, że go kocham ponad życie ;p). Zdam relację z moich obserwacji, o ile cokolwiek zaobserwuję :)

***
Taka pogoda zachęca do aktywności fizycznej, z przyjemnością wskoczyłabym w swoje spodnie dresowe i poszłabym pobiegać do lasu. Ach, ależ mi się za tym tęskni. Albo za zwykłym kręceniem hula hopem i brzuszkami. Kto by pomyślał, że takie nic nie znaczące ćwiczenia mogą wywoływać taką tęsknotę. Ech... Powiedzcie mi moje drogie, kiedy można zacząć pomalutku wprowadzać ćwiczenia do swojego życia poporodowego? Muszę czekać tych 6 tygodni połogu czy można zacząć wcześniej? Jeśli tak to jakie ćwiczonka są bezpieczne, a których jeszcze unikać? Może napiszę, że rana po cięciu już mnie nie boli, normalnie chodzę, śpię (czy ja napisałam śpię?), siedzę, tańczę (;P), odchody poporodowe są znikome, praktycznie takie jak przy końcówce okresu, brzuch mnie nie boli (no chyba, że z głodu hehehe ;p), ogólnie czuję się dobrze (nie wspomnę o moim kręgosłupie, który woła o pomstę do nieba :(). 

Ach, nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny i słoneczka.
A na razie moje oczy skierowane są na moje Malutkie Słoneczko, najcenniejsze z cennych :))) 
Fotka z serii - Jak podnoszę główkę - tylko Matka jest taka lewa, że za każdym razem uwieczniała opadniętą główkę ;p Ale zdjęcie i tak słodkie :)))))))))))

Foto usunięte.
***

środa, 23 marca 2011

Ciężka sprawa.

I to dosłownie. Od kilku dni mamy problem. Ciężki problem. Jak problem kupek sam się unormował, tak gaziory nie dają za wygraną. Synek męczy się z nimi, a dodatkowo ja i moja Mama. Masakra jakaś. Nie możemy znaleźć skutecznego sposobu, by ulżyć Czekoladce w tych mordęgach. Masowanie brzuszka, ogrzewanie suszarką brzucha, podginanie nóżek do brzuszka, czy też kropelki za dużo nie dają. Przynoszą chwilową ulgę, by znowu zaatakować z podwójną siłą. Tym sposobem wizja nocy spędza mi sen z powiek, co ja piszę, nie tylko mi bo i mojej Mamie, i co najgorsze Synkowi. Dzisiejszą noc spędziłam z Babcią Czekoladki. Bezskutecznie próbowałyśmy pomóc Bartusiowi w walce z gazami. Sama już nie wiem co robić. Dzisiaj problem wydaje się odrobinkę mniejszy, ale nie wiem jak to będzie w nocy. Duża Czekoladka też przejęta, non stop dzwoni, by zapytać o stan Maluszka. Ja sama szukam winy w sobie, analizuję wszystko co jem, piję, jak karmię. Praktycznie ograniczyłam spożywane produkty do zera, wiem, że to niedobrze, bo muszę jeść, by mieć pokarm, ale normalnie boję się cokolwiek wziąć do ust, żeby potem nie pluć sobie w twarz, że to z mojej winy Synek cierpi. Wmuszam w siebie wodę mineralną, żeby w jakimś stopniu rozrzedzić pokarm. Przerzuciłam się z karmienia leżącego na siedzące, mam wrażenie, że wtedy Bartuś je spokojniej. Próbowałam nawet metody ze smokiem antykolkowym, ale ewidentnie nie pasuje on Czekoladce. Co rusz wypluwa go i ssie swoją rękawiczkę. Jestem taka bezsilna. Wczoraj z Mamą wypróbowałyśmy stary sposób z termometrem, co prawda kupka wystrzeliła jak z armaty, gazy się ulotniły, ale Synek dalej męczył się z pozostałymi pokładami pierdzioszków. Mój brat żartuje, że nie powinnam oglądać TV przy Bobku bo nasłuchał się, że Putin chce zakręcić kurek z gazem i Synek magazynuje swoje :P Ech. Tak bardzo chciałabym mu ulżyć, a sama nie wiem jak... Pomocy. Według porad internetowych to jeszcze nie kolki, bo bujanie, przytulanie i poklepywanie przynosi mu ulgę, ale sama nie wiem komu wierzyć. Napisali też, że takie dolegliwości częściej atakują chłopców niż dziewczynki. No i masz Ci babo placek. Bartuś ewidentnie jest Bartusiem... ;p Akurat tego się nie da podważyć.
Przy okazji polecę fajną stronkę internetową, gdzie bez obaw można zapytać o każdą sprawę dotyczącą dziecka http://dziecko24.pl/. Jako przewrażliwiona młoda mama bombarduję ich co jakiś czas swoimi pytaniami. Może którejś z Was się przyda?

***
W poniedziałek z moim A. byliśmy zapisać Synka w USC. Obawiałam się, że mogę być problemy z imieniem tanzańskim, ale wszystko odbyło się bez zbędnych komplikacji. Tak więc Bobuś został oficjalnie Bartłomiejem Simiyu :)))))) Za miesiąc mam się zgłosić po numer pesel Bartusia :))))

***
Wczoraj miałam wizytę koleżanek z AWFu :))) Moje kochane przyjechały do mnie z Krakowa :))) 
Ach, brakowało mi kontaktu z ludźmi :) W międzyczasie odwiedziła mnie pani położna, która przyszła skontrolować oczka Elfika. Do jutra mamy stosować antybiotyk, zobaczymy czy ropki powrócą. W duszy modlę się, żeby nie wróciły, ale jak już będzie to nie ode mnie zależy.  

***
Waga mi leci, ale nie ma się co dziwić jak praktycznie nic nie jem. Od porodu zleciało mi ponad 10 kilo, pozostał lekki brzuszek, który zlikwiduję jak tylko będę mogła poćwiczyć. Jedzenie teraz to jest jakaś masakra. Nawet jak już poczuję głód to nie mam jak się wyrwać z objęć Synusia, dlatego z utęsknieniem czekam aż ktoś wróci z pracy i pobędzie z Bąbelkiem. Ojjj, ciężkie jest życie Matki. Dopiero teraz człowiek docenia swoich rodziców, ich poświęcenie i wkład w swoje wychowanie.

***

sobota, 19 marca 2011

Wspomnieniowo-brzuszkowo.

Żeby ze spokojnym sercem zamknąć okres 9 miesięcznej ciąży, czuję się zobowiązana do umieszczenia tutaj fotki mojego brzucha dokładnie z dnia porodu. Zdjęcie zostało zrobione przez mojego A. w chwili odchodzenia wód płodowych (chwilę potem umieściłam dla Was pamiętny wpis na blogu, a następnie udałam się do szpitala). Hihi, nie zapomnę jak mówiłam: "Szybko, szybko, to ostatni moment. Zaraz go nie będzie. Rób ostatnią fotkę z brzuszkiem"

Jak widać obyło się bez rozstępów, wielkością też nie przeraża jakoś szczególnie. Ogólnie jestem zadowolona ze swojego brzuszka po tych 9mc. Po porodzie zleciało mi ok.9-10kg. więc też nie jest źle. Stan brzuszka po porodzie jest w miarę ok, wiadomo, że nie wygląda tak jak przed, ale jak tylko zakończy się "okres ochronny" to zabieram się ostro do pracy :D Tak więc wałeczku pociążowy - STRZEŻ SIĘ :D

Przypomniało mi się, że miałam wytłumaczyć o co chodzi z moim Elfikiem. Otóż moja mama, a Babcia Czekoladki wypatrzyła u Czekoladki uszko w kształcie elfiego ucha :D A tutaj macie na to dowód. Aktualnie ucho zmieniło swój kształt ku mojej rozpaczy, ale sam fakt posiadania w pierwszych 3 dobach takiego cudeńka napawa moje serce dumą :D Tym sposobem Bobek zyskał nowe przezwisko - Elfik :))))

A teraz bardzo ważne pytanie do Was - Matek karmiących piersią. Jakie produkty można spożywać bez obaw przy karmieniu? Jakie owoce? Jakich unikać? Znacie jakieś fajne przepisy na śniadania/obiady/kolacje? Proszę Was o pomoc, gdyż sama już nie wiem co mogę jeść, a czego nie. Nie ukrywam, że jestem żarłokiem, uwielbiam jeść... a teraz zostałam wystawiona na nie lada próbę i nie wiem jak dam sobie z tym radę. Z góry dziękuję za każdą odpowiedź.

Na koniec moja Czekoladka świeżo po kąpieli :)))

Foto usunięte.
***

piątek, 18 marca 2011

Najtrudniejszy pierwszy krok...

A było ich kilka:
  • pierwsze karmienie - pamiętam jak się bałam. Nasze pierwsze karmienie miało miejsce podczas kangurowania. Położne wyciągnęły moją malutką Żabkę z inkubatorka, goluteńkiego w samym pampersie włożyły mi go pod koszulę i kazały przystawić do piersi. Sama nie wiedziałam czy poza siarą mam tam jakiś pokarm, ale tutaj chodziło bardziej o nasz wspólny kontakt niż o samo nakarmienie. O dziwo Synek szybko załapał o co chodzi, chwycił cyca jak rasowy ssak :D, i duldał, duldał, duldał, tak ponad godzinę :) Z początku sama nie mogłam się nadziwić skąd on wiedział, że trzeba tak robić, ale natura jest naprawdę inteligentna pod tym względem. Po ponad godzinnym "karmieniu" Synek wypluł sutek i zaczął się rozglądać, położył swoją malutką łapkę na mojej piersi i zaczął robić dziwne miny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to normalne, bałam się, że coś mu jest. Zawołałam położną, że Synek skończył jeść, wtedy położna odłożyła go do inkubatorka, a ja z tęskniącym sercem udałam się do swojej "sali chorych nr 5".  Na szczęście za kilka godzin znowu mogłam iść go nakarmić, ku uciesze mojego serca :)))) Jakie uczucia towarzyszyły tej cudownej czynności? Na początku lekki ból (takie silne zasysanie), następnie przyjemny ruch ust Synka sprawił, że szybko ból przerodził się w miłe cyckanie sutka. Drugie karmienie odbyło się już w bardziej przyjaznych warunkach, w pozycji leżącej. Bartuś doskonale wiedział co robi, więc moja praca była ułatwiona. Pamiętam jak nie mogłam wyjść z podziwu jak on pachnie mlekiem. Najpiękniejszy zapach pod słońcem.  Z czystym sercem mogę napisać, że jest to jedna z najprzyjemniejszych chwil podczas dni spędzonych z Synkiem. Magiczny czas tylko dla nas dwojga. Nic ani nikt nie jest w stanie nam przeszkodzić. 
  • pierwsza zmiana pieluszki - o dziwo to przerażało mnie bardziej niż karmienie czy inne czynności związane z opieką nad Czekoladką. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką Kruszynką, nie wiedziałam jak go trzymać, jak podnosić, nawet nie wiedziałam jak do końca wygląda pampers ;p Na szczęście pierwsza kupka została zlokalizowana w dniu odwiedzin mojej Mamy w szpitalu :))) Hihihi, wykorzystałam ten czas na lekcję przewijania (co prawda Mama też się musiała na nowo obeznać z nowinkami techniki pampersowej), ale wspólnymi siłami dałyśmy radę :D Co nie, Mamusiu? :D Nic, że Synek podczas przewijania dokańczał wiadomą czynność, a Babcia Czekoladki nie chcąc ubrudzić łóżka podłożyła swoją własną dłoń hahaha. Jeju, ile było śmiechu to nie da się opisać. Moja pierwsza reakcja na kupkę Synka: "Rany Julek, jak to śmierdziiiiii..." Co śmieszy mnie tym bardziej, że teraz jest to dla mnie naturalne i czasami sama wypatruję i wysłuchuję kupki Synka :))) Zapomniałabym, Duża Czekoladka jest bardzo pomocna przy zmianie pieluszek :) Naprawdę dużo mi pomaga, o ile tylko jest z nami. Mój Kochany :*
  • nasza pierwsza wspólna noc - tak jak wspominałam we wcześniejszych wpisach, po raz pierwszy dostałam Synka w 3 dobie, natomiast na noc został ze mną po raz pierwszy w dobie czwartej. Nie byłam pewna czy dam sobie radę, ale z perspektywy czasu widzę, że nie było tak źle. Nie wiem czym to było spowodowane, czy sprytem Bartusia (pokażę Mamie jaki jestem spokojny, skradnę jej serce, wtedy będzie chciała ze mną spać już do końca życia) czy jego zmęczeniem, ale przespał noc spokojnie z przerwami na karmienie. Ach... teraz tęskni mi się za tymi czasami ;p
  • pierwsza kąpiel - muszę się przyznać bez bicia, że w tej czynności wyręcza mnie moja Mama. Nie czuję się na tyle pewnie, żeby kąpać Bartka sama. Boję się, że zaleję mu uszka albo ześlizgnie mi się do wody i się przestraszy. Towarzyszę Mamie przy tych czynnościach, mówię do Synka, głaszczę, uspokajam i polewam wodą, ale najważniejsze robi Babcia Czekoladki. Nasza pierwsza próba była śmieszna i troszkę stresująca. Synek krzyczał, wiercił się i drapał po twarzy (wydaje mi się, że miał złe wspomnienia z kąpieli szpitalnych, zawsze przyjeżdżał z krzykiem cały podrapany na twarzy). Teraz wszystko wygląda inaczej. Synek polubił kąpanie, sam wykłada się w wanience, rozstawia nogi i widać, że sprawia mu to przyjemność. Żeby uniknąć zadrapań kąpiemy go w niedrapkach i ze smoczkiem w buzi (chociaż wczoraj smok okazał się zbędny :)))
  • pierwsze spotkanie twarzą w twarz - po tak ciężkim porodzie nie czekałam na nic innego jak tylko na tą Malutką Istotkę. Gdy w końcu udało mi się urodzić Bartusia, położna położyła mi go na piersi, całego we krwi i śluzie. Moja reakcja była mniej więcej taka: "Cześć... jaki Ty jesteś malutki", po czym odwinęłam pieluszkę i sprawdziłam przyrodzenie :D Pomimo mojego zmęczenia zachowałam zdrowy rozsądek i sprawdziłam czy aby Bobek to na pewno Bobek :D Muszę przyznać, że byłam tak zmęczona, że nie pamiętam dokładnie uczuć towarzyszących temu spotkaniu. Wiem, że byłam zestresowana całą sytuacją, nagłym poruszeniem wśród personelu i bieganiną. Dopiero spotkanie przy inkubatorku wywołało moje łzy, ale nie chcę tego wspominać. To ma być pozytywny wpis, co nie? :)))
  • pierwsza jazda samochodem - oczywiście w foteliku ze szpitala. Jejuuuuu, ile Synek narobił hałasu to głowa mała. A wszystko przez czapeczkę z daszkiem hahahaha. Ależ on krzyczał. Cały szpital wiedział, że wraca do domku :D Natomiast w samochodzie uspokoił się i pod wpływem kołysania zapadł w sen :) Mój kochany złośnik. Sytuacja z czapeczką z daszkiem poprawia mi humor w chwilach spadku nastroju. Uwierzcie mi, wyglądał rozkosznie, pomimo swojego donośnego krzyku. Wszyscy patrzyli się na mnie jak na idiotkę, a ja nie mogłam przestać się śmiać. 

A tak wyglądałem po pierwszej kąpieli. Smok i niedrapki okazały się niezbędne.

Foto usunięte.
    Czy ja już pisałam, że go kocham? Nie? A więc Synku, wiedz jedno. KOCHAM CIĘ PONAD ŻYCIE, NIE SĄDZIŁAM, ŻE MOŻNA KOGOŚ POKOCHAĆ TAK MOCNO...

    ***

    czwartek, 17 marca 2011

    Niespodziewana wizyta położnej środowiskowej.

    Wczoraj niczego nie świadomi, wybudzeni ze snu mieliśmy niespodziewanego gościa w postaci pani położnej. Może to i lepiej, że wizyta odbyła się tak znienacka, nie mieliśmy czasu się zestresować. W sumie powinnam się spodziewać, że lada chwila nas odwiedzi, ale że akurat wczoraj? Hmmm. Poprosiłam mamę, żeby poszła rano do przychodni zgłosić narodziny Synka. Wiedziałam, że po zgłoszeniu odwiedzi nas położna, ale nie sądziłam, że odbędzie się to 2h później. No, ale nie ważne. Grunt, że przyszła, wypytała o mniej i bardziej istotne kwestie, rozwiała część moich wątpliwości, podała sporo przydatnych rad, wyoglądała Synka i co najważniejsze sprawdziła oczka Bartusia (strasznie ropieją, przemywanie solą fizjologiczną nic nie daje, w szpitalu miał antybiotyk, ale nikt mi go nie przepisał do domu, więc sama nie wiedziałam jak z tym walczyć). Nie mogła wyjść z podziwu, że 9 dni po porodzie śmigam i siadam jakbym nigdy nie była nacinana. Prawda jest taka, że nie czuję już szwów, jedynie ból nasila się podczas długiego stania (ból jak przy schodzeniu się kości). Synek podczas wizyty udawał grzeczniutkiego, spał sobie w najlepsze :)))) Położna nie mogła się napatrzeć na włoski Czekoladki (ojjj jest ich naprawdę, ale to naprawdę sporo). Ogólnie wizyta była jak najbardziej pozytywna. Dowiedziałam się jak mam dbać o siebie, co mogę jeść podczas karmienia, a czego nie itp. Zapisałam Synka do pani doktor, za tydzień w piątek mamy udać się na wizytę (ojjj będzie to wyzwanie), także jak widzicie moje życie teraz toczy się wokół tej cudownej istotki :)))

    Noce jak na razie są wyzwaniem, zarówno dla mnie jak i dla Syna (w nocy męczy go koza-widmo, która nie daje mu spać - nic nie daje aspirator ani woda morska :( , już sama nie wiem co mam robić, cały czas słyszę, że coś mu tak świszczy :/). Karmienie jest wybawieniem :) Uwielbiam to i Bartuś chyba też :P Głodomorek mój kochany :)))

    Chciałam tylko zaznaczyć, że pisałam ta notkę ponad 2h, w międzyczasie karmiłam/przewijałam/usypiałam Synka. Jeju... prowadzenie bloga na tą chwilę jest naprawdę utrudnione ;p.

    Pozdrawiamy z uśmiechem na ustach :)))
     Fotka usunięta.
    ***

    środa, 16 marca 2011

    Korzystając z wolnej chwili...

    piszę do Was. Jakoś nie mogę się zebrać, żeby opisać mój poród. Zawsze wyobrażałam sobie, że będzie to dla mnie najpiękniejsze przeżycie, a tymczasem staram się wymazać ten moment z mojej pamięci. Gdyby nie fakt, że dzięki temu porodowi mogę teraz napawać oczka moją Najsłodszą Czekoladką to bez wahania napisałabym, że życzyłabym sobie, żeby tego dnia nie było w historii mojego życia. Zarówno opieka lekarska, jak i sam proces rodzenia był dla mnie koszmarem. Tygodniowy pobyt w szpitalu odbił się na moim zdrowiu. W niedzielę (13.03.2011) dostałam wysokiej temperatury, w sumie nikt nie wie od czego. Podano mi kroplówkę (żaden lekarz mnie nie zbadał, ani mnie nie widział), która zbiła ją do optymalnego poziomu. Ja sama jestem przekonana, że ta gorączka była wynikiem mojego leżenia i ogólnego rozbicia całą sytuacją szpitalną (tylko nie pomyślcie sobie, że to jakaś depresja poporodowa, nic z tych rzeczy). W poniedziałek miałam wyjść do domku, ale lekarz zadecydował, że po "przebojach" z moją temp. muszę zostać do wtorku na obserwacji. Jak same wiecie, jednak w poniedziałek znalazłam się w domku - wypisałam się na własną prośbę. Na szczęście pani ordynator od noworodków zadecydowała, że Synek jest zdrowy i może iść do domku, więc bez dwóch zdań podpisałam decyzję o wypisie na żądanie. Wcześniejszy dłuższy pobyt w szpitalu spowodowany był stanem zdrowia mojego Synka. Bartuś (bo tak ma na imię Czekoladka :)) urodził się obwiązany podwójnie pępowiną wokół szyi oraz z rączką przywiązaną również pępowiną do swojej główki (po porodzie okazało się, że pępowina mierzyła 120 cm... gdzie norma to 60 cm oO) W wyniku naturalnego porodu doszło do lekkiego niedotlenienia, Synek miał problemy z oddychaniem, przez dwie doby leżał w cieplarce (inkubatorku). Nie zapomnę tego widoku do końca życia. Chyba nie muszę pisać, że łzy same leciały mi po policzkach. Widzisz swojego Maluszka, takiego bezbronnego w szklanym łóżeczku, z wenflonem w główce i aparaturami na nóżkach. Tak więc, same możecie sobie wyobrazić jak mi pękało serce przez pierwsze dwie doby. To, że nikt nie zadecydował o mojej cesarce jest pytaniem stulecia... Ktg podczas porodu wahało się jak leżałam na bokach, przecież to powinno dać ludziom do myślenia. Niestety zadecydowano o moim naturalnym porodzie. Po 7 godzinach i 45 minutach Czekoladka pojawiła się na tym świecie. W drugiej dobie zaczęło się moje wspólne kangurowanie z Synkiem. Położne wkładały mi go rozebranego pod koszulę, żebyśmy mogli napawać się swoją obecnością. W tym samym czasie dawałam mu cyca do possania/karmienia. To było chyba jedno z piękniejszych doznań szpitalnych. Nasze pierwsze karmienie :)))) Ponad godzinę siedzieliśmy/leżeliśmy sobie brzuszek w brzuszek, żeby za chwilę zostać rozdzielonym przez szybę inkubatorka. W trzeciej dobie Bartuś spędził ze mną cały dzień. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Od razu w ruch poszedł aparat, potem MMSy do znajomych, że już jesteśmy razem. Niestety na noc Synek znowu wrócił do cieplarki. Dopiero w czwartej dobie dostałam Czekoladkę na noc. Hihii, wtedy jeszcze udawał, że jest grzeczny i spokojny, dopiero teraz daje mi nieźle w kość :D mój mały Rozrabiaka. Kolejne dni spędziliśmy w szpitalu z racji żółtaczki Bąbla, co prawda nie miał jej na zaawansowanym poziomie, ale jako, że nie mieli skali porównawczej z innymi Mulatkami (jak się okazało, w ogóle nic nie wiedzieli o Mulatkach) to zostawili nas na obserwację (tylko z nazwy, przez cały weekend nikt nas nie odwiedził, ani nie wykonał żadnych badań Synkowi... także wyleżeliśmy się tam bez powodu :/). Szpital, w którym rodziłam okazał się najgorszym szpitalem jakikolwiek mogłabym sobie wymarzyć. Zarówno pod względem personelu jak i higieny. Nawet wrogowi nie życzyłabym pobytu w tym szpitalu na oddziale położnictwa.

    Przepraszam za ten chaos, po prostu nie umiem tego ująć w logiczny ciąg, na razie nie jestem na siłach przywołać sobie samego porodu. Napiszę tylko tyle, że dziękuję bardzo za wsparcie mojej MAMIE i mojemu Ukochanemu, którzy byli obecni przy porodzie. Bez nich nie dałabym rady. Kocham Was i wiem, że mogę na Was liczyć w każdej, ale to każdej sytuacji. Jesteście niezastąpieni :*

    Najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi. Synek ma wszystkie badania zrobione, nie ma żadnych powodów do niepokoju. Jest silnym czekoladowym facetem. Upartym i doskonale wiedzącym o swojej słodkości ;p Zalotnik jeden. Uwielbiam jego zapach, jego uśmiech (nie ważne, że nieświadomy), jego kruczoczarne, bujne włoski, czarne oczka, malutkie usteczka, jego minki podczas spania, a nawet jego krzyk. Kocham go całego, od A do Z. <3 I wiem, że nie tylko ja ;p


    PS. a dokładnie tydzień po porodzie Czekoladka straciła pępuszek. Poproszę o aplauz :D:D:D

    PS2. muszę zmienić nazwę bloga, ale na razie nie mam pomysłu. Jakieś propozycje?


    A teraz mykam położyć się koło mojego Malutkiego Skarba :)))) Buziaki dla Was od NAS :)

    ***

    poniedziałek, 14 marca 2011

    Nareszcie w domku.

    Zdam dokładniejszą relację jak tylko ogarnę moje nowe życie :) 
    Przede wszystkim dziękuję wszystkim za gratulacje, kciuki i wsparcie. Jesteście niezastąpione.

    Czekoladka przyszła na świat 7.03.2011 o godzinie 5:45 :) Maluszek miał 51 cm, 2950g (teraz tluścioszek waży 20 g więcej :))), główka 31 cm. :)))
    Poród do najłatwiejszych nie należał, było mnóstwo stresu i niepewności, na szczęście po tygodniu leżenia mogę napisać, że jesteśmy cali i zdrowi. Synek ślicznie je, karmienie sprawia mi ogromną radość. Uwielbiam te chwile, sam na sam z moim Elfikiem (o tym wkrótce). Teraz mykam popatrzeć na mój śpiący Skarb. Odezwę się niebawem :))))

    ***

    niedziela, 6 marca 2011

    Rodzę!

    Rozwarcie na 2 palce, wody płodowe poleciały! - była u mnie położna!
    Wracamy po porodzie!!!

    Tudum, tudum...

    Czyli, że 6 ktg? Doookładnie. A na nim zero nowości. Chociaż tyle, że na dzisiejsze badanie wybrałam się z moją Dużą Czekoladką, więc nie było stresu ani nudy. Co prawda, byłam przekonana, że A. będzie musiał poczekać na korytarzu, ale sama położna zaproponowała, że "mąż" może mi towarzyszyć. Bez chwili namysłu zawołałam Dużą Czekoladkę do pokoju, sama położyłam się na łóżku i po podpięciu pasów leżałam sobie wsłuchując się w rytm serduszka. Dzisiaj sprawiało mi to wielką frajdę, pewnie dlatego, że mogliśmy napawać się tą chwilą razem. A. nie próżnował i z zaciekawieniem obserwował zapiski ktg (słychać było, że  Synek reaguje na Tatusia), nawet zrobił mi i Synkowi pamiątkową sesję na łóżku z podpiętym ktg. Nie wiem czy jest to dozwolone, ale nie bardzo się tym przejmowaliśmy ;p Pamiątka będzie jak ta lala. Jak już wspominałam na wstępie, wykresik idealny, tętno na dobrym poziomie, skurcze jakieś tam są, ale naprawdę minimalne i nieodczuwalne. Także wszystko bez zmian. Jak widać, Synek nie pcha się na ten świat. Chociaż dwie noce temu byłam przekonana, że coś zaczyna się dziać, jak mnie chwycił skurcz, tak prosiłam A., żeby mnie nie dotykał, bo zaraz umrę. Skurcz trzymał mnie tak ok. 5 minut (albo mi się tylko wydawało), a potem jak puścił tak nie wrócił. W myślach powtarzałam sobie: "No dalej, dawaj... jeszcze raz", ale bezskutecznie. Nie, żebym była jakąś masochistką, która lubi ból, ale po tylu spokojnych dniach chciałam, żeby coś się ruszyło. No, ale niestety jeszcze nie teraz. Dzisiejszej nocy też miałam szereg różnych boleści, ale takich typowo przedokresowych, więc nawet zbytnio się na nich nie skupiałam. A. całą noc czuwał i pytał czy mnie dalej boli, ale ja zaprzeczałam, bo w sumie co to za ból? Hmm... chociaż dla całusków w nosek mogłam skłamać, że boli hehe, ale i tak dostało nam się buziaczków (A. myślał, że śpię, a ja czułam jak całuje nosek i przytula :))).


    Duża Czekoladka wzbudziła dzisiaj nie lada sensację w szpitalu. Najpierw wśród położnych (myślą, że nie zorientowaliśmy się, że nie bez powodu podpinała mnie inna położna, a odpinała już inna :D). Opiekę miałam jak nigdy. Jak z reguły sama muszę się dopytywać o różne kwestie, tak dzisiaj same informowały mnie o wszystkim, nawet o tym kiedy mam przyjechać do szpitala w razie początku porodu. Następnie już jak wyszliśmy z położnictwa, na schodach zaczepiła nas jakaś pielęgniarka z pytaniem: "A jak się Panu podoba u nas w szpitalu? Dobrze jest?". Ja patrzę na A., on na mnie... Bo w sumie co tutaj odpowiedzieć? Widać, że był to byle pretekst do rozmowy. Wykorzystując uwagę personelu, zapytałam o wc, pani co prawda nie wiedziała gdzie jest, ale sama poszła poszukać z nami toalety. O rany, rany. Ja poszłam za potrzebą, a A. dalej był przepytywany (wpadł jak śliwka w kompot, jak pokazał, że umie i rozumie polski haha) ;p Biedak. Hehe, po tych doświadczeniach jestem spokojna o opiekę swoją i mojego Synka. Wiem, że wzbudzając taką sensację, mogę liczyć na zainteresowanie większości pracowników szpitala. Hehe i to pytanie przy ktg: "To znaczy, że Synek będzie taki ciemnoskóry, tak?" A ja na to, że Mulatek. Nie powiem, uśmiech na twarzy wskazywał jedno - będzie trzeba go oblookać :D Widzicie jak fajnie mieć takie Czekoladki ze sobą :D:D?

    Z analizy mojego kalendarzyka okresowego wychodzi mi, że powinnam urodzić 8 marca (nie wiem skąd ja wytrzasnęłam mój 29 dniowy cykl oO, chyba byłam w szoku po dwóch kreskach na teście), czyli tak samo jako wg usg. Zobaczymy czy Synek zechce zrobić prezent mamusi i babci na dzień kobiet. :)))))

    Hihi, a my z Mamą szturmujemy allegro (żeby nie było mi smutno, że nie mogę pochodzić sobie po galerii ;p)
    Teraz tylko zrobić przelewy i czekamy na paczuszki hihihiiiii.

    W ogóle to nie mogę się doczekać aż będę mogła iść sobie pobiegać, poćwiczyć intensywnie, pomalować paznokcie na różne ciekawe kolory (nienawidzę moich niepomalowanych paznokci :((), ubrać moje ciuchy sprzed ciąży (nie mówię, że od razu, ale na bank zrobię wszystko, by znowu je założyć), skrócić włosy czy zwyczajnie napić się reddsa leżąc w pozycji, która mi odpowiada, a nie brzuszkowi ;p


    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 1h v
    malutki spacerek v

    ***

    piątek, 4 marca 2011

    Piąty zapis ktg.

    I zero zmian. Wszystko w jak najlepszym porządku. Skurczy brak, Czekoladowe tętno na dobrym poziomie, brzuch nie opadł, także poród raczej nie nastąpi za szybko. Ech, zaczyna mnie to wszystko dołować. Boję się, że pewnego dnia usłyszę, że muszę zostać w szpitalu na wywoływanie porodu albo co gorsza na cc (pisząc co gorsza, mam na myśli mój lęk przed wszelkimi operacjami, ale wiadomo, że jak będzie taka konieczność to nie będę nic mówić, bo najważniejsze jest zdrowie Bobka). Mój lekarz nawet dzisiaj do mnie nie wyszedł (miał wizytę), na szczęście dzięki znajomej położnej dowiedziałam się chociaż, że na kolejne ktg mam się zgłosić w niedzielę, a jak nic się nie ruszy to we wtorek będą decydować do dalej...

    http://www.blog.przedporodem.pl/

    Dzisiaj zdecydowanie nie jest mój dzień. Noc mam w plecy, cały czas budziłam się przez ból żołądka, dwa razy byłam bliska zwrócenia wszystkich pączków, które zjadłam. Przypomniały mi się czasy z początków ciąży, chociaż wtedy poza mdłościami nie miałam innych niedogodności ciążowych. Potem we znaki dało mi się gardło, które boli mnie niemiłosiernie. Do tego chyba miałam gorączkę, było mi tak zimno, a jednocześnie byłam rozpalona. Jak praktycznie całą ciążę przechodziłam bez większych przeziębień tak chyba na koniec próbuje mnie coś złapać. Masakra jakaś! Na domiar złego jak już udało mi się usnąć to zaraz budziłam  się przez koszmary senne. Jeju. Nie wspomnę o zgadze! Komu i czym zawiniłam? Mam nadzieję, że dzisiaj przy boku mojego Ukochanego usnę spokojnie. W końcu będzie mój ulubiony buziaczek w nosek na dobranoc i dzień dobry :))))))

    Zrobiłam zakupki na przyjazd A. W sklepie zostałam przepuszczona w kolejce przez miłego pana (hehe nic, że woń alkoholowa prawie zaczadziła mi Bobusia ;p). Pogoda zaczyna się poprawiać, zachęca na spacerek, a tu co? Gardło mi nie pozwala skorzystać z uroku przedwiośnia. Aaaa.

    Miły akcent dnia - położna stwierdziła, że nie widać w ogóle po mnie dodatkowych kilogramów. Gdyby nie brzuszek to nie wiedziałaby, że jestem w ciąży. :)))) Dziwne. Ja się czuję jak mały czołg ;p

    Najmilszy akcent - mamy Tatusia na caluuuutki weekend :))))))) Dlatego Synku mam pewną propozycję. Może zechciałbyś nas zaszczycić swoją obecnością w tym czasie :))? Byłoby nam niezmiernie miło :P

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 45 minut v

    ***

    czwartek, 3 marca 2011

    "Towarzyskie dziecko".

    Witamy w ten jakże smaczny dzień. Dla nas chyba za smaczny, bo czujemy się pełni i ciężcy. Zjadłam dzisiaj dużo za dużo pączków, dlatego teraz pedałuję sobie na rowerku stacjonarnym (dzisiaj jadę na czas - licznik dalej nie działa). 

    http://www.paczekdlaciebie.pl/

    Meldujemy się w niezmienionej formie - ja i Czekoladka w brzuszku. Synek chyba wziął sobie do serca bycie gentlemanem i nie wychyla się przed szereg (pozdrawiamy http://maleziarenko.blox.pl/html z Emilką w brzuszku i przy okazji składamy życzonka urodzinowe :* Sto lat.). Najpierw Emilka, a potem mój Synek, tak jak się umawiałyśmy :))))

    Co u nas nowego? Dzisiaj wybraliśmy się na czwarty już zapis ktg. Szybciutko wykonaliśmy poranną toaletę i wymaszerowaliśmy do szpitala. Pogoda fajna, więc można sobie spacerować. Na badanie przyszliśmy ok. 10 rano, pani położna (inna niż zwykle - za niedługo chyba poznam cały personel położniczy) obwiązała nas pasami, włączyła maszynę i zostawiła na 20 minut. Co jakiś czas zaglądała inna położna, która kontrolowała czy zapis jest prawidłowy, gdyż słyszała jak Synek kopie w aparaturę. Co najdziwniejsze, jak tylko pojawiała się obok nas to Czekoladka udawała, że sobie smacznie śpi i to nie on jest sprawcą tych odgłosów. Sekundę po wyjściu położnej na nowo zaczynały się harce w brzuszku. Sama położna podsumowała to tak: "Jakie towarzyskie dziecko, jak ja tam jestem to się uspokaja, a jak tylko wychodzę to mnie nawołuje". Hehe, no to sobie znalazła wytłumaczenie, co nie Synku? 
    Podczas badania musiałam przyciskać do brzucha mocniej ten czujnik, bo od tych kopniaków nie rejestrowało się tętno Synka. Po kilku minutach czułam jak zdrętwiała mi ręka, ale twardo przytrzymywałam czujnik. Zapis wyszedł dobry, zero skurczy, Synek aktywny... Tylko ja jakoś tak słabo poczułam się po tym badaniu. Po wyjściu musiałam chwilkę posiedzieć pod gabinetem, słabo mi się zrobiło, żołądek tak mnie rozbolał, że myślałam, że będę musiała szybko odwiedzić toaletę. Na szczęście po kilku minutach mi przeszło, podeszłam z zapisem do mojego lekarza i umówiłam się na jutro na poranne ktg. Także z samego rana (ok. 8) znowu przemierzymy dobrze nam znaną trasę w celu sprawdzenia czynności skurczowych mojej macicy i serduszka Czekoladki.
    Po powrocie do domku od razu padłam na łóżko, osłabienie dalej się utrzymywało, zaczął mnie boleć żołądek i dolna część brzucha. Odwiedziłam toaletę w celu przeczyszczenia jelit (wybaczcie ten opis :P) i poczułam się troszkę lepiej. Szczerze to przestraszyłam się troszkę czy to aby nie zwiastun porodu, w końcu podobno organizm sam zaczyna się przeczyszczać przed porodem, ale na jednorazowym incydencie się zakończyło. Pewnie to przez moje łakomstwo (ach, ten tłusty czwartek). Teraz czuję się o wiele lepiej (poza moim bolącym migdałem :(((), mam lekkie boleści brzucha, ale raczej takie standardowe jak przed okresem. Jutro przyjeżdża do Nas Czekoladowy Tatuś, więc wtedy dopiero możemy rodzić.


    Coraz więcej znajomych dopytuje się czy to już, czy Synek jest już na tym świecie, kiedy wyjdzie itp. Jeszcze mnie to nie wkurza, ale myślę, że jak minie termin z usg to zacznie mnie to irytować ;p W końcu mam nr kom. Jak urodzę to napiszę, co nie? Ech...A Wy nic się nie martwcie, jeżeli tylko zachowam trzeźwy umysł to napiszę Wam tutaj, że coś się ruszyło i, że jedziemy "walczyć" na porodówkę.

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 45 minut v

    ***

    środa, 2 marca 2011

    termin z OM.

    Dokładnie dzisiaj wypada termin z ostatniej miesiączki. Chociaż czy ja wiem? Teraz, tak z perspektywy czasu, widzę, że troszkę się zagalopowałam z podawaniem długości mojego cyklu, bo on wcale, a wcale nie trwał 29 dni... raczej ponad 32. No, ale czy to jest teraz istotne? W karcie ciąży mam wpisaną datę: 2.03.2011r. i nic tego nie zmieni. Tak więc od dnia jutrzejszego będę się "przeterminowała". Jak na razie zero jakichkolwiek objawów, jedno wielkie zero, nawet brzuch mi nie opadł. Czuję się dobrze, no może poza bolącym żołądkiem od obżarstwa (ciiiiii), nadwrażliwymi piersiami i lekkimi zakwasami po wczorajszym spacerze (przesadziłam chyba oO). Synek ruchliwy cały czas, kopie mnie intensywnie zarówno w nocy jak i w dzień. Pewnie denerwują go moje pytania o to kiedy ma zamiar pojawić się po tej stronie. Hihi. Jutro kolejne ktg, już mam dość tego badania, no ale cóż zrobić. Trzeba zacisnąć zęby i iść. Ych.


    A co u mnie? Tragedia! Rowerek mi się zepsuł. Tzn. jeździć mogę, ale nie mam licznika i nie wiem ile km przejeżdżam. Aaaaa... dzisiaj miałam niezłe zaskoczenie, gdy chciałam skontrolować ile przepedałowałam, a tam na liczniku: 0.00. Po zdrętwiałych pośladkach sądzę, że było 20 km, ale ręki sobie nie dam odciąć, dlatego dzisiaj jeszcze wskoczę na rowerek, żeby mieć pewność, że dzienna dawka ruchu została przeze mnie wyrobiona :))))

    http://uniejow.pl/index.php?id=45

    Co do ślubu to próbujemy dalej, ale w innym Urzędzie (może dlatego Synek się nie spieszy, żebyśmy załatwili wszystkie formalności?). Nie poddam się. Nikt nie będzie mi rzucał kłód pod nogi. Nie tym razem. Będziemy walczyć :)))))))) Prawda jest taka, że ten papierek nie jest nam jakoś szczególnie potrzebny do szczęścia. Kochamy się, szanujemy, planujemy być razem, można powiedzieć, że mamy dziecko, nawet obrączkami możemy się wymienić, a ślub wziąć w Tanzanii, bez problemów i zbędnych ceregieli. Tylko pojawia się problem karty pobytu A. w Polsce, gdyż aktualna kończy się wraz z obronieniem się na uczelni. Nie pozwolę, żeby bądź kto decydował o moim życiu... a już na pewno nie po drodze, którą już pokonaliśmy w Sądzie. Swoją drogą, nie rozumiem jak USC może podważać zdanie Sądu Wojewódzkiego... Bez komentarza. Wiem jedno - DAMY RADĘ! Bo miłość wszystko zwycięży!

    PS. Marzy mi się ryż z fasolą... ale taki z afrykańskimi przyprawami. Ajajaja.


    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - mam nadzieję, że ponad 20km v
    spacerek- miałam wrażenie, że mam nóż w szyjce macicy, który co krok mnie kaleczył, ała! :(

    ***

    wtorek, 1 marca 2011

    Cicho sza!

    "Na ulicach cichosza, na chodnikach cichosza, nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza". 
    Hehe tak mi się skojarzyło. Bobuś nie spieszy się na ten świat, w sumie to i dobrze, bo jeszcze pogoda nie zachęca do spacerków z Synkiem. ;p Ale nie ukrywam, że chciałabym go już przytulić i wycałować za tych całych 9 miesięcy.


    Dzisiaj byliśmy z Synusiem na 3 zapisie ktg. Jak się można domyślić po tytule wpisu, na zapisie jedno wielkie CICHO SZA. Zero skurczy, zero niepokojących sygnałów (poza tym cholernym śluzem ;p). W przeciwieństwie do ostatniego badania, Czekoladka dzisiaj szalała jak mała antylopka :))) Przez to, zapis jest niekompletny, urywa się z każdym kopniakiem w aparaturę ktg. Położna powiedziała, że dawno nie widziała tak aktywnego dziecka (hmmm... to chyba moja wina, przed samym badaniem zjadłam Liona, bałam się, że znowu Bobuś prześpi badanie i mnie nastraszy). Ni z tego, ni z owego zaczęła się rozmowa o korzeniach Czekoladki, co ciekawe, położna była dosyć zorientowana w temacie Afryki (zazwyczaj jak wspominam coś o Tanzanii to ludzie mylą ją z Tasmanią albo co najśmieszniejsze z Tunezją hehehe). Nie ukrywała swojej ciekawości co do wyglądu A., jego pochodzenia, pobytu w Polsce, spraw urzędowych itp. Zapowiedziała, że sama przyjdzie popatrzyć na moją Malutką Czekoladkę hehe. No i tym sposobem Bobuś ma zapewnioną 100% opiekę "ciekawskich" pań. Ale może to i dobrze, w końcu będzie pod stałą kontrolą personelu medycznego. :)))) Od mojego lekarza dzisiaj za dużo nie wyciągnęłam, poza tym, że mam przyjść na ktg w czwartek, w razie porodu wcześniej (of course). Niestety był zalatany bo robił zabieg... nie chciałam przeszkadzać, więc wszystkie pytania postaram się zadać przy kolejnym badaniu. Od położnej dowiedziałam się, że do szpitala mam przyjechać jak skurcze będą bardzo silne, co 4-5 minut, z innymi mam sobie radzić w domku (kąpiel, relaks, sen, jedzenie) bo jak już będę w szpitalu to nie dostanę nic do jedzenia... Ajjj. Ta wizja mnie przeraża i skutecznie odstrasza od za wczesnego przyjazdu na oddział. W sumie to chciałabym, żeby ta położna była przy moim porodzie, wydała mi się kompetentna i godna zaufania, ale jak będzie to już wyjdzie przy porodzie. Po raz drugi usłyszałam, że rodzić trzeba z głową... Postaram się o tym pamiętać podczas porodu. Co więcej? Dowiedziałam się, że A. może być ze mną przy porodzie nawet na sali ogólnej (jest tylko jedna sala rodzinna, która zazwyczaj jest już zajęta). Poza tym położna była zaskoczona, że Duża Czekoladka chce być przy porodzie, była przekonana, że Afrykańczycy nie chcą uczestniczyć przy takim "czymś". Heh... dziwne, nie wiem skąd takie przekonanie? Czyżbym trafiła na Afrykański Diament? :P:P
    To tyle z frontu przedporodowego, jakby się miało coś zmienić to od razu dam znać. Don't worry :))))

    Teoretycznie jutro mam termin porodu (z ostatniej miesiączki). Nie sugeruję się tym, ponieważ mój cykl był bardzo rozregulowany... Zresztą, co by nie było to Synek wie kiedy ma wyjść. W końcu musi być mądry... Po takim Tatusiu - Tanzańczyku :D (ludzi fascynuje to, że on sam "wyrwał się" z biednego kraju, na stypendium naukowe do Europy)  Love You Baby!


    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    odkurzanie (hehehehe) v
    spacer v

    ***