poniedziałek, 28 lutego 2011

Życiowy Syzyf.

Tak, tak to ja. Napiszę Wam tylko tyle, że na razie ze ślubu nici. Obrączki nie zamówione, salę trzeba odwołać. Dlaczego ja się łudziłam, że pech mnie opuścił i, że dostanie zgody sądowej to koniec moich życiowych schodów? Po raz kolejny życie pokazuje mi, że przedwczesna radość jest nie na miejscu.

Ale nie poddam się. We gotta fight for this love!

http://ryjbuk.pl/syzyf-256989

***
Ze spraw ciążowych - chyba coś się zaczyna pomalutku dziać. Tzn. regularnych skurczy brak (przynajmniej ja nic nie czuję), ale dzisiaj z nerwów chwycił mnie nagły skurcz, a potem w toalecie zaobserwowałam dziwną galaretę. Nie mówię, że to oznacza, że czop mi odszedł, ale to coś mnie troszkę zaniepokoiło. Zobaczymy na dniach. Poza tym szyjka strasznie mnie kłuje, mam wrażenie, że Synek jeździ mi głową po ekhm. :P Jutro ktg, więc może będę wiedzieć coś więcej. Wolałabym poczekać do weekendu, żeby A. mógł być z nami, ale tak naprawdę to nie ja o tym decyduję. 

PS. dziwnie mi w domku, kiedy wszyscy chodzą na uczelnię ://////

***
Aktywność fizyczna:
rowerek stacjonarny - 20 km v

***

niedziela, 27 lutego 2011

Meldujemy się :)))

...w dwupaku, ku rozpaczy niektórych (Moja Mama i ja chyba najbardziej czekamy na Synka). Hehe, coraz więcej osób nie może się doczekać przyjścia na świat Czekoladki, najwytrwalszy, o dziwo, jest A. Nawet czasami mam wrażenie, że jest na mnie zły, że ja tak wyczekuję tego porodu. Jego zdaniem Synek wie kiedy ma wyjść i nie ma sensu tego przyspieszać. Teraz powinnam się cieszyć z brzuszka i kopniaczków. W sumie ma rację, ale wiadomo, że takie wyczekiwanie staje się męczące. Jakby na to nie patrzeć, to żaden z terminów mi jeszcze nie minął, więc nie powinno być powodów do stresu. Z ostatniej miesiączki termin mam na środę, z pierwszego usg na 12/13 marca, a z drugiego na 8 marca, także nie wiem skąd to moje wielkie wypatrywanie oznak porodu. Synek ma się dobrze, wyciąga swoje nóżki codziennie, wczoraj nawet skopał Tatusia po plecach ;p Nasz malutki rozrabiaka. Jestem pewna, że nie spieszy mu się tak bardzo na ten świat, po pierwsze pogoda nie zachęca do wychodzenia, a po drugie w brzuszku ma wszystko czego mu potrzeba. Ok, może nie wszystko bo miejsca mu brak, ale i tak wytrwale stara się powiększyć swoje lokum. Po trzecie, Synek jest pół Tanzańczykiem, a co za tym idzie - pole, pole, to jego dewiza życiowa. On ma czas, to my mamy terminy, zegarki :) Jak widzicie, wizja mojego A. się nie spełniła, nie urodziłam 26stego, ale to nie znaczy, że nie urodzę w sobotę, bo przed nami jeszcze kilka sobót. Teraz sprawdzimy czy moja wizja (13sty marzec) się spełni. Swoją drogą miło by było, 13.03 to rocznica naszego pierwszego pocałunku z Dużą Czekoladką hehehe.

Czy mam jakieś objawy? Poza bólami brzucha takimi typowo jak przed okresem nic więcej nie zaobserwowałam. Czasami dziwnie mnie ciągnie brzuszek, ale w sumie w czasie całej ciąży mogłam takie coś zaobserwować. Myślę, że w dwupaku jeszcze troszkę sobie pobędziemy... Ale może to i dobrze? Przykro mi, że za niedługo nie będę go miała na wyłączność, ale przecież taka jest kolej rzeczy. We wtorek mam kolejne ktg, zobaczymy czy coś wyjdzie, mam nadzieję, że nie będę miała powtórki z ostatniego zapisu... Nerwów nie potrzebuję. Na szczęście na dyżurze będzie mój lekarz, więc nie boję się o ocenę zapisu badania...

http://www.canpolbabies.com/

Ze spraw codziennych - A. jest u mnie od soboty, w końcu możemy spędzić sobie czas we trójkę :))) Nareszcie mógł ocenić wszystkie kroki przygotowawcze dla Synka: łóżeczko, wózek, "banana", przewijak itp. (sam dowiózł wielką torbę ubranek od naszych wspólnych znajomych :)) Oczywiście jak się można domyślić ocena była jak najbardziej pozytywna. Co więcej? W poniedziałek idziemy do urzędu stanu cywilnego złożyć dokumenty i ustalić datę ślubu, a później do jubilera zamówić obrączki :)))) Brat ma się dowiedzieć o salę na przyjęcie poweselne, może uda się też wybrać zaproszenia. Także jak widać korzystam z czasu przedporodowego, nie marnuję ani chwili... bo domyślam się, że później ciężko będzie wygospodarować odrobinkę czasu. 

PS. nie mogę obiecać, ale mogę zapewnić, że POSTARAM się dać znać jakby coś się zaczęło dziać. Pewnie będzie to tylko kilka zdań typu: mam skurcze, jadę do szpitala, ale wiem, że to będzie i tak wystarczające hehe. Pozdrawiam razem z Czekoladkami :*:*:*

***
Aktywność fizyczna:
rowerek stacjonarny - 20 km (48 minut) v

***
mały czekoladowy słowniczek:
pole pole - powoli, powoli

***

piątek, 25 lutego 2011

Synku... Nie straszymy Mamy! :*

Dzisiaj byłam na 2 zapisie ktg. Standardowo wybrałam się pieszo, bo jak wspominałam ostatnio do szpitala mam stosunkowo blisko. Dzisiaj wybrałam sobie drogę trochę bardziej skomplikowaną, bo ze schodami, ale nie sprawiało mi to większego problemu. Na samo badanie weszłam zaraz po przyjściu na 3 piętro (na szczęście nie było kolejki), pani położna podłączyła całą aparaturę do mojego brzuszka, następnie zapytała o nazwisko, wiek i o to czemu się tak stresuję (szczerze, myślałam, że nie widać tego po mnie). Na moją odpowiedź, że szpital tak na mnie działa, ona tylko odburknęła: "To ciekawe jak pani urodzi?". Ech. Nie chciało mi się nawet dalej rozmawiać, położyłam się na boku i słuchałam sobie bicia serca Synka. Po kilkunastu minutach takiego leżenia maszyna zaczęła głośno pikać. Przyszła inna położna, popatrzyła, poprosiła mnie o zmianę pozycji na drugi bok, zapytała, kto jest moim lekarzem prowadzącym i poszła sobie. Po jakiś 5 minutach przyszła z lekarzem, kazali mi się położyć na plecach (masakra!), poszturchali mi Bobka i czekali. Lekarz popatrzył, popatrzył i mówi: "No za mała rozbieżność. Na kiedy ma Pani termin?". No to ja mówię, że na 2 marca... A on do położnej: "Trzeba popatrzeć, za blisko terminu, proszę patrzeć". No i tak leżałam cała w nerwach, pytam się położnej czy coś jest nie tak, a ona, że po prostu linia jest zbyt równa, a oni chcą zobaczyć wykresiki i wyszła na chwilkę. Mi się aż niedobrze zrobiło, pot mnie oblał, łzy stanęły w  oczach a w gardle zrobiła mi się gula. W głowie tylko jedna myśl: "Boże, no wykrakał, wykrakał ten termin. Nawet nie ma mi kto torby przywieźć, rodzice i brat w pracy. Przecież miałam poodkurzać mieszkanie, pojeździć na rowerku". Po chwili złapał mnie skurcz w dole brzucha i tak trzymał do końca ktg. Przyszła położna, powiedziała, że jeszcze 5 minut muszą mnie poobserwować i czy wytrzymam. Oczywiście powiedziałam, że dam radę, ale nie na plecach. Położyłam się na boku i leżałam sobie modląc się, żeby to się już skończyło. Wróciła położna, odłączyła aparaturę i powiedziała: "No w końcu się obudził. Od momentu jak leżała pani na plecach wszystko wróciło do normy". Nie powiem. Ulżyło mi jak nie wiem, chociaż byłam zaskoczona, że on spał, bo przecież czułam wyraźnie jego ruchy i kopniaki... Widocznie podczas snu tak sobie szarżował.  Od momentu odłączenia aparatury cały czas czułam jak ręce mi się trzęsą. Poszłam do lekarza (nie tego, który był przy ktg) pokazać zapis, a on tylko rzucił okiem i powiedział: "Wszystko jest ok". Nie czułam się usatysfakcjonowana tą odpowiedzią, ale cóż. Bardziej wierzyłam położnej, która powiedziała, że końcówka była ok, więc nie ma powodów do niepokoju. Wróciłam do domku, szybko odkurzyłam i teraz odpoczywam jadąc na rowerku. Chyba nie muszę pisać, że ktg nie będzie moim najmilszym wspomnieniem.

***
Niedawno zostaliśmy z Synkiem nominowani przez http://www.olguska.blog.pl/ do Sunshine Award, dziękujemy bardzo za nominację :))) 

Zasady przyznawania wyróżnienia: 
  1. Podziękowanie za wyróżnienie
  2. Umieść u siebie link do osoby która Cię wyróżniła
  3. Umieść u siebie logo wyróżnienia
  4. Przekaż nagrodę kolejnym 10 blogom
  5. Umieść link do tych blogów
  6. Powiadom o tym nominowane osoby
  7. Wymień 10 rzeczy, które Cie uszczęśliwiają

A teraz 10 rzeczy, które sprawiają, że jestem szczęśliwa:
  1. Całusek w nosek od mojego A. na dzień dobry i dobranoc.
  2. Kopniaczki Synka oraz możliwość podziwiania jego pięknych kończyn ciała ;p
  3. Jedzenie afrykańskie (Ugali, pilau itp) oraz rosołek Taty, marchewka z groszkiem i buraczki Mamy.
  4. Ćwiczenia i szeroko rozumiana aktywność fizyczna - góry, pływanie, jogging, rolki, hula hop itd.
  5. Uszczęśliwia mnie widok szczęśliwych członków mojej rodziny.
  6. Wizja ślubu tanzańskiego nad brzegiem Oceanu Indyjskiego.
  7. Ładna liczba na wadze hehe. Ale tym się zajmiemy po porodzie. :))))
  8. Jak wszystko co sobie zaplanowałam się realizuje.
  9. Wiosna, słoneczko, ciepełko, morze mleczyków, spacerki z moim A. :)))
  10. Co tu dużo pisać - moja rodzina, ta najbliższa w tym oczywiście mój A. :*:*:*:*

Nominacje dopiszę wkrótce. :))))

***

Aktywność fizyczna: (dzisiaj chyba tylko rowerek)
rowerek stacjonarny - 21 km + 20 km v
spacerek v

*** 

środa, 23 lutego 2011

A może by tak w sobotę? :)

Hehe, mój A. twierdzi, że Synek urodzi się w sobotę, tak jak on. W sumie nie sprzeciwiam się temu pomysłowi, bo po pierwsze A. będzie wtedy ze mną, do szpitala mamy blisko, a po drugie miałabym wizję opuszczenia tylko marca na uczelni, a tak to jestem zawieszona w próżni. Dzisiaj byłam teoretycznie (nigdy nie wiadomo co mi do głowy wpadnie) ostatni raz na uczelni. Pozałatwiałam do końca sprawy z prowadzącymi, wszyscy, ale to wszyscy poszli mi niesamowicie na rękę. Dzisiaj słyszałam tylko teksty typu: "Dzidziuś jest najważniejszy". "Super sprawa, nic tylko się cieszyć i przygotowywać się do powitania Dziecka". Także jak najbardziej pozytywnie. Jedna pani doktor nawet zapisała sobie przy moim nazwisku "baby", żeby przypadkiem nie zapomnieć, że się usprawiedliwiałam. Damy radę, co nie? Jestem im niesamowicie wdzięczna za taką wyrozumiałość, bo naprawdę się obawiałam jak to będzie. Już wszystko sobie zaplanowałam, jak to będzie jak się Synek urodzi, kto kiedy się nim opiekuje, ja sobie pozmieniam zajęcia na uczelni, w środę chcę zostawić sobie tylko zajęcia z judo, żeby mój A. na spokojnie skończył magisterkę i inne sprawy uczelniane. Mam nadzieję, że tym razem los ze mnie nie zakpi i wszystko co zaplanowałam teraz się ziści.

http://babyonline.pl/

A teraz kilka słów o moim Synku. A właściwie o oczekiwaniach na jego przyjście. Jestem gotowa, może nie do końca psychicznie (po ostatnim ktg), ale organizacyjnie tak. Dzisiaj obcięłam paznokcie  (smutno mi troszkę, bo zawsze chciałam mieć swoje długie paznokcie na ślubie, ale dla Synka wszystko :))), żeby bez obaw brać go na ręce i sprawować nad nim opiekę jak się już urodzi. Zmyłam lakier do paznokci (podobno sine paznokcie to pierwsza oznaka niedotlenienia organizmu, dlatego lekarz na nie patrzy w pierwszej kolejności). Wczoraj też spakowałyśmy z Mamą torbę do szpitala, jeszcze tylko muszę dorzucić ładowarkę, krem do ciała, dezodorant i inne środki czystości, ale to już w momencie skurczy. Wtedy (mam nadzieję) będę miała czas, żeby to wszystko dopakować i zabrać. Na razie spisałam sobie na kartce co mam tam wrzucić, żeby w czasie paniki o czymś nie zapomnieć. Hehe, jak widzicie przygotowania idą pełną parą.


Moje małe wspomnienie hehe ;p. Pociesza mnie fakt, że jak mam krótkie paznokcie to mogę robić różne wariacje z kolorami na nich. A to żółty z czarnym paskiem, a to flaga Tanzanii, a to ukochana czerwień mojego A, czy elektryczny róż. ;p Więc nie ma co rozpaczać, tylko trzeba znaleźć pozytywy całej sytuacji ;) A największym z największych pozytywów to jest wizja malutkiej Czekoladkiiiiiiiiiiiiiii! :)))))))))))

W sumie zostaje mi jeszcze dostarczenie papierów do USC, zamówienie obrączek, wybrania zaproszeń i zamówienie sali, ale nawet jak to się nie uda przed porodem, to potem po porodzie jakoś się to zorganizuje. Grunt, że ogarnęłam sprawy organizacyjne związane z uczelnią, bo nie chciałabym wrócić po porodzie i zobaczyć, że zostałam skreślona z listy studentów z powodu nieobecności. Tak więc: sesja zdana, angielski zdany, wszystko ustalone z prowadzącymi. Teraz tylko wyczekiwać porodu. A jeżeli już o nim mowa to od wczoraj boli mnie brzuch jak na okres, ciężko mi się poruszać, bo Bobuś naciska mi na szyjkę macicy, ale nie zniechęca mnie to w ogóle. Dzisiaj nawet wracałam sobie spacerkiem z uczelni, wszyscy się dziwą, że sama maszeruję sobie po mieście bez obaw nagłego odejścia wód, ale ja wiem, że Synek zna swój czas i raczej on nie jest w tym tygodniu. Chociaż nie ukrywam, że chciałabym, żeby wizja mojego A. się spełniła. Jakby na to nie patrzeć, to do terminu z OM zostało dokładnie 7 dni ;p



A teraz na potęgę muszę się najeść moimi ukochanymi smakołykami afrykańskimi, bo nie wiem jak to będzie podczas karmienia... ;p;p I właśnie odkryłam, że mam ochotę na pizzę funghi z Da Grasso z sosem czosnkowym. Mmmm.

***
Aktywność fizyczna - jestem dzisiaj bardzo zmęczona, wstałam o 4:45, żeby dojechać na zajęcia na 8 rano, ale jakoś rowerek mnie woła, więc dzisiaj na bank się z nim przywitam, ale nie wiem jak z resztą ćwiczeń.

rowerek stacjonarny - 20 km v
pilates v
wymachy nóg v

***

wtorek, 22 lutego 2011

Moje pierwsze ktg.

Wiązało się z nim wiele niewiadomych. Zaczynając od kierunku podążania w szpitalu, a kończąc na zwykłych ochraniaczach na buty. ;p Na badanie wybrałam się ok. godziny 9:30 (szpital oddalony jest o jakieś 5-10min pieszo), po drodze zahaczyłam o Lidla, kupiłam sobie czekoladowe batoniki, co by rozbudzić troszkę Bobcia przed badaniem. Następnie weszłam sobie do szpitala i po schodach pomaszerowałam na 3 piętro ;p. Tam, nie bardzo wiedziałam gdzie się kierować, ale zapukałam do sekretariatu i odnalazłam mojego doktora. On pokierował mnie do pokoju, gdzie robi się ktg, zawołał panią położną, która "zamontowała" cały sprzęt na mój brzuś. Czułam, że Bobkowi się to bardzo nie podoba, no ale co zrobić? Jak mus to mus. Położyłam się na lewym boku i tak sobie leżałam oglądając paznokcie (lepsze to niż zielona ściana ;p). Czekoladka była niezwykle aktywna (po zjedzonej czekoladce?), przesuwała się a to z jednej, a to drugiej strony. Pas utrzymujący cały sprzęt delikatnie się zsuwał powodując dziwne odgłosy. Po chwili przyszedł mój lekarz z pytaniem: "Jak się ma nasz mały Tanzańczyk?", po analizie zapisu stwierdził, że bardzo dobrze. Następnie kazał mi się położyć na plecach, a potem z powrotem na boku, po prostu chciał sprawdzić czy Bąbelek zareaguje na taką zmianę pozycji. Samo badanie nie było dla mnie jakimś dużym komfortem, nasłuchałam się od innych dziewczyn, że jest to najpiękniejsze badanie z racji możliwości posłuchania serduszka Dziecka, a ja Wam napiszę, że dla mnie to było jedno z najbardziej stresujących badań (nie powiem, miło było posłuchać odgłosu bijącego serduszka, ale jakoś nie umiałam się na tym skupić w 100%). Nie wiem czy to przez atmosferę samego szpitala, czy po prostu zwykłego braku kontaktu z ludźmi (podczas usg lekarz jest cały czas przy mnie, a tutaj większą część badania leżałam sama z tysiącem myśli w głowie). Odgłosy z korytarza też nie nastrajały mnie pozytywnie. Akurat w tym czasie, w którym miałam ktg, przyjmowano dwie kobiety z bólami porodowymi. Matko Boska! W myślach wyobrażałam sobie ten ból i tą panikę, która musi towarzyszyć podczas tego całego przyjmowania na oddział. Ała! Bobek nie został obojętny na to wszystko, jego ruchy były coraz żwawsze i mocniejsze. Biedak wyczuł, że mama się boi. Tak jak jeszcze wczoraj zapewniałam wszystkich na uczelni, że porodu się nie boję, że miałam etap wielkiego strachu jakoś w 7 mc, a teraz śmiało mogę rodzić. Ogłaszam wszem i wobec - ODWOŁUJĘ MOJE ZAPEWNIENIA O BRAKU STRACHU PRZED PORODEM I SZPITALEM. Jestem spanikowana. To badanie utwierdziło mnie tylko w tym, że lada moment to ja będę tą kobietą na korytarzu, krzyczącą z bólu i spanikowaną do granic możliwości. Aaaa... boję się :((((

http://www.piro.art.pl/

Co do samego zapisu ktg, nic się nie dzieje, Bobuś ma się dobrze, skurczy brak. Na następne badanie mam przyjść albo w czw, albo w pt, tylko wtedy nie będzie mojego lekarza, wynik mam pokazać innemu lekarzowi. Natomiast z moim lekarzem widzę się we wtorek (czyli jeden dzień przed terminem z OM) na kontrolnym ktg. Boże, Boże... Tak strasznie chciałabym mieć to wszystko już z głowy. Bobuś... ja chcę Cię tutaj, przy mnie, w łóżeczku. Aaaaa... nienawidzę szpitali.

PS. Dzisiaj pakuję torbę i nie ma, że boli. Dokupiłam enemę, więc mam wszystko do szpitala. Wczoraj, również dostałam konkursowa paczkę z http://www.apteczny24.pl/, także bogatsza jestem o nowe rzeczy dla Synka, jak i dla siebie.

***
Ze spraw uczelnianych - jak na razie wszystko idzie po mojej myśli. Angielski zaliczyłam na 5 :))) Nowi prowadzący zapowiadają, że pójdą mi na rękę w kwestii nieobecności po porodzie. Na karcie Indywidualnego Toku Nauczania wpisują 50% nieobecności, ale zapewniają, że przymkną oko na moje braki spowodowane nieobecnością poporodową. Także mam tutaj dowód... jakby chcieli się z tego wycofać w kwietniu ;p Doktor od wychowania fiz. powiedziała, że moją formą aktywności przez okres opieki nad dzieckiem będzie spacerek z wózeczkiem w parku. Ach. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo chciałabym, żeby to już nastąpiło. ;p Natomiast mój promotor najpierw nastraszył mnie, że będzie mi ciężko to wszystko pogodzić, po czym dodał, że dobrze, że się zdecydowałam na dziecko teraz, bo potem to jest ciężej się zdecydować i wszystko schodzi na drugi plan. Ale ogólnie też jest pozytywnie nastawiony. Ufff.
Jutro jadę na uczelnię pozałatwiać resztę przedmiotów i mogę się szykować do porodu. Ajajajaja. Z terminu OM za tydzień w środę powinnam rodzić. LOL. Ale razem z lekarzem doszliśmy do wniosku, że nie ma co się zbytnio tym sugerować, z racji dużej nieregularności mojego okresu... Ja sama czuję, że Synek chce jeszcze troszkę pobawić się w brzuszku :)))))



INFO z ostatniej chwili:
MAMY DOKUMENTYYYYY :)))))))))))))))))))))))))))))))) Teraz tylko USC i obrączkiiiii (takie jak te poniżej, tyle, że na mojej będzie malutka cyrkonia, a wewnątrz będą wygrawerowane nasze imiona) :)))

http://www.taxor.pl/obraczki_slubne_yes.php?ido=2&co=0&cd=99999
***
Aktywność fizyczna:
rowerek stacjonarny - 22 km v
pilates v
wymachy nóg v

***

niedziela, 20 lutego 2011

Kłamczuszek!

I w dodatku robi niby-kłamczuszka z Matki. ;p Mój Synek to niezły kombinator, potrafi kopać bez przerwy przez długi okres czasu, a gdy tylko powiem do jego Tatusia, że brzuch mnie zaczyna boleć od tych kopniaków to się uspokaja. Duża Czekoladka nie wierząc mi na słowo, że Synek to taki siłacz, kładzie rękę na brzuszku, a tam co? Błoga cisza, oaza spokoju, brzuszek idealnie gładki bez żadnych fałdek stópkowych. No i ja się pytam, jak to możliwe? Czemu Bobek robi ze mnie kłamczuszka? Ładnie to tak? Ojjj Synku, Synku... Widzę, że ładne przeboje będę mieć z Tobą :))))) Mój Mały Rozrabiako :)

Nie odzywałam się kilka dni, gdyż spędzam sobie ten ostatni wolny czas z moim Ukochanym A. Jem sobie na potęgę wszystkie moje afrykańskie przysmaki i delektuję się ostatnimi chwilami w dwupaku. :))) Swoją drogą dzisiaj całą noc rozmyślałam nad nazwą bloga, no bo przecież po porodzie będę musiała zmienić nagłówek "Czekając na Naszą Czekoladkę" na jakiś inny, adekwatny do sytuacji. Na razie nic sensownego nie wymyśliłam, więc temat do nocnych dumań mam jak znalazł :)

Ostatnio coraz częściej myślę sobie o porodzie, o tym jak to będzie, jak będę czuć skurcze, czy będzie bardzo bolało, czy A. zdąży przyjechać, czy chwyci mnie w nocy czy rano, czy będę w domku czy na zewnątrz. Ciekawa jestem, ale to chyba normalne. W sumie to sama nie wiem czy jestem na to wszystko gotowa, ale wiem, że jak Czekoladka zadecyduje tak będzie idealnie. A. twierdzi, że brzuch mam niżej, że od góry jest więcej miejsca i żebro nie jest już takie napuchnięte (fakt, żebro mnie boli ostatnio stanowczo mniej). Poza tym, miał sen, że urodzę 26 lutego hahaha (mi się kiedyś śniło, że urodzę 13stego marca, zobaczymy kto jest lepszym wizjonerem :D). Może jednak lepiej niech to nie będzie ten 26... ;> Chociaż... i tak planuję ostatni raz iść na uczelnię w środę, ale to zależy od mojego stanu zdrowia i od załatwienia ważnych spraw. Jednakże postanowiłam od pon. nosić ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty typu: karta ciąży, ubezpieczenie, książeczka zdrowia itp... bo tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Na razie nie mam możliwości posiadania tego przy sobie, bo jestem u A., ale jak tylko wrócę do domku to wszystko ładnie zapakuję i włożę do torby. Lepiej dmuchać na zimne :))) 


Kochamy Cię Słoneczko i czekamy na Ciebie wszyscy :))))

***
Na koniec zabawa, do której zaprosiła mnie http://dziecko-w-drodze.blog.onet.pl :)))
Oto 10 rzeczy, które mnie wkurza:
  1. Notoryczne spóźnianie się. Sama wychodzę z domku proporcjonalnie wcześniej, żeby być na miejscu przed umówionym czasem. Uważam, że szacunek do drugiej osoby wymaga przychodzenia na umówioną godzinę. Rozumiem różne sytuacje losowe, ale nigdy nie uwierzę, że komuś co spotkanie spóźnia się tramwaj albo nagle wali się cały świat. Uczę się większej wyrozumiałości w tej kwestii z racji bycia w związku z Afrykańczykiem. Nie wiem czy wiecie, ale w Afryce popularne jest powiedzenie: "My w Afryce mamy czas, gdzie indziej mają zegarki". Tak więc, umówione godziny spotkań traktują baaaaaaaaaaardzo umownie i spóźnienie się 2h to jest raczej normalne zjawisko. Tłumaczę mojemu A., że tak nie wypada, ale chyba nie mam takiej siły przebicia i staram się to akceptować (w stosunku do mojej osoby spóźnienia nie przekraczają 10 minut hihihi, pewnie dlatego to akceptuję :))) Do tego punktu mogę podpiąć polskie urzędy! Ileż można czekać na "głupie" dokumenty!?!?!?!? Chyba prawo powinno obowiązywać wszystkich bez wyjątku :(
  2. Robienie rzeczy "po łebkach". Ojjj, naprawdę potrafi mnie to wkurzyć, jak robię z kimś jakąś prezentację, a dostaję ją w wieeeelkiej rozsypce i potem muszę spędzić dużo więcej czasu, najpierw na ogarnięcie kogoś części, a dopiero dopisanie swojej. Grrrr.
  3. Wkurza mnie negatywne podejście ludzi do osób o innym kolorze skóry - czyli tzw. rasizm. Po prostu nie potrafię pojąć jak melatonina w skórze może decydować o tym czy ktoś (wg kogoś) jest lepszy lub gorszy. Ludzie ogarnijcie się! Wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy uczucia i rozum. Nikt nie może decydować czy kolor czarny, żółty czy też biały jest czymś godnym zaszczytu czy powodem do wstydu. Aaaaaaaaaa.
  4. Sąsiadka z naprzeciwka, która nie potrafi żyć bez plotek. Uwierzycie, że jest lepsza niż Teleexpress? Masakra. Szkoda mi na nią miejsca, więc przechodzę do następnego punktu.
  5. Ojjjj! Moje włosy! To jest jakiś koszmar. Koszmar, który pokochał mój A. Czyli lokiiii. Na szczęście istnieje takie coś jak prostownica :D:D:D Ku rozpaczy mojego A. (of kors)
  6. Wiem, to będzie okrutne, bo sama spodziewam się dziecka, ale wkurzają mnie niesamowicie dzieci biegające latem pod moim oknem i krzyczące wniebogłosy. Dostaję białej gorączki przy nich. Co najgorsze, ich rodzice nie widzą w tym nic złego, a ja już widzę oczami wyobraźni jak sobie uśpię Małą Czekoladę, a za chwilkę te małe żyjątka zaczną urządzać sobie konkurs "Kto głośniej zapiszczy"!
  7. Nie ma nic gorszego niż złamany paznokieć ;p I to w taki miejscu, w którym nie da się już nic zrobić. Nie wiem czy pisałam, ale uwielbiam swoje długie, naturalne paznokcie (nie miałam i nie zamierzam mieć tipsów, never!). Pech chce, że lubią się łamać z boku tuż przy skórze. Ałć. Serce pęka... (teraz napawam się ostatnimi chwilami z moimi długimi paznokciami, wiadomo, że przy Bąbelku będę musiała z nich zrezygnować :P)
  8. Wkurza mnie moje niezdecydowanie, czy to w warzywniaku, czy w sklepie w ubraniami. Potrafię spędzić godziny na przymierzaniu, przebieraniu, wybieraniu, porównywaniu cen. Rezultat jest jeden - albo wychodzę z pustymi rękami, albo z poczuciem winy, że wydałam pieniądze na coś co nie było mi w danej chwili potrzebne, albo mogłam to kupić dużo taniej (np. moja torebka Chanelka hehe, Brzo, pamiętasz?)
  9. Mój AWF. Tak, tak. Ta uczelnia mnie do grobu wpędzi, ale co zrobić... Trzeba pchać wszystko do przodu i nie przejmować się niczym :)
  10. Poranne koszenie trawy w letni dzień. Chyba same rozumiecie, człowiek chce się wyspać a tu od 6 rano wruuum wruuum :)
     
    Wow! Dziękujemy za ponad 10 000 odwiedzin!!!!! :))))))))))

    ***

    czwartek, 17 lutego 2011

    Czy to nie jest chore?

    Że chce mi się płakać jak pomyślę sobie o porodzie i o tym, że już dłużej nie będę mieć Bąbla 24h przy sobie? Że po porodzie muszę wrócić na uczelnię i spędzać czas z dala od tej malutkiej Kruszynki? Że już dołują mnie poniedziałki, bo wiem, że mam zajęcia od 8 rano (Panie spraw, by mój promotor wymyślił inną DOGODNĄ godzinę) do 17:30... czyli z dojazdami ponad 10h bez Synka? Oszaleję. Oszalejęęęę.
    Tak strasznie się boję cokolwiek planować, bo zazwyczaj z moich planów nic nie wychodzi. A teraz muszę wszystko mieć opracowane na tip top. Najchętniej zabierałabym Czekoladkę na uczelnię i chowała ją dalej w brzuszku, żeby być pewną, że niczego jej nie brakuje. Wiem, że będzie bezpieczna pod okiem A., mojej mamy czy też brata, ale to i tak mnie nie uspokaja. Tak strasznie się boję tego wszystkiego. Jak to będzie? Czy dam radę? 

    http://farm4.static.flickr.com/

    Skąd wzięły się moje przemyślenia? Ano pojawił się plan zajęć mojego A. Na szczęście jest dosyć pozytywny, w sensie, że po pokombinowaniu wszystko się układa po mojej myśli. Szkoda tylko, że zabraknie czasu na nasze wspólne widzenie się, ale trudno. Coś za coś. Teraz najważniejszy jest Synek. Weekendy będziemy spędzać wszyscy razem, no i piątki.

    W ogóle na mojej głowie jest teraz tyle, że sama nie wiem od czego zacząć. Przede wszystkim muszę sobie to wszystko uszeregować i poukładać w głowie. Najbliższe sprawy: odebrać dokumenty z sądu, zakończyć sprawę z angielskim, zapytać dziekana o urlop miesięczny, uzupełnić kartę indywidualnego toku nauczania, pouzgadniać z prowadzącymi warunki zaliczenia nieobecności, ktg, zanieść dokumenty do USC, zamówić obrączki, spakować torbę do szpitala (kupić enemę), zamówić salę na wesele, wybrać i kupić zaproszenia na ślub, kupić buty dla A. (o moje rzeczy pomartwię się po porodzie)... To chyba na razie tyle, jeżeli chodzi o najbliższa przyszłość. Aaaa... zapomniałam o najważniejszym URODZIĆ BOBUSIA!

    Jezu, daj mi siłę, by to wszystko ogarnąć.

    I jeszcze TEN sms. Po co?

    I pomyśleć, że ja teraz się głowie nad przyszłością, a mój A. spokojnie ogląda mecz. Faceci...

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    środa, 16 lutego 2011

    14 czy 20? a może mniej lub więcej?

    No właśnie. Dzisiaj zorientowałam się, że mój termin z ostatniej miesiączki jest za dwa tygodnie. Wow. Ciekawa sprawa. Jakoś to do mnie nie dociera, że za miesiąc będę mamą z prawdziwego zdarzenia. Taką z Malutką Istotką u piersi, wokół której będzie się kręcił cały świat. Ranysiu. Nie mogę się doczekać.

    A czy są jakieś oznaki nadchodzącego porodu? Hmmm. Chyba nie. W sumie ciężko mi napisać jednoznacznie czy są czy nie, bo sama nie wiem co jest normalne w ciąży, a co powinno niepokoić. Jak na razie mam coraz silniejsze kłucia w szyjce macicy. Na przykład dzisiaj myślałam, że zaczyna się coś dziać. Jak mnie zakłuło to aż musiałam się oprzeć o barierkę w galerii. Taki dziwny ból. I to ból z prawdziwego zdarzenia. Ała. Najgorsze było to, że byłam sama, bo A. akurat poszedł na chwilkę na uczelnię. Już miałam wizję kałuży wód płodowych wśród zakupowiczów, którzy patrzą się na mnie co najmniej dziwnie ;p Ale na szczęście był to fałszywy alarm. A. przyszedł i w spokoju mogliśmy kontynuować poszukiwania aparatu cyfrowego ;p Co prawda, w nocy miałam ból podobny do menstruacyjnego, ale dosyć szybko przeszedł, więc nawet nie zdążył mnie przestraszyć. A jeśli już wspominam o nocach to muszę się pożalić. Jak kiedyś nocne spanko było dla mnie wybawieniem, tak teraz jest niczym innym jak wielkim utrapieniem. Całą noc nie mogłam znaleźć sobie pozycji, wierciłam się gorzej niż mój śp. pies. Bobek też nie został obojętny na to moje przekładanie się z boku na bok i jak zaczął kopać wieczorem tak skończył w południe. Na dodatek mój katar widmo przemienił się w krwawienia nosowe, co nie jest przyjemnym doświadczeniem. Jednym słowem MASAKRA. Najbardziej to mi żal mojego A., który nie dość, że chory, to jeszcze nie mógł się wyspać przez moje przerzucania brzuszka a to z prawej a to z lewej strony. Ale on jest aniołem i nawet nie miał mi tego za złe. Wie jak jest i pociesza mnie, że już niedługo to minie. Łatwo powiedzieć... Dziwnie jego słowa mnie nie uspokajają, bo przed oczami mam wizję możliwości spania zakłóconą nocnym płaczem Czekoladki hehe. Ale myślę, że to będzie i tak przyjemniejsze niż to co teraz odczuwam. 

    Z rzeczy przyjemnych - w końcu kupiliśmy aparat fotograficzny. Dużo droższy niż planowaliśmy, ale jak to powiedziała Duża Czekoladka - "Na Synku nie będę oszczędzał, należą mu się piękne fotki :)" I jak go tu nie kochać? Tak więc Synku... przybywaj. Teraz naprawdę mamy wszystko na Twoje powitanie. Coś czuję, że będziesz jednym z najbardziej obfotografowanych Bobasków na świecie.

    Co więcej? Dzisiaj zaliczałam angielski (o 8 rano, meeeeen). Dwa unity. Napisałam wszystko, wyników jeszcze nie mam, ale raczej jestem dobrej myśli. Jeszcze tylko dostałam zadanie domowe w postaci kilku ćwiczeń do zrobienia i mogę odhaczyć sobie ten przedmiot z listy. Ufff. Jak dobrze, że dano mi taką możliwość, zawsze to mniej do nauki, a więcej czasu dla Czekoladki.

    Hihihi... muszę się pochwalić, że moje walentynki były piękne. Najzwyklejsze na świecie, a piękne. Oczywiście świętowaliśmy je dopiero 15stego lutego, ale jakoś nigdy nie mieliśmy w zwyczaju świętować z całą resztą społeczeństwa. Moje kochanie zrobiło dla Nas przepyszne ugali, które smakowało jakoś inaczej niż zwykle. Magia działa? :))))) Nakupenda sana Mpenzi wangu! :*

    I pięknie usłyszeć z Twoich ust: "Jestem dumny, że z Tobą jestem. Cieszę się, że będziemy mieli razem Synka, a potem Córeczkę" i uwielbiam jak patrzysz na brzuszek i "pępeczka" i mówisz: "Jak ja go kocham, normalnie nie umiem powiedzieć jak ja go kocham" :)))))))))

    A brzuszek rośnie, rośnie, rośnie... Ale i tak go uwielbiam i wiem, że będę za nim tęsknić. <3


    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    poniedziałek, 14 lutego 2011

    Rzeźnik. + foto brzuszka :))

    Dosłownie mam wrażenie jakbym miała z nim kontakt. Byłam dzisiaj na badaniach, po pobraniu krwi mam rozcięta skórę w miejscu ukłucia. Nie wiem, czy ja mam jakiegoś pecha do tych kobiet, które pobierają krew, czy jak? Cała ręka mi zdrętwiała. Ranysiuuu. Tylko raz trafiłam na fajną kobietę, która umiała bezboleśnie pobierać krew. Nie wiem od czego to zależy... Żyły mam dobre, widoczne. Same kobiety mi mówią, że nic tylko kłuć. Ale jak tu dawać się kłuć jak potem muszę tak cierpieć. Ałć!

    Tak więc, dzisiaj oddałam krew, mocz i wymaz do badania. Wyniki mam za tydzień. Tzn. wyniki morfologii i moczu mają być jutro, ale nie ma sensu iść tam dwa razy, więc od razu w następny poniedziałek odbierze się wszystko. Właściwie to mamusia mi odbierze, bo ja niestety zaczynam już nowy semestr na uczelni (od 8 do 17:30) więc nie mam jak podejść nawet. Planuję pochodzić na zajęcia do końca lutego, żeby wszystko załatwić z wykładowcami i prosić o nieskreślanie z listy z powodu nieobecności hehe (joke).

     
    Pamiętacie jak pisałam, że spotykam się ze zrozumieniem ze strony innych, jeżeli chodzi o mój stan? No to muszę Wam powiedzieć, że pochwaliłam dzień przed zachodem słońca. Dokładnie dnia dzisiejszego doczekałam się znieczulicy ludzkiej. I to właśnie dziś, głodna, niewyspana, z szalejącą Czekoladką w kolejce do laboratorium. Nic, że przede mną były dwie kobiety i 3 panów... Każda z tych osób wiedziała o moim stanie (ciężko nie zobaczyć brzucha w 9mc  - patrz foto powyżej ;p) Nikt, dosłownie nikt nie przepuścił mnie w kolejce. NIKT. Nawet mój "kolega" z liceum. Rozumiem, gdyby to miała być wizyta na 30 min, ale ja tam byłam max. 5 min. Podobnie została potraktowana inna ciężarna. Szok. Nie rozumiem ludzi. Co jak co, ale nawet przed swoją własną ciążą traktowałam ciężarne jak osoby święte. Nie bez powodu na ciężarne mówi się, że są w stanie błogosławionym. W końcu  mają w sobie drugie życie, niewinnego człowieka... Ech. Brak mi słów.

    http://www.we-dwoje.pl/

    W ogóle chyba dzisiaj nie jest mój dzień. Czuję się źle, ociężale (pewnie to wina powrotu do słodyczy. Tak, tak poddałam się, po śnie o Delicjach ;p) i ogólnie do pupy. Na domiar złego, nie doczekałam się odpowiedzi na maila od mojej mgr od angielskiego i nie wiem z czego i kiedy mam zdawać... Ech. Ten dzień nie jest moim dniem, zdecydowanie.

    ***
    Walentynkowe busu dla mojego Mpenzi :* Co prawda, uważam, że jak się kogoś kocha to przez całe życie,  każdego dnia tak samo, ale nie ukrywam, że miło by było spędzić ten dzień w jego objęciach. Ale mój leń wygrał... jutro sobie odbiję.

    http://bi.gazeta.pl/

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 25 km v
    pilates v
    wymachy nóg v


    PS. Dziewczyny w szpitalach - trzymajcie się. Jesteśmy z Czekoladką  myślami z Wami! :)

    ***

    piątek, 11 lutego 2011

    Małe, duże Szczęście ♥

    Na wstępie chcieliśmy się pochwalić, że Nasz Czekoladowy blog został wyróżniony mianem "Blog Miesiąca Stycznia". Jest to duże osiągnięcie dla nas, nie spodziewałam się, że ktoś doceni moje wypocinki. Dziękuję bardzo. :)))) Nagrodą w konkursie są wirtualne zakupy w internetowej aptece. Ach. Już widzę jak się zatopię w tych wszystkich cudeńkach i obkupię się w butelki, kremiki i inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy. Jeszcze raz dziękuję, zarówno zespołowi http://www.blog.przedporodem.pl/ jak i http://www.apteczny24.pl/.

    ***
    Z rzeczy równie przyjemnych - tak jak wspominałam, dzisiaj wybrałam się na comiesięczną wizytę do mojego dżina :) Udało mi się wejść przed umówioną godziną, więc to też poprawiło mi humorek.
    Z Synkiem oficjalnie rozpoczęliśmy 9 miesiąc ciąży - 36/37tc (najfajniejsze jest to, że ja czasami totalnie zapominam o tym, że jestem w ciąży, czuję się lekka jak piórko ;p). Lekarz najpierw nas zbadał, pobrał wymaz, który musimy zanieść do laboratorium, następnie zmierzył ciśnienie (w normie :)), a potem zważył (2kg na plus oO). Następnie wskoczyliśmy na łóżeczko i rozpoczęło się najfajniejsze (najcięższe - usg dziwnie mnie osłabia, też tak macie?). Bobuś zdrowiutki jak rybka, można rzec, że okaz zdrowia, przepływ krwi w pępowinie bdb, główka duża, która myli co do wielkości Synka (ale podobno to lepiej, niż jakby barki miały być duże) bo jak się okazało Synek wcale kolosem nie jest - 2600g żywej wagi. A więc jakiś duży nie jest. Pociesza mnie to, bo jestem nastawiona na naturalny poród, bez znieczulenia. Wierzę, że mi się to uda, poród będzie szybki i sprawny. Co więcej? Umówiłam się z lekarzem na pierwsze KTG w szpitalu w dniu 22.02. Jak widać pomalutku szykujemy się do porodu, chociaż lekarz mówi, że nawet jakbym teraz urodziła to nic by się nie stało. Wg niego już się szykujemy do porodu, stąd te kłucia w szyjce. Szczerze? Ekscytuje mnie to i podnieca. Ach. Pomyśleć, że za ok. 25 dni zobaczę moją Malutką Czekoladkę, baaa... wycałuję ją i wyściskam. Nie mogę się doczekać. Bobuś! Czekam na Ciebie Moja Kawo z Mleczkiem :*

    Fot. Jupiterimages
    Dzisiaj Babcia Czekoladki odebrała fotelik samochodowy Bobusia, także teraz oficjalnie oznajmiam - MAMY JUŻ TOTALNIE WSZYSTKO NA PRZYJŚCIE SYNKA :))))

    Jutro jedziemy do Tatusia na weekend, więc od razu ostrzegam, że nie wiem jak to będzie z wpisami. Poza tym zamierzam nauczyć się tych unitów z ang. i jak najszybciej to zaliczyć, żeby móc w spokoju spędzać dni po porodzie z Bąbelkiem :)))) Ale angielski to nie prawo. Tego akurat się nie boję. :)

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    czwartek, 10 lutego 2011

    "Co to antena?" - "Taki drucik na dworze" - czyli oficjalny koniec sesji.

    Nie wierzę. To jest naprawdę koniec? Mogę wyrzucić notatki z prawa i zapomnieć o tym wszystkim co do tej pory powtarzałam codziennie? Po prostu jeszcze to do mnie nie dotarło. Ale może po kolei.
    Nie odzywałam się kilka dni, bo postanowiłam się skupić całkowicie na tym prawie. Co prawda, nie siedziałam non stop nad kodeksem czy ustawami, ale spędziłam z nimi sporo czasu. Dużo, za dużo. Od kilku dni w mojej głowie siedziały tylko spółki zoo, jawne, cywilne, ustawa o usługach turystycznych, kodeks postępowania cywilnego, prawo bankowe, krajowy rejestr sądowy, ewidencja działalności gospodarczej itp, itd. Mój mózg był tak obciążony, że nawet głupia nocna pobudka do wc kończyła się powtarzaniem materiału w głowie. Dopiero po przypomnieniu sobie wszystkiego o umowie agencyjnej, kredycie bankowym, zaliczce czy zadatku mogłam spokojnie usnąć, by obudzić się rano i powtarzać wciąż te same pojęcia.
    Swoją drogą, nawet nie wiecie jak się cieszę, że zdecydowałam się nie jechać w pon., żeby to zaliczać. Kolega wyczekał się 2h, po czym usłyszał, że dzisiaj nie może pisać, bo są obrony itp. Tak więc dzisiaj pisałam egzamin w składzie 3 osobowym - ja, kolega i pan dr J.R. Ale nie, żeby było tak kolorowo. Na uczelni byłam już o godzinie 12:20 (dyżur był od 12 do 15). Najpierw postanowiłam iść po moją nową książeczkę zdrowia, a potem pisać egzamin. Zapukałam do dr, serce mi tak waliło, że myślałam, że zaraz mi wyskoczy. Doktor stwierdził, że owszem mogę napisać egzamin, ale dopiero za godzinę. (w rezultacie pisałam dopiero o 14:40). W sumie było mi to na rękę. Duża Czekoladka była w pracy, więc i tak nie miałabym co robić, jakbym skończyła wcześniej. Posiedziałam z Synkiem pod gabinetem, wyciągnęłam wszystkie swoje notatki + kodeks cywilny i tak sobie czytałam. Czas wlókł się niesamowicie, Synkowi zaczęło się nudzić, więc postanowił kopać. Uspokajałam go słowami, żeby się nie denerwował, bo my wszystko umiemy i że wychodzimy stąd z 3,0 albo zaczynamy rodzić ;p Po tych słowach Mała Czekoladka troszkę się uspokoiła, delikatnie tylko wystawiała swoje piękne stópki. Ja w tym czasie próbowałam wcisnąć resztki prawa do mojego przepełnionego wiedzą mózgu. Jako, że moja uczelnia jest "ciekawa" to nawet nie  zdziwiło mnie za bardzo słuchanie z gabinetu bliżej nieokreślonej osoby na całego fulla  RMF FM. Co najfajniejsze, leciała tam dobrze znana mi piosenka hahaha. Od razu pomyślałam, że to zły omen, ale starałam się dłużej o tym nie myśleć. Granda nam na bank nie grozi, bo my wychodzimy stąd tylko z pozytywną oceną :D Przecież na końcu tej piosenki "biedaczek" z teledysku wygrywa :D więc i my wygramy.


    Po 40 minutach spóźnienia przyszedł doktor i zaprosił mnie i kolegę do środka. Jako osoba uprzywilejowana mogłam sobie wybrać miejsce siedzące w jakże "wielkim" gabinecie wyżej wspomnianego pana dr. Dostałam pozornie dobrze znany mi test. Powtarzam - pozornie. Jak zwykle misz-masz prawniczy i 4 możliwości do wyboru (test jest wielokrotnego wyboru). Nabrałam powietrze, potem je wypuściłam, pogłaskałam brzuszek i w myślach powiedziałam: No to Synek do dzieła. Na pytanie opisowe za dużo się nie rozpisywałam z czystego braku pojęcia o temacie. Test zrobiłam stosunkowo szybko, oddałam go i w napięciu czekałam na wynik. A tam... 3,5 :D:D:D:D Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej oceny :))) Pan dr jeszcze zapytał mnie o moje odpowiedzi, czemu akurat tak myślałam, ja mu przytaczałam kodeks cywilny no i się udało :) Wyszliśmy z Synkiem z tego boju z tarczą. Juhuuuuu. W końcu mogę się skupić na czymś innym niż na uczelni. Synku przybywaaaaj :))))

    A może jeszcze nie. Zdam sobie angielski z 2 semestru, co by mieć więcej czasu dla Ciebie i dopiero się zbieraj, ok? Damy radę. Kto jak kto, ale my zawsze sobie poradzimy. Bo ja mam Ciebie a Ty masz mnie. I nie liczy się nic więcej. No ok... Tatuś też się liczy. Apropo... Dzisiaj spędziłam z nim piękne popołudnie. Miły spacerek, obiadek i wieczorek. Love You :* 

    ***
    Dzisiaj w kolejce do wc w galerii zostałam "wezwana" do wejścia do toalety bez czekania. Pani, która nad wszystkim czuwa powiedziała, że kategorycznie zabrania mi dalszego stania, mam iść przed szereg. Ależ obciach. ;p Za to podczas przejażdżki w tramwaju ustąpiliśmy z Synem miejsca starszej pani. Rozumiecie, że nikt, centralnie nikt nie wstał? Ja się czułam ok, więc ustąpiłam miejsca bardziej potrzebującej, ale nie uwierzę, że osoby w wieku 13-18 lat cierpią na poważne choroby, które nie pozwalają im postać 2 czy 4 przystanków. 

    ***
    Jutro wielki dzień. SPOTKANIE Z SYNKIEM. :))))))))))) Can't wait!

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v
    spacer v

    A i słodyczy wciąż nie ma :)))))))))))

    ***

    poniedziałek, 7 lutego 2011

    29 dni do porodu, 29 dni bez słodyczy.

    Rano obudziłam się z taką myślą i postanowiłam od dnia dzisiejszego wcielić ją w życie. Postaram się wytrwać 29 dni, czyli mniej więcej do porodu bez słodkiego w ustach. Czy mi się uda to się okaże wkrótce. Nie mniej jednak, proszę Was o wsparcie i trzymanie kciuków. Dzisiejszy dzień udało mi się przeżyć bez słodkiego, to czemu mam nie wytrzymać kolejnych 28? Fakt, jest trudno. Wszędzie w domu znajdują się słodycze, a to moje ukochane krówki, a to jakieś żelki... Ale nie dam się tak łatwo. Co to, to nie :D Tak więc, walczę.



    ***
    Nie mogłam się powstrzymać. Dobrowolnie, bez zmuszania kupiłam Synkowi ocieplane spodenki na wyjście ze szpitala, do tego koszulkę i czapeczkę. Skusiła mnie cena (19,99 za taki komplecik - wyprzedaż zimowa) oraz fakt nieposiadania ciepłych spodni na wyjście dla Synka. No i tym sposobem Bobuś znowu ma nową rzecz. Jakby tak wszystko podliczyć to wyjdzie z tego niezła wyprawka... Mój Syn ma chyba więcej ciuchów ode mnie ;p Ale korzystam póki jeszcze się nie buntuje i sam nie decyduje co chce włożyć. Dodatkowo dokupiłam z Mamą jeden gryzaczek na łóżeczko bo ostatnio zapomniałyśmy, a dzisiaj byłyśmy koło Ikei to grzechem by było nie dokupić.

    ***
    Wracam do prawa. Właściwie to dopiero zaczynam. Nie mogę się zmusić do nauki, masakra jakaś. Jak tylko zaczynam czytać kodeks postępowania cywilnego czy też ustawę o swobodzie działalności gospodarczej to brzuch mi twardnieje. Bobek chyba nie lubi prawa. W sumie to mu się nie dziwię, takie nudy. ;p Poza tym sama nie mogę się skupić, myślami jestem już daleko daleko hen w przyszłości. Wyobrażam sobie moją śliczniutką Czekoladkę, które zerka na mnie swoimi czarnymi oczkami spod ślicznej kołderki. Och i ach. Nie mogę się doczekać tego widoku. 

      http://www.pudelek.pl/

    ***
    Mam pytanie do tych bardziej doświadczonych kobiet - czy uczucie kłucia w szyjce macicy to normalny etap przygotowywania się do porodu? Od kilku dni obserwuję oraz czuję dziwne kłucie, tak jakby ktoś mnie dźgał szpilką wiadomo gdzie. Mam nadzieję, że to jeszcze nie zapowiedź porodu hehe, w końcu muszę zamknąć sesję. oO.


    ***
    Hehe, jakież to czasami prawdziwe, chociaż w moim przypadku nie mogę za bardzo narzekać, ale demotywator dosyć wymowny i na czasie...

    www.demotywatory.pl
    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    niedziela, 6 lutego 2011

    Kreativ Blogger Award.

    Kilka dni temu zostałam nominowana przez http://niecodziennosc.blox.pl/html oraz http://kolorywspomnien.blox.pl/html w akcji Kreativ Blogger. Dzisiaj w końcu postanowiłam się zebrać w sobie i umieścić tutaj 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie.


    1. Nigdy nie planowałam być w związku z Czarnoskórym Mężczyzną - zawsze twierdziłam, że "rasistką nie jestem, ale Ciemnoskórego nie mogłabym dotknąć". Zawsze na imprezach, jak podchodził do mnie czarny chłopak, to albo dyskretnie dawałam mu do zrozumienia, że jestem zajęta (wystarczy pokazać pierścionek na palcu, a uwierzy, że jesteś mężatką), albo wołałam koleżankę, która od gimnazjum pragnęła poznać pana takowego koloru skóry. ;p Do czasu aż  pewnego pięknego dnia Moja Czekoladka do mnie podeszła - wtedy strzała amora skutecznie we mnie trafiła. Co najśmieszniejsze, mój A. też nie chciał białej dziewczyny, planował wrócić po studiach do Tanzanii i tam szukać swojej wielkiej miłości, zagadał do mnie tylko dlatego, że myślał, że jestem latynoską. Hyhy, jaki to los jest przewrotny. Teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym być z białym facetem... Trafiłam na mój "mały czarny diamencik" :) i nie oddam go nikomu.
    2. We wczesnym wieku podstawowym marzyłam o karierze łyżwiarki figurowej. Z zapartym tchem oglądałam piękne łyżwiarki na lodowisku, a nawet po cichu rysowałam łyżwy na kartkach papieru. Do dziś moja rodzina z uśmiechem na twarzy powtarza anegdotkę rodzinną, jak to wylałam sobie wodę na balkonie, oczywiście w super mroźny dzień, a później owinięta szalikiem, z czapką na głowie i rękawiczkami na dłoniach w najlepsze jeździłam sobie po moim niewielkim lodowisku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że byłam w T-shircie z krótkim rękawkiem, co wypatrzyło bystre oko mojego sąsiada, który nie omieszkał zawiadomić o tym moich rodziców. Ech. I tym sposobem moje marzenia o karierze łyżwiarskiej roztopiły się jak lód.
    3. Jako mała dziewczynka chodziłam sobie po dworze z butelką herbaty, a w pewnym momencie na mojej drodze pojawiła się tłuściutka dżdżownica, którą nie omieszkałam polać moją herbatką :) Zobaczyła to dziewczyna troszkę starsza ode mnie, która nastraszyła mnie, że od teraz cały świat będzie niebieski i to wszystko przeze mnie, bo nie wolno tak robić zwierzaczkom. Z rykiem pobiegłam do domu i z niepokojem obserwowałam obraz z okna, czy aby już się zabarwia na niebiesko.
    4. Przez całą podstawówkę, gimnazjum i prawie całe liceum miałam świadectwo z czerwonym paskiem :) Pomimo mojego nagannego zachowania zawsze udawało mi się wychodzić z wzorowym lub bdb zachowaniem na koniec roku szkolnego, w głównej mierze za osiągnięcia sportowe lub reprezentowanie szkoły w poczcie sztandarowym ;p
    5. "Babe, świnka z klasą" jest moim ulubionym filmem od momentu zobaczenia go w kinie. Od tamtej też pory moim niespełnionym marzeniem jest posiadanie takiej malutkiej świnki w domku. Hyhy, niestety na razie muszę zadowolić się tym, że mój pokój jest pełny maskotek - prosiaczków, skarbonek i innych wszelakich świnko-zabawek. Nawet na swoje 18ste urodziny dostałam bukiet z lizaków, a na każdym lizaku przyczepiona była malutka świnka (mam je do dziś dnia). Nóżki najlepiej ogrzewane są przez świnkowe kapcie, a herbata czy kawa najlepiej smakuje z świnkowego kubka - mam ich dwa i nie daję nikomu z nich pić (ok, Mama czasami mi podkrada, ale naprawdę rzadko). Co najdziwniejsze, bardzo nie lubię różowego koloru - toleruję go tylko na świnkach :)))
    6. Jestem bardzo sentymentalna i ciężko idzie mi się rozstawać z różnymi rzeczami, nie ważne czy są to zabawki czy też zwyczajne zapiski z czasów szkolnych. Tym sposobem mam wieczny bałagan, bo nie jestem w stanie wyrzucić pozornie niepotrzebnych rzeczy. Do dnia dzisiejszego mam wycinki z gazet z początków kariery Britney Spears i Natalii Oreiro :P
    7. Jestem przekonana, że M. Monroe nie popełniła samobójstwa tylko została zamordowana. Nie mogę słuchać ludzi, którzy twierdzą inaczej. A co do samej MM, jedynymi obrazami w moim pokoju są zdjęcia tej ślicznotki. Mam też kilka bluzek z jej wizerunkiem, torbę, którą dostałam stosunkowo niedawno od Mamy, nawet moje zeszyty uczelniane są z fotografiami MM. <3

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    sobota, 5 lutego 2011

    Babcia i Dziadziuś kochają Bobusia :))))

    Tak jak wczoraj obiecywałam, wrzucam foteczki naszego turbościgacza :D
    Na razie tylko w wersji wózka głębokiego, nie chciało mi się już dzisiaj rozpakowywać spacerówki,
    a fotelik samochodowy jeszcze jest w sklepie, mają go dopiero dostarczyć ;p


    Wózeczek jest w kolorkach beżowych, wpadających w odcień cappuccino i złota, wykonany z leciutko błyszczącego materiału, dodatkowo ma odblaskowe elementy w ramach bezpieczeństwa na drodze.
    Jak widać na załączonych zdjęciach, posiada 4 pompowane koła, przednie skrętne, ale istnieje możliwość ich blokady i wtedy jadą prosto. Na dole zlokalizowany jest koszyk na zakupy hehe jak to w instrukcji napisano - max.3 kilogramowe.
    Regulowana rączka wyścielona jest ekologiczną skórą, a wnętrze gondolki wysłane jest cieplutkim polarkiem, który można prać.
    Dodatkowo do zestawu jest moskitiera, folia przeciwdeszczowa no i torba, którą widać na fotce. 
    W torbie znajdują się liczne kieszonki m.in. na smoczek.
    Ogólnie wózek jest łatwy w prowadzeniu, nie za ciężki i prosty w obsłudze.
    Idealnie pasuje do mojego wzrostu hehehe.
    Fajnym rozwiązaniem jest funkcja kołyski po zdjęciu gondolki z ramy.
    Spacerówkę i fotelik zaprezentuję innym razem.

    A teraz ładnie z Synkiem dziękujemy Babci i Dziadkowi za tak cudny prezent :)))

    ***
    Ale to nie koniec. Dziadziuś z Babcią dostali małego fioła na punkcie wnuka i postanowili zrobić coś własnoręcznie dla Bobcia. 
    Wspominałam już, że mój Tata wpadł na pomysł zbudowania przewijaczka zakładanego na łóżeczko.
    Miał go zrobić sam hehe, ale nie obyło się bez pomocy mojej Mamusi :)))
    Po wielu trudach i komplikacjach w końcu powstał on:


    Przewijak zrobiony jest z drewna, obity jest ceratką, która pozwala na szybkie i sprawne czyszczenie.
    Boki są specjalnie zabezpieczone wewnątrz gąbeczką, żeby Nasza Kawa z Mlekiem się nie zraniła oraz są odpowiednio zaokrąglone na końcach.


     Ostatnie zdjęcie prezentuje przewijaczek Synka w pełnej krasie. Na tej twardej części przewijaczka (zrobionego wspólnymi siłami przez Moją Mamę i Tatę) znajdować się będzie dmuchana podkładka z Ikei owinięta pokrowcem.

    Tadam. 
    Tym sposobem mogę napisać, że mój Synek ma już wszystko.
    I to w dużej mierze dzięki swoim kochanym Dziadkom.
    Nie wiem jak się im odwdzięczę, ale mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.

    I wiem, że się chwalę jak najęta, ale co jak co, ale takich skarbów grzech nie pokazać. :))))
    Poza tym obiecałam Dużej Czekoladce, że wrzucę fotki nowych nabytków, żeby i on mógł się pozachwycać ;p

    ***
    Teraz jeszcze załatwić sprawę z uczelnią, wybrać i zamówić obrączki (chyba już wiem jakie :)), spakować torbę do szpitala, kupić aparat fotograficzny (to już razem z Dużą Czekoladką) i można witać Małą Czekoladkę na tym świecie!
    Boże... O niczym innym tak nie marzę, jak o przytuleniu go do mojego serca!

    A już w piątek będę miała namiastkę tego - usg, na którym po raz kolejny zobaczę Synkaaaa :)))

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 22 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    piątek, 4 lutego 2011

    Hej ho, hej ho! Na porodówkę by się szło! :D

    No może jeszcze nie teraz, bo muszę dograć parę szczegółów technicznych, ale coraz bardziej nie mogę się doczekać mojej Czekoladki. Moją ciekawość dodatkowo rozbudziło dzisiejsze przypadkowe "spotkanie" z malutkim Mulatkiem ;p Nie ukrywam, że zachowywałam się skandalicznie, po prostu nigdy wcześniej nie widziałam u siebie w mieście Czarnoskórego i małego Mulatka ;p Moja reakcja była co najmniej tak dziwaczna jakbym sama nie miała Ciemnoskórego Narzeczonego i Czekoladki pod sercem. ;p No, ale cóż. Każdemu się może zdarzyć. Fakt ten utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że takie dzieciaczki są rozkoszne i jestem mega szczęściarą, że za ok. miesiąc będę mogła ściskać takie słodkie Cappuccinco. Ach. Ach! 
    Ale wracajmy już do tematu... Pomalutku szykuję się do porodu. Dzisiaj zakupiłam w aptece super wielkie podpasiory Bella Mama, podkłady poporodowe, Tantum Rosa x3, Bepanthen (pani mgr powiedziała, że jak nie zużyję na brodawki, to zawsze do dziecka się przyda), mydło "Biały Jeleń", aspiratorek do noska Bobcia, sól fizjologiczną, waciki nasączone spirytusem (co prawda pani mgr podała mi fajny sposób i podobno bardziej skuteczny od tych wacików, ale postanowiłam najpierw spróbować przemywać pępuszek tymi wacikami). Co do tego sposobu to: 2 kieliszki zwykłego spirytusu zmieszać z jednym kieliszkiem przegotowanej, ostudzonej wody i patyczkami do uszu dokładnie wyczyścić szczelinki pępuszkowe. Pewnie szybko wykorzystam ten sposób, ale najpierw spróbuję z tymi wacikami. W aptece dostaliśmy z Synkiem kartę Mama z Maleństwem i teraz możemy kupować rzeczy po promocyjnych cenach. :D W domku mam majteczki siateczkowe jednorazowe, więc tego nawet już nie nabywałam. Muszę jeszcze przestudiować moją listę wyprawkową do szpitala i sprawdzić czy wszystko mam. Wolę być przygotowana do porodu na tip top, nie chciałabym czegoś szukać w biegu.

    http://www.we-dwoje.pl/

    Najważniejsza sprawa - mamy wózek :))) Kupiony, zapłacony, tylko jeszcze nie dotransportowany do domku. Ale to kwestia kilku dni, a może nawet jednego. Jest piękny. Idealny. Babcia Czekoladki spisała się na medal, tylko ja jak zwykle nie mogłam podjąć męskiej decyzji. Ale Babcia wzięła sprawę w swoje ręce i tym sposobem najprawdopodobniej już jutro "bryczka" będzie w domku. Jak tylko "dorożka" do mnie dotrze to porobię fotki.
    Dzisiaj odwiedziłam jeszcze jubilera, dowiedziałam się ile musimy szykować pieniążków na obrączki i o dziwo wyszło dosyć tanio. W sumie mogłabym już dzisiaj je zamówić, ale ja jak to ja... nie mogłam się zdecydować na wzór, a tym razem Babcia Czekoladki nie chciała za mnie zadecydować (obrączkę ja będę nosić, a  wózeczek wykorzystywać będziemy wszyscy ;p). Na pewno nasze obrączki będą mieszane: normalne złoto z białym - tak ustaliłam z moim A, bo po pierwsze taki dostałam pierścionek zaręczynowy i chcę, żeby do niego pasowała obrączka, a po drugie wymyśliliśmy, że sami jesteśmy mieszaną parą, więc dwa rodzaje złota to będzie nasz symbol. Na obrączkach wygrawerujemy nasze imiona i będzie pięknie. I tym sposobem na obrączki poczekam sobie troszkę dłużej, ale wolę przemyśleć sprawę niż potem czegoś żałować. Także w ruch poszły stronki z obrączkami, ale  wybór jest naprawdę trudny... Co najgorsze (najlepsze?) mój A. dał mi wolną rękę co do wyboru wzoru, powiedział, że to sprawa kobiety, jemu się wszystko spodoba :))))) Tak, wiem. Prawo czeka, a ja myślę o czymś zupełnie innym, ale to chyba zrozumiałe? Ale spokojnie. Powolutku i do przodu. Nie pójdę w pon., to pójdę w czwartek. Mam nadzieję, że do tego czasu nie urodzę. ;p 

    http://www.taxor.pl/obraczki_slubne_yes.php?ido=2&co=0&cd=99999

    ***
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates v
    wymachy nóg v

    ***

    czwartek, 3 lutego 2011

    3 trymestrowe dolegliwości.

    Mam dziwnie dobry humor. Po prostu energia mnie rozsadza od wewnątrz. Nie chodzi tutaj o jakiś wielki zapał do nauki czy sportu, to jest coś innego, coś co jest ciężko wytłumaczyć. Takie wielkie podniecenie i radość. Cieszę się z każdego wypięcia pupki, z każdej fali na brzuszku, z każdej czkawki Czekoladki, z każdego momentu wyczuwalnej obecności mojego Synka. Czyżbym przeczuwała, że lada moment te wszystkie odczucia będą tylko moim pięknym wspomnieniem? Nie wiem. Wiem jedno, staram się wycisnąć z tych chwil jak najwięcej, codziennie rano "rezerwuję" sobie 5 minut tylko dla nas. Leżę sobie na łóżeczku, delikatnie masuję brzuszek i czekam na odpowiedź Synka. To jest chyba najpiękniejsza część dnia. Owszem, późniejsze wygibasy są równie kochane, ale te poranne będę wspominać ze łzami w oczach. Pomalutku nachodzi mnie tęsknota, tak już mam, że jeszcze coś trwa, a ja już za tym tęsknię... Tylko w tym przypadku staram się korzystać z tego w 100%, nie chcę niczego przegapić i żałować. Muszę przyznać, że ciąża to najpiękniejszy okres mojego życia i jak do tej pory nie czuję znudzenia nią bądź irytacji. I chciałam dziś zrobić wpis o dolegliwościach 3 trymestru, o tym co mnie boli, co uwiera, ale zwyczajnie nie umiem tego opisać w jakiś negatywnych barwach. Ja wiem, że to wszystko ma swój cel. Po prostu wizja bliskiego przytulenia Synka przyćmiewa te wszystkie bóle. Ale skoro obiecałam, że o nich napiszę to się wywiążę z tego postanowienia. 


    Najdziwniejsze bóle nachodzą mnie w nocy, bardzo często mam wrażenie, że zbyt gwałtowny ruch może okazać się tym ostatnim. Coraz więcej czasu zajmuje mi zwleczenie się z łóżka do toalety. Muszę uważać na każdy ruch, bo wiem, że moje ciało się zmienia i codziennie przygotowuje się do porodu. Największe bóle mam w okolicach spojenia łonowego, czuję jakby Synek jeździł mi główką po kroczu. ;p Może to brzmi dziwnie, ale naprawdę czasami mam takie odczucia. Mam wrażenie, że kości mi się rozchodzą, boli mnie cała  za przeproszeniem dupa. Ból ten jest dziwny, niespotykany i trudny do opisania. To nie są mięśnie... ten ból jest jakby głębiej... Nogi też są atakowane, ale to podobno dosyć normalne, nazywane jest to zespołem niespokojnych nóg. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że człowiek może się tak męczyć podczas snu. Ból można określić jako zmęczenie nóg po mega męczącym biegu. Co najgorsze nie potrafię sobie z nim za bardzo poradzić. Chyba najlepsze jest chwilowe pochodzenie po pokoju albo przechadzka do wc. Mój A. nie może wyjść z podziwu jak to ciało ludzkie może się zmienić. Do tej pory byłam sprawna, szybka i raczej energiczna, a teraz przewrócenie się na drugi bok zajmuje mi prawie minutę ;p Sapię, stękam i krzyczę przy tym jak spory kiboko. Nawet sam A. tak mówi jak się przewracam : "Moje kochane Kiboko", ale nie irytuje mnie to, bo wiem, że nie mówi tego złośliwie. Sam nie raz przestraszył się nie na żarty jak mówiłam, że nie mogę się poruszyć i żeby mnie nie dotykał bo ja muszę chwilkę w takiej pozycji poleżeć. Po paru minutach dochodzę do siebie i mogę w miarę normalnie egzystować. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się jak inwalida. Jestem zależna od kogoś, a to już mnie wkurza. Nienawidzę być od kogoś zależna, chcę móc wstać bez problemu, nie marnować czasu na dojście do siebie... Aaaa... 
    Założenie skarpetek czy umalowanie paznokci u stóp to też nie lada wyzwanie, ale jak na razie daję sobie z tym radę. Chociaż wiem, że Synek tego nie lubi i to bardzo. Jak tylko się zegnę, a za chwilkę wyprostuję to już mam wystającą nogę spod żebra. Na szczęście wystarczy chwilkę pomasować i już Synka noga wraca na swoje miejsce. Nie mogę zapomnieć o katarze widmo. Właściwie to nie jest bolesne, ale denerwujące. No bo wyobraźmy sobie, że człowiek cały dzień czeka, żeby się smacznie wyspać a tu nie da rady bo jakieś śpiki widmo atakują nie wiadomo skąd. Ech. Nosz można się zirytować i to nie na żarty! Co więcej? Wczoraj podczas ćwiczeń coś mi chrupnęło w lędźwiach. Normalnie jakbym nie miała połączenia chrzęstno-kostnego pomiędzy kręgami. Taki dziwny odgłos jakby łamanych kości i ból niebolący. Ajajaja. Na szczęście wszystko to było chwilowe i już praktycznie o tym zapomniałam, ale sam fakt, że moje ciało nie jest takie samo jak przed ciążą jest interesujący. Zachwyca mnie to jak ciało kobiety potrafi się przystosować do poszczególnych etapów ciąży i do samego porodu. Ale to sobie Bóg wymyślił, jeszcze nie wiem czy dobrze, ale  ciekawie na pewno :)))) Na ból kręgosłupa nie narzekam odkąd zaczęłam spać na poduszce rogalu (dziękuję :* ta osoba wie, że to do niej :))). Jakieś inne nowe bóle? Ano są - np. ból głowy. Do tej pory nie dawało mi się to szczególnie we znaki, raczej jak mnie coś miało boleć to był to żołądek, a głowa dawała o sobie znać naprawdę w ekstremalnych przypadkach. A teraz? Ranysiu... Ból jest tak pospolity jak zgaga ;p A co do niej, to też przed ciążą jej nie doświadczyłam. Za to teraz nadrabiam za wszystkie czasy. Ostatnio mam też dziwne kłucia szyjki macicy... i bóle podobne do tych menstruacyjnych. Hmmm... czy to normalne? Muszę zapytać mojego dżina przy najbliższej wizycie. Szczerze, to ten wpis miał być bardziej bolesny, ale jakoś dzisiaj mój humor nie pozwala mi się użalać ;p
    Zdałam socjologię, regiony, przepisałam ocenę ze statystyki i zostało mi jeszcze TYLKO albo AŻ prawo. Ale pole pole... pomalutku i do przodu.

    ***
    Dzisiaj do mnie i do mojej Mamy podeszła jedna z moich ulubionych polonistek (ona rozbudziła moją pasję do języka polskiego) i serdecznie gratulowała Mamie wnuka :)))) A o mojej pani od Geografii nie wspomnę. Jestem pewna, że będzie jedną z pierwszych osób, które odwiedzą mnie i Synka po wyjściu ze szpitala ;p Jak widać wszyscy czekają na mojego Czekoladowego Bobeczka :))))) Jakie to jest miłe. I jak tu się nie uśmiechać?

    ***
    Wiem, że to jest już nudne, ale chciałam tylko napomknąć, że z mojej listy rzeczy potrzebnych mogę skreślić odciągacz do pokarmu (na razie nie mogę rozkminić jak to to plastikowe ma wyssać ze mnie moje mleczko ;p) i butelkę dla Synka :)))))) Przestudiowałam internet i znalazłam informację, że ta butelka jest dobra dla kobiet, które pragną karmić zarówno piersią jak i butelką, gdyż smoczek butelki idealnie naśladuje sutek :))) Jako, że ja będę musiała jeździć na uczelnię, a w tym czasie Synek będzie karmiony moim mlekiem z butelki zdecydowałam się na ten zakup. Oczywiście butelka jest oznaczona jako ta bez Bisfenolu A, sprawdzałam znaczki na butelce :)))

    http://www.anikababy.pl/

    Niah niah. Dodatkowo Czekoladowa Babcia musiała zakupić żółciutkie śpioszki, oj Mamo Mamo... Naprawdę za niedługo na drzwiach wszystkich sklepów obok przekreślonych lodów i psów będzie znaczek z Twoją twarzą. ;p Bobusiowa Babcia szaleje jak ta lala.
    Ale ja nie jestem lepsza. Jakieś 6 miesięcy temu zakochałam się w tej maskotce z bijącym serduszkiem, które włącza się w momencie przebudzenia dziecka i jego płaczu, wiedziałam, że muszę ją mieć, nie ważne jakim sposobem, ona musi być moja, a właściwie Synka.. Ale mogę Was uspokoić, gdyż już wiem, że wkrótce będzie uspokajać moją śpiącą Czekoladkę hihihihi.

    http://czasdzieci.pl/

    ***
    mały czekoladowy słowniczek:
    pole pole - powoli powoli
    kiboko - hipopotam

    *** 
    Aktywność fizyczna:
    rowerek stacjonarny - 20 km v
    pilates - musiałam zrezygnować z 2 ćw., jednak dalej mi tam strzyka :( v
    wymachy nóg v

    ***