Dni takie jak te, zmuszają do zadumy nad losem ludzkim, nad jego kruchością i przemijalnością. Wizyty na cmentarzach sprzyjają takim przemyśleniom i rozmyślaniom. Co prawda, my z Bartusiem w tym roku nie wybieramy się na groby naszych najbliższych, ale być może jutro wybierzemy się na spacer na pobliski historyczny cmentarz. Z jednej strony chciałabym być w Dzień Wszystkich Świętych ze swoimi bliskimi, przy grobie Dziadziusiów, ale z drugiej strony wiem, że Bartuś jest jeszcze za mały, żeby cokolwiek wynieść z tych "odwiedzin". Nie chcemy go męczyć, najpierw w samochodzie stojącym w korku, a następnie na zatłoczonym cmentarzu, dlatego postanowiliśmy, że w tym roku zaświecimy symboliczną lampkę na grobach żołnierzy, którzy oddali swoje życie za naszą ojczyznę i tam pomodlimy się za dusze naszych krewnych. Wspomniany cmentarz, znajduje się niedaleko od naszego domku, dlatego w każdej chwili będziemy mogli bezpiecznie wrócić, nie zważając na korki uliczne. A jeśli już piszę o grobach, to nie sposób nie wspomnieć o największym polskim cmentarzu leżącym w kraju mojego Męża. Sądzę, że większość z Was (zresztą ja sama niedawno się o nim dowiedziałam) nawet nie zdaje sobie sprawy, że w Tanzanii znajduje się aż 148 grobów polskich wygnańców uciekających przed ZSRR w czasach II Wojny Światowej. Cmentarz zlokalizowany jest w Tengeru, w miejscu gdzie dawniej znajdowało się polskie osiedle. Teren ten, nie jest zapomniany, jakby to się mogło wydawać, między innymi, dzięki studentom krakowskiego UJ i UP, a także panu Edwardowi Wójtowiczowi, który dba o nagrobki m.in. w dniu Wszystkich Świętych. W Tanzanii znajduje się jeszcze kilka innych mniejszych polskich cmentarzy, które skrywają historie ludzi, którym przyszło uciekać z naszego kraju do kraju baobabów i prażącego słońca.
Fot. http://polskiecmentarzewafryce.eu/cmentarz/1
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła "molestować" swojego Męża w celu zgłębienia tematu grobów i święta zmarłych w Tanzanii. Przyznam się Wam, że byłam przekonana, że ta kwestia nie będzie miała żadnych ciekawych nowinek do przedstawienia, ale po paru minutach wiedziałam, że jak zwykle się myliłam. Pierwsze o co zapytałam było Święto Wszystkich Swietych. Byłam ciekawa czy w Tanzanii, tak jak w Polsce obchodzone jest to święto, czy może bliżej im do amerykańskiego święta duchów - Halloween. Jak się dowiedziałam w kraju mojego Męża nie jest obchodzone ani jedno, ani drugie. Co prawda, ludzie odwiedzają groby swoich bliskich, ale nie jest to z góry narzucona data. Każdy, kto tylko poczuje taką potrzebę może "porozmawiać" z bliską osobą, przyciąć trawę, przynieść kwiaty, pokropić ziemię tłuszczem z mleka krowiego (mleko jest symbolem szczęścia), a także zapalić świeczkę (znicze nie są praktykowane w plemieniu Sukuma) na grobie. Jest to o tyle łatwe, że nagrobki znajdują się w niewielkiej odległości od domu (oczywiście w większych miastach zaczęły powstawać nowoczesne cmentarze podobne do naszych, ale skupiam się tutaj bardziej na tradycyjnych grobach). Co więcej? Na grobach nie znajdują się żadne informacje o zmarłym, ten kto ma wiedzieć, ten wie, że tu i tu leży ta i ta osoba, jest to informacja przekazywana w rodzinie. Co ciekawe nagrobki znajdują się w sporej odległości od siebie, jedynie kobieta i mężczyzna, jako mąż i żona mogą leżeć blisko siebie, natomiast ojciec czy matka, raczej nigdy nie leżą blisko swoich dzieci. Jednak to co najbardziej mnie zaciekawiło to fakt, że na grobie osoby, która posiada dziecko stawiany jest duży kamień - głaz (mniej więcej taki jak na fotce poniżej), natomiast osoba, która potomka się nie doczekała na swoim kaburi położony ma tylko kawałek drzewa (drzewo zgnije, tym samym pamięć o człowieku umiera). Dzieci w Tanzanii są przedłużeniem życia rodziców, to dzięki nim pamięć o rodzicach jest wciąż żywa i trwała, tak jak ten ciężki kamień na nagrobku. Nie wiem jak Wam, ale mnie w pierwszej chwili skojarzyło się to z kulturą żydowską, z tą jednak różnicą, że u Żydów kamyczki stawiane na macewach są malutkie, a te tutaj są ogromne. Nie mniej jednak tradycja interesująca. Mój Mąż przed przylotem do Polski, nie znał zwyczaju zapalania zniczy na cmentarzach, dlatego w tym roku postaram się przekazać mu tą cząstkę naszej kultury. Zaświecimy razem znicze zarówno za moich krewnych, jak i rodzinę A. W końcu wszyscy jesteśmy na tej samej drodze... (j.suahili - sisi sote ni njia moja!). Małe wytłumaczenie - wykrzyknik na końcu został dodany przez mojego Męża. Na pytanie dlaczego, odpowiedział, że są to smutne słowa i jest on tam niezbędny.
fot. http://patastories.blogspot.com/2009/08/kaburi-la-mapadre-waliouwawa-wawili.html
***
mały czekoladowy słowniczek:
njia yetu ni moja! (czyt. ndżia jetu ni modża!) - nasza droga jest jedna...
kaburi - grób
***
Na koniec taka Halloweenowa Czekoladka. A co :) Wszystkim, którzy się dziś przebierają i bawią, życzymy dużo słodyczy i psikusów ]:->
***