Tak, tak. DziÓrawym. Jeśli nie jesteś Mugolem, to bez problemu zrozumiesz :) Prawdę powiedziawszy, mogłabym rozpocząć ten wpis całkiem normalnie. Wycieczka, spacer, wizyta w kawiarence. Tak, mogłabym. Ale nie mogę. Dlaczego?
Cofnijmy się o jakieś 8 lat wstecz. Wyobraźcie sobie, zmęczoną i niewyspaną młodą mamę, której dziecko, nie do końca lubi spać. Codziennie, mniej więcej w okolicy 3 nad ranem, mały stworek budził się z uśmiechem na twarzy i ani myślał o dalszej drzemce. Mama, jak to mama, żeby jakoś sobie poradzić, brała takiego małego stworka na ręce, bujała, przytulała. Mały stworek bardzo lubił te nocno-poranne przytulaski. Ba, potrafił szybko zasnąć w takiej pozycji. Tylko takiej. Łóżko parzyło, łóżko gryzło. Łóżko wybudzało! W takich chwilach, Mama odsuwała delikatnie żaluzje i wyglądała sobie przez okno, obserwując powoli budzący się do życia świat. Każdej nocy. Również tej... Nic nie zapowiadało, że ten poranek miał być inny. Do czasu.
Pewnego pozornie "normalnego" noco-dnia, na rosnącej tuż przed oknem brzozie ukazała się... sowa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nie jest to często spotykany gość w tej części miasta. Niestety w momencie, gdy Mama chciała jakoś udokumentować te odwiedziny, sowa, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
Pewnego pozornie "normalnego" noco-dnia, na rosnącej tuż przed oknem brzozie ukazała się... sowa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nie jest to często spotykany gość w tej części miasta. Niestety w momencie, gdy Mama chciała jakoś udokumentować te odwiedziny, sowa, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.
Brzmi jak bajka? To najprawdziwsza prawda. Mały stworek (hihi Zgredek?) to nikt inny jak Mała Czekoladka, a niewyspana Mama to nikt inny jak ja.
Naprawdę próbowałam udokumentować to spotkanie, ale gdy tylko zawołałam domowników, Sowa jak na złość szybko odleciała. A wiecie dlaczego? Żeby jej Mugole nie zlokalizowały :)
Co ciekawe, sowę ponownie spotkałam podczas biegania w pobliskim lesie. Duża Czekoladka ostrzegał mnie, że w jego kulturze, sowa nie jest dobrym omenem. Przynosi... śmierć?
Ja, jako zamiłowana HarryPotterManiaczka (wyssałam to z mlekiem Matki, zanim HP był w ogóle sławny?), wolę wierzyć, że sowy to czarodziejskie ptaki, które pomagają czarodziejom.
Co ciekawe, sowę ponownie spotkałam podczas biegania w pobliskim lesie. Duża Czekoladka ostrzegał mnie, że w jego kulturze, sowa nie jest dobrym omenem. Przynosi... śmierć?
Ja, jako zamiłowana HarryPotterManiaczka (wyssałam to z mlekiem Matki, zanim HP był w ogóle sławny?), wolę wierzyć, że sowy to czarodziejskie ptaki, które pomagają czarodziejom.
Sowa przyleciała do Małej Czekoladki. Zapewne z listem do Hogwartu :) Obserwowała go i czekała tylko na odpowiedni moment, żeby ten list podrzucić.
Ta opowieść żyje w naszym domu od dawien dawna i po cichu każdy w nią wierzy (Sowa była, a czy z listem czy nie, tego się pewnie dowiemy kiedyś ;)).
Ta opowieść żyje w naszym domu od dawien dawna i po cichu każdy w nią wierzy (Sowa była, a czy z listem czy nie, tego się pewnie dowiemy kiedyś ;)).
Tymczasem, gdy Hogwart jeszcze się o nas nie upomniał, czas umilamy sobie w magicznej kawiarence, czyli Dziórawym Kotle w Krakowie. Już przy wejściu witają nas wiszące listy/pióra i przeraźliwy śmiech :)
Nie jest to nasz pierwsza wizyta w tym magicznym miejscu, ale na pewno nie ostatnia. I o ile sama kawiarenka ma o wiele większy, troszkę niewykorzystany potencjał, miło czasem się do niej zapędzić. Zapewne podyktowane jest to jakimiś ograniczeniami licencyjnymi (?). Bo jeśli nie, to ja mam super plan, jak zrobić tam miejsce marzeń!
Jeśli tak jak my, jesteście fanami Harrego Pottera i świata magii, warto zatrzymać się na dymiący eliksir (z wykorzystaniem suchego lodu) lub piwo kremowe :) Jako jedna z niewielu biegałam z aparatem po wszystkich zakamarkach, prosiłam ludzi o udostępnienie atrakcji w celu ich sfotografowania (jeszcze raz dziękuję :D). Dzięki temu, mogę Wam teraz pokazać namiastkę tego magicznego miejsca :)
W środku możecie usiąść w towarzystwie innych HarryPotter-maniaków, pograć w planszówki, posiedzieć przy jednym stoliku z Voldemortem lub... skorzystać z toalety w towarzystwie Jęczącej Marty ;)
Dla Młodych Czarodziejów, namiastka ulicy Pokątnej - nie trzeba iść do Ollivandera, by kupić swoją własną różdżkę. Bartuś właśnie stał się właścicielem swojej pierwszej - z pióra samego Feniksa! :) I aż żałuję, że nie pokażę Wam zdjęcia Czekoladki z różdżką (podczas robienia zdjęcia, flesz odbił się od butelki i wygląda jakby naprawdę coś wyczarował haha)
Czasu umiliły nam również fasolki wszystkich smaków - jak na złość trafiły mi się same najgorsze smaki! :) Długo nie mogłam się pozbyć mocno rybiego posmaku! :) Za każdym razem, gdy brałam nową, smak był coraz gorszy! :) A to jakiś majeranek, a to imbir. Czasami ciężko było w ogóle wywnioskować co to za przeraźliwie niedobry posmak :)
Tak jak wspomniałam, Dziórawy Kocioł to fajne miejsce dla fanów Harrego Pottera i miły przedsmak wizyty w Londyńskim Harry Potter Studio. Nasze małe marzenie, które na pewno się spełni. Prędzej czy później, bo musi być troszkę magii w tym naszym codziennym życiu :) A Kraków tą magię ma na każdym kroku. A już wieczorem, to w ogóle. Kocham, kocham, kocham!
Pozdrawiamy,
Czekoladowa Rodzinka - z Czekoladową Babcią na czele, która jest największą HarryPottermaniaczką! :) W ogóle jak tak myślę, to dzieją się czary, jest 2020, a to mój pierwszy wpis na Czekoladowym Blogu! Jak widać, nie jest potrzebny Hogwart, żeby była magia :D
Rewelacyjna książka, bardzo mi się podobała. Wszystkie przeczytałam części.
OdpowiedzUsuń