O miłość do misiów miało być już dawno temu. Cieszę się, że nie było, bo teraz mam zdecydowanie więcej do napisania. Czekoladka kocha misie miłością wielką i dba o nie jak mało kto. Podaje im smoczka {nawet wyręcza je w głosie ciumciania}, każe Mamie karmić je piersią, przytula, całuje, głaszcze, usypia, robi z nimi noski noski - jednym słowem przykładny z niego Czekoladowy Tata. Na początku misie nazywane były przez Czekoladkę 'mimami' {tj. 'mimi'}, obecnie nazwa ewoluowała na poprawne 'misiu'. Jednak nie wszystkie miśki to miśki - jeden z nich ma swoje własne imię, a jest nim Teddy. Wszystko wzięło się {jak to zwykle u nas} z bajki o Teddy Bear. Jako, że nasz misiu, jest toczka w toczkę podobny do bajkowego Teddiego, Bartuś postanowił ochrzcić go tak na stałe.
Tak jak wspominała, Czekoladka dba o swoje 'pociechy' - usypia je, głaszcze po brzuszku, po główce, następnie daje im całusa, potem robi z nimi noski noski, przytula i głośno mówi: "Lulu!". Gdy Mama karmi Bartusia cycusiem, Bartuś także nie zapomina o misiach - podstawia ich dzióbki i mówi: "Mama! Cycy". No i Mama, chcąc nie chcąc, musi udawać, że karmi misie. Podobnie jest ze smoczkiem. Bartuś już go prawie w ogóle nie potrzebuje, więc postanowił znaleźć mu innego użytkownika - Teddiego. Wczoraj na siłę wpychał smoczek w jego pluszową mordkę i naśladował odgłosy ciumciania :))))) Oczywiście śmiał się przy tym niemiłosiernie.
Na znak miłości Czekoladki do misiaków, w jego Czekoladowym królestwie jakiś czas temu zawisnął misiak naścienny, który Babcia otrzymała od znajomej {oczywiście podarunek był adresowany do Czekoladki, a jakże}:
I tak oto, nasze mieszkanie zamienia się w królestwo pluszaków. Z każdym dniem jest ich coraz więcej - a gdy tylko zdobędę aparat nie omieszkam pochwalić się nimi na blogu :)
PS. Żeby nie było niedomówień - misie to misie, nie inne pluszaki ;) na tą chwilę inne zwierzaki, czekają na 'lepsze czasy' pochowane w pudełkach ;)))
***
Wczoraj, oglądając program informacyjny, usłyszałam ciekawą informację - podobno dzieci, których Mamy będąc w ciąży uczyły się języków obcych, szybciej się ich uczą. Naprawdę interesujące, zważając na to, że w ciąży zdawałam sesję i mnóstwo innych kolokwiów :) To pewnie dlatego, Bartunia ma taką lekką mowę - zarówno w języku angielskim, jak i polskim {ludzie nie mogą wyjść z podziwu, jak on dużo mówi! Sama jestem w szoku.}.
No, no, no. Dziewczyny, warto o tym pomyśleć przy kolejnych albo obecnych ciążach :)))
***