niedziela, 30 września 2012

Moja "tabliczka" Czekoladki.

Zanim mój Mąż został moim mężem, baaa... grubo przed tym jak zostałam narzeczoną Dużej Czekoladki, dużo rozmyślałam o naszych przyszłych dzieciach. To, że będą słodkie, nie podległo wątpliwości. Ale jedno nie dawało mi spokoju. Co? Fakt, że dziecko na 100% nie będzie do mnie podobne. Bo i kolor skóry, i włosy, i nosek odziedziczy po Tacie. A po mnie? Nic. Nic, co by na pierwszy rzut oka wskazywało na nasze podobieństwo. Nie będę ukrywać, że dołowały mnie te wizje. No bo jak to tak? Dziecko niepodobne do swojej Mamy? Miałam nigdy nie usłyszeć słów "ale jest do Ciebie podobny", "Bartuś to cała Mama"? Szczerze? Niedużo się pomyliłam. Zaraz po urodzeniu Czekoladki, słowa mojego ginekologa brzmiały: "cała Babcia". Yyyy... Ok. Na szczęście z czasem ludzie zaczęli (czy to z grzeczności, czy też nie) mówić, że "oczy to ma, po Tobie", "ale jest do Ciebie podobny". Ojjj. Serce mi rosło przy takich komplementach. Jednak w przeważającej części słyszałam jednak, że Bartek nie jest podobny ani do Taty, ani do Mamy. Mój brat nawet pokusił się o stwierdzenie, że po takich rodzicach nie mogło wyjść takie ładne dziecko haha (kocham Cię, braciszku :*). Sama patrząc na Czekoladkę i na siebie nie widziałam za wielu podobieństw. Z kolei patrząc na Dużą i Małą Czekoladkę dopatrywałam się coraz więcej wspólnych cech. A to znamię w tym samym miejscu, a to loczki, a to kolor skóry, a to nosek, a to usta... Na szczęście, i ja znalazłam coś swojego!!!!!! Mam swoją część mojej Czekoladki. Własną "działkę", którą kocham i, o którą dbam. A cóż to takiego? Moja część włosków! Tak jest. Natura dała mi kawałek mojej "Czekoladowej tabliczki". Małą, ale moją. Tylko spójrzcie na przednią część włosów. Są inne od reszty. Zupełnie inna struktura, skręt i wygląd. Dokładnie takie jak moje. I to nie przypadek, bo za każdym razem, jak ją podcinamy, czy myjemy, ona zawsze wraca do takiego stanu. Mojego stanu :)))  Duma mnie rozpiera :)))


***
Mamy piękną złotą polską jesień. Jestem przekonana, że gdybym na stałe wyprowadziła się do innego kraju, to właśnie byłaby to jedna z rzeczy, za którymi bym tęskniła. Za polskimi porami roku. Za śniegiem w zimę, za kasztanami w jesień, za mleczykami na wiosnę i kapryśną aurą w lato. Dlatego, teraz, gdy jeszcze tu jestem, korzystam z tych uroków ile wlezie. I zaszczepiam tę miłość w moich Czekoladkach. Tak jak dzisiaj, podczas wspólnego zbierania kasztanów. Bartunia dzielnie schylał się po brązowe kuleczki, z radością wrzucając je do naszej czarnej torby na "bakę" (baka - piłka).


***
Kochani, na koniec proszę Was o jutrzejsze wsparcie psychiczne i 3manie kciuków - przed nami przeklęte przesłuchanie i udowadnianie, że nie jesteśmy małżeństwem tylko na papierku. Stresuję się. Aaaa...

***
Przypominam o konkursie z Pampersem. Do wygrania zestawy pieluszek i chusteczek  >>>KLIK<<<  
 

***

sobota, 29 września 2012

Przedwczesny bunt (?)



"Charakter ma po mamusi" - to zdanie słyszę niemal każdego dnia od swojej rodziny. Nie będę ukrywać, że mam ciężki charakter, który niejednej osoby dał się nieźle we znaki. Wiem to i staram się poprawić. Dlatego nie dziwią mnie porównania mojej osoby do Synka. Czekoladka jest charakterny, zadziorny i uparty. Jak ja. Jak moja Mama. Jak moja Babcia. Do tej pory byłam przekonana, że te cechy charakteru przechodzą tylko w linii żeńskiej, jednak myliłam się. Bartek jest toczka w toczkę podobny do mnie. I bynajmniej nie jest to powód do dumy. Szczerze? Wolałabym, żeby zebrał choć odrobinkę charakteru mojego Męża, który pomimo tego, że czasami jest mega uparty, to częściej jest opanowany i stonowany. Nie daje się ponieść emocjom, jak ja. No, ale tak jak wspominałam... Czekoladka postanowił wyssać złość i nerwowość z mlekiem matki. Grrr... Jakby to powiedział mój Brat: "Teraz masz za swoje". Ano mam. I szukam sposobu, żeby dać sobie z tym diabelskim charakterem radę. Bartunia jest tak zbuntowany, jak ja w okresie nastoletnim. Naprawdę. Tupie, rzuca przedmiotami, krzyczy i płacze. Na nic groźby, na nic prośby. Zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem jakiś skok rozwojowy albo przedwczesny bunt dwulatka? Bo jeśli nie... To sama nie wiem, jak przetrwam kolejne napady złości. Stresuje mnie to, tym bardziej, że wszyscy wokół nagle wytykają mi, jaką to nieporadną jestem matką. Doszło nawet do tego, że zaczęłam zgłębiać temat radzenia sobie z napadami złości u dzieci. I czytam, i czytam, i czytam... I wierzę, że charakter Czekoladki można jeszcze zmienić :)))))))))))))

Ciekawa jestem Waszych opinii na temat tych "rad"?

A na drugim blogu coś o rasizmie i wielkim świecie {http://jah-stina.blogspot.com/2012/09/dolce-gabbana.html}

***

piątek, 28 września 2012

Ważne tematy.

Na dzisiaj mieliśmy wyznaczony termin szczepienia. Nie poszliśmy, bo Czekoladka jest świeżo po chorobie, a także dlatego, że czasami wciąż chlubocze mu w nosku. Z jednej strony czuję ulgę, że dziś nas to ominęło, a z drugiej wolałabym mieć to już za sobą. Boję się tego szczepienia, bardziej niż poprzednich. Dlaczego? Bartek jest już dużym, rozumnych chłopcem, który niestety doskonale kojarzy biały lekarski fartuch z czymś nieprzyjemnym. Walczy, kopie i odpycha pielęgniarki podczas szczepienia. Wiem, że i tym razem będzie podobnie. A ja na samą myśl stresuję się i truchleję. 

A jeśli już o szczepieniu mowa, chciałam podbić temat z naszego fanpaga'u - czy warto szczepić na ospę, czy nie? Obawiam się tego szczepienia, podobnie jak i tego, które mieliśmy wyznaczone na dzisiaj. Z drugiej jednak strony, boję się, że gdy Czekoladka już zachoruje na ospę, pozostawi ona na jego ciele szpetne blizny, a podobno po szczepieniu dzieci przechodzą chorobę łagodniej. Widzę jak brzydko wyglądają ślady po strupkach na jego czekoladowym ciele, a co dopiero po ospie. Poza tym, moja Mama jest nauczycielką, więc narażona jest na przeróżne zarazki, które chcąc nie chcąc, przynosi na swoich ubraniach do domu. Ech. Nie chciałabym, żeby Czekoladka w przyszłości zarzucił mi, że nie dbałam o jego wygląd i zdrowie...Tym bardziej, że nasz pediatra zaleca zaszczepienie Bartka, chociażby ze względu na wyjazd do Tanzanii...

***
Ostatnio wspominałam Wam, że na spacerze zaczepia mnie sporo osób. Z reguły są to miłe rozmowy, o wszystkim i o niczym. Jednak to, co spotkało nas kilka dni temu, totalnie mnie rozwaliło. Na poważnie zaczęłam się obawiać o życie mojego dziecka. O co chodzi? Już piszę.
Wybrałam się na spacerek z Mężem i Synkiem. Jak zawsze, udaliśmy się na trawkę, w celu pogrania w piłkę. Nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, za naszymi plecami wyrasta niewysoki mężczyzna. Z początku udawałam, że go nie widzę, ale ten stał jak kamień, schylony, skierowany w naszą stronę. Wszedł na trawnik i stanął tuż obok mnie. Bartek instynktownie podbiegł do mnie i wtulił głowę w ramiona. Mężczyzna popatrzył na Bartka i powiedział:
-Jak ja lubię takich małych chłopczyków. Takie małe rączki i nóżki. I te loczki. Jak ja lubię takie loczki. Jak on mi się podoba. Jak ja lubię takich chłopaczków. Ach, jak on mi się podoba.

Pomyślicie sobie, no co się baba czepia. Koleś mówi jej komplementy na temat Syna, a ona przeżywa, jak mrówka okres. Ok. Zgadzam się. Brzmi to miło. Ale jakbyście widziały jego wyraz twarzy, jego oczy i mowę ciała. On nie był zdrowy psychicznie. Nie umiał się wysławiać i generalnie wyczuwało się od niego coś dziwnego. Dodatkowo na koniec wypalił, że on go już od dawna obserwuje, jak tak sobie biega i miał już wcześniej ochotę do niego podejść.
Być może niepotrzebnie panikuję, ale naprawdę wywołało to we mnie niepokój. Bo ile się słyszy o uprowadzaniu, o molestowaniu i zabijaniu dzieci. No ile? Wystarczy posłuchać pierwsze lepsze wiadomości, by usłyszeć o różnych zboczeniach ludzkich. Zresztą, co tu dużo mówić, chyba każdy zna historię małej Madeleine McCann. 


Nie wyobrażam sobie, co czuje matka, która w taki sposób zostaje skrzywdzona przez jakieś bydle. Po tym incydencie obiecałam sobie, że nawet jeśli ludzie mają gadać, że jestem nadopiekuńcza, nie spuszczę Bartka z oczu. Nawet jak będzie starszy.

***

środa, 26 września 2012

Ziemniaki z drzewa, czyli (nie)znane smaki Tanzanii.

Nie wierzę. Jest godzina 20, a Mała Czekoladka śpi jak niemowlak. Normalnie nie wierzę. Jest to tak nieprawdopodobne, że aż musiałam o tym napisać. No, ale dzięki temu, że Synek śpi, mam czas, by podzielić się z Wami nowymi smakami Tanzanii. Nikomu chyba nie muszę przypominać, że mój Brat i Mąż niedawno wrócili z Afryki. Oczywiście wiadomo, że przywieźli ze sobą smakołyki, którymi chcieli podzielić się z domownikami. I tak, dzięki nim, miałam dzisiaj okazję posmakować soku kokosowego wprost ze skorupy, gotowanych ziemniaków i wody o wdzięcznej nazwie Kilimanjaro :)))) Ze wszystkich tych rarytasików, niebywałe okazały się banany, które zarówno w wyglądzie, jak i smaku dalekie są od "naszych" bananów. Na dowód załączam fotkę przed obraniem:


Jest to specjalna odmiana banana, którą smakuje się po ugotowaniu lub usmażeniu. Ja, jak to ja, nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała troszkę na surowo - zaprawdę powiadam Wam, nie róbcie tego ;)))) to naprawdę są inne banany, a dziwne, bo po obraniu wyglądają całkiem smakowicie ;))))


Jednakże w smaku są zupełnie hmmm... trawiaste? Prawdziwego znaczenia kulinarnego nabierają po ugotowaniu, najlepiej z sosem: pomidorowo- cebulowym i gotowanym kurczakiem. Wiem, wiem, co sobie myślicie. Jak to tak, banan i kurczak? Też się dziwiłam, ale największe zaskoczenie i tak miałam po zasmakowaniu gotowanego banana. Pewnie po tytule domyślacie się jak smakował. Ano jak ziemniak. Nie ściemniam. Ziemniak z krwi i kości (no może delikatnie słodszy w środku, no i z pesteczkami w trzonie banana). Normalnie ziemniak z drzewa :D Jak to powiedział Duża Czekoladka: No bo to są ziemniaki, tyle, że nie z ziemi, ale z drzewa :))) I tego się trzymajmy. Naprawdę polecam.


Mała Czekoladka tak się rozsmakowała w nowych tanzańskich potrawach, że praktycznie sam zjadł wszystko z Tacinego talerza (swojego broniłam, jak mogłam. Wszak Mąż zna te smaki od zawsze, ja od święta :))
To nie koniec smakołyków. Na deserek był sok kokosowy wprost ze skorupy kokosa oraz krystalicznie czysta woda Kilimanjaro :)))


Powiem jedno - mniaaaaami. Tanzanioooo, strzeż się. Wkrótce Cię nawiedzimy i zjemy, i wypijemy wszystko, co nam zaoferujesz <3 No ok. Ocean zostawimy w spokoju ;)))



***
Przypominam o konkursie z Pampersem. Do wygrania zestawy pieluszek i chusteczek  >>>KLIK<<< 


***

Małymi Czekoladowymi kroczkami dotarliśmy do... KONKURSU Z PAMPERSEM.

Ufff. Kroczki policzone. A nie było to proste zadanie. Od początku wiedziałam, że z Czekoladką nie będzie tak łatwo - krokomierz niesamowicie go intrygował, co znajdowało wyraz w rzucaniu nim na odległość. Dodatkową trudnością była choroba, z którą zmagaliśmy się od piątku. No, ale na szczęście po kilku nieudanych próbach, w końcu udało nam się założyć krokomierz, tak by Bartuś nie zdołał go zdjąć. 


Chociaż... Cały czas podejrzanie patrzył w tył i próbował dosięgnąć paska, gdyż z każdym krokiem i podskokiem słychać był lekki stukot, który irytował Czekoladkę niesamowicie, a czasami wkurzał. Na szczęście, po paru resetach i wznawianiach, udało mi się podliczyć kroki Bartusia. A było ich... 16 800 (z groszami). Oczywiście jest to liczba w przybliżeniu, bo niestety reset następował zbyt szybko, żebym mogła zapisać sobie dokładny wynik zanim się skasuje.
Należy mieć także na uwadze to, że kroki liczyliśmy w domku, bez spacerku, bo niestety stan zdrowia nie pozwalał nam na to. Jestem przekonana, że gdybyśmy liczyli kroki dzisiaj... byłoby ich zdecydowanie więcej. A dlaczego? Tylko spójrzcie, co dzisiaj wyprawialiśmy :)

wpadnie czy nie wpadnie?
wpadła :))))) Biegaj Tata, biegaj.

Jak widać u nas aktywnie na maksa. Uwielbiam takie dni. Uwielbiam, gdy jesteśmy w trójkę, gdy gramy i bawimy się na boisku i spędzamy aktywnie czas. Czekoladka jest szczęśliwy i my jesteśmy szczęśliwi. Stres dnia codziennego nam nie straszny przy takich sportowych wygibasach. Moje dzieciństwo to jeden wielki aktywny dzień i ja także pragnę, by Czekoladka miał podobne wspomnienia. A może w przyszłości zaowocuje to czymś więcej? Kto wie...


Jak można się domyślić, nasza zabawa nie byłaby komfortowa i przede wszystkim sucha, gdyby nie pieluszki Pampers Active Baby, które Bartunek miał na sobie. Jak już wspominałam nie raz, uwielbiam je za wygodę i niezawodność podczas najdziwniejszych wyczynów mojego Synka. 
Tak się składa, że dzisiaj także trzy osoby z Was mają okazję zapewnić komfort i suche chwile swoim dzieciom. Wystarczy tylko wziąć udział w konkursie z nagrodami ufundowanymi przez Pampers Polska i kreatywnie rozwinąć pytanie konkursowe:

"Jeden dzień z życia Małego Sportowca" - czyli opisz jeden aktywny/sportowy dzień z życia Twojej rodziny. Jak spędzacie czas wolny, w co gracie, jakie lubicie dyscypliny sportowe itp.

Do zgarnięcia zestawy Pampers:
Nagroda główna - Paczka pieluszek Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze i dwie paczki chusteczek Pampers Fresh.
Dwie nagrody dodatkowe -  Paczka pieluszek Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze i paczka chusteczek Pampers Fresh.  

Komentarz wraz ze swoim e-mailem i rozmiarem pieluszek proszę zostawić  pod tym postem. Zabawa trwa od tej chwili do 10 października 2012 r. do godziny 23:59.

POWODZENIA :)))))

***

wtorek, 25 września 2012

Cieplutka "Wola" :))))

Kochamy dostawać upominki. Zresztą kto, tego nie kocha? Tak się składa, że w tamtym tygodniu zostaliśmy rozpieszczeni przez kilka takich (nie)spodziewanych prezentów. A dzisiaj chciałam zaprezentować Wam jeden z nich. Zupełnie mięciutki i bardzo, ale to bardzo ciepły. Ale o tym za sekundę.
Wczoraj wspominałam Wam, o przekonywaniu Czekoladki do noszenia skarpetek, podczas gry na zimnych panelach. Tak się składa, że Bartunia od jakiegoś czasu wprost nienawidzi mieć czegoś na stopach. Wystarczy tylko magiczne słowo - skarpety, a Czekoladka już znajduje się w drugim pokoju. Niestety obecnie jesteśmy przeziębieni, więc chcąc nie chcąc, Bartulek zmuszany jest do zakładania znienawidzonych skarpet, tym bardziej do gry w piłkę. Na moje nieszczęście, Czekoladka jest na tyle sprytny, że w sekundę potrafi zdjąć założone "stopne rękawiczki" i wyrzucić je w najdalszy kąt. No, ale tak jak pisałam. NIE MA SKARPETEK, NIE MA GRY W PIŁKĘ. A, że Mały Czekoladowy Piłkarz wprost uwielbia w nią grać, to zrozumiałym jest, że daje się skusić na te przeklęte skarpeciory. Niestety czasami, sam zakaz gry w piłkę nie przemawia do niego wystarczająco i trzeba "wytoczyć większe działa". A tymi działami okazał się boiskowy kolega ubrany... w skarpety :D:D:D


I wiecie co? Podziałało. Bartunia skusił się na założenie swoich i z radością śmigał w nich po zimnych panelach :D A jeśli już o skarpetach mowa... Tak jak wspominałam na początku. Ubiegły tydzień był obfity w prezenty. I właśnie jeden z nich macie okazję podziwiać na "świnkowych stopach" :D:D:D Sprezentowała nam go znana firma produkująca rajstopy, skarpety i kalesony Wola. Co najciekawsze, nie jest to żadna forma współpracy, czy prośba o wpis sponsorowany. Firma Wola, po prostu, tak zwyczajnie chciała podarować Małej Czekoladce upominek w postaci nowiutkiej jesienno - zimowej kolekcji rajstopek i skarpetek dziecięcych (a ku mojej uciesze jest tego troszkę :)))



Szczerze? Jestem w szoku. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego, tym bardziej postanowiłam o tym napisać. Mało tego... Potraktowano nas bardzo, ale to bardzo personalnie. Koperta zaadresowana została zarówno do mnie, jak i do Bartusia. Z kolei treść listu w pełni była przeznaczona dla Małej Czekoladki :))))


To teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na zimowe zjazdy na sankach w cieplutkich frotowych rajstopkach od Woli  :)))  A my ze swojej strony serdecznie dziękujemy za tak miłe wyróżnienie. Jest nam szalenie miło :) Tym bardziej, że markę Wola znamy i cenimy już od paru dobrych lat ;)))

***

poniedziałek, 24 września 2012

Kuku.

Rodzice mają różne sposoby na swoje dzieci. W magiczny sposób potrafią przekonać je do zjedzenia czegoś, posprzątania pokoju lub powrotu do domu ze spacerku. Z Czekoladką jest tak, że właściwie przy każdej z tych czynności, trzeba wykazać się nie lada pomysłowością, żeby osiągnąć zamierzony cel. I tak, zupełnie przypadkiem, podczas wieczornego spacerku, gdy Bartulek nie był jeszcze psychicznie gotowy do jego zakończenia, udało mi się wymyślić sposób na powrót do domku. Jako, że zbliżała się pora kąpieli, to Mama nie pozwoliła Czekoladce na doświadczenie magicznego bujania się wśród morza gwiazd. Oczywiście Bartunek nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale na szczęście Mamie z pomocą przyszedł niezawodny księżyc (który pojawił się jeszcze, gdy słoneczko świeciło). Czekoladka widząc dziwny banan na niebie, z zainteresowaniem obserwował nowego przyjaciela, który co jakiś czas znikał, a to za chmurkową pierzynką, a to za betonowym blokiem. Fakt ten, jeszcze bardziej intrygował Bartusia, baaa... pochłonął go tak, że nawet nie zorientował się, kiedy trafił przed swój blok. Jaka była w tym rola Mamy? Ano taka, że przy każdym zniknięciu Pana Księżyca, Mama dodawała swoje "kuku" i odliczała sekundy do pojawienia się na nowo jasnożółtego kolegi. Można pomyśleć, że problem pojawił się w momencie powrotu do domku. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że było nam dane obserwować tarczę księżyca wprost z okien naszego mieszkania, to na dodatek, gdy prawdziwy schował się nam na dobre, zapaliliśmy nasz prywatny bananowy księżyc (Duża Czekoladka, gdy po raz pierwszy zobaczył na skypie naszą lampkę, powiedział: Oooo, jaki fajny banan :))). Mało tego, teraz za każdym razem, gdy Bartunek widzi księżyc, czy to na żywo, czy to w bajce, wciąż powtarza: kuku, kuku. I tak, księżyc zyskał nowe, ciekawe określenie :)))))


A jutro będzie o upominku, który otrzymaliśmy w tamtym tygodniu oraz o sposobie na przekonanie Czekoladki do zakładania skarpetek podczas gry na zimnych panelach :))))

***
Dzisiejszy dzień jest mega, mega pozytywny - nie dość, że antyplagiat nie wykazał plagiatu mojej pracy mgr (proste, c'nie, ale stresik i tak był), to jeszcze za ok. 2h będę tuliła się do Dużej Czekoladki :))))))))) Chwilo przybywaj! :)))))))))))))

***

czwartek, 20 września 2012

Milion pięćset trzy dziewięćset... czyli liczymy kroki z Pampersem.

Tup, tup, tup - codziennie słyszę tupot Czekoladowych stópek. Nie raz zastanawiałam się skąd on ma tyle energii, by tak biegać od jednego kąta do drugiego? Ile on dziennie robi kroków? Tak się składa, że w końcu będzie mi dane poznać odpowiedź na jedno z tych pytań. 

Kilka dni temu, Czekoladka (no i ja przy okazji) zostaliśmy zaproszeni przez firmę Procter & Gamble do Jednodniowego Wielkiego Testu Ducha Dziecięcej Zabawy. A co to za test? Już tłumaczę. Otóż zostaliśmy poproszeni o zmierzenie liczby kroków wykonywanych przez Czekoladkę w ciągu jednego dnia. Przy tej okazji otrzymaliśmy od dobrze nam znanej firmy Pampers zestaw chusteczek i pieluszek + krokomierz, do mierzenia Czekoladowego tupotu.


A po co w ogóle taki test? Otóż wspomniana firma Pampers, dzięki tym pomiarom chce pokazać jak wielki zapał drzemie w dziecięcych nóżkach. W ogóle nie wiem czy wiecie, ale firma P&G przez najbliższych 10 lat będzie Partnerem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. A co ma wspólnego dziecko z Olimpijczykiem? Zarówno dzieci, jak i Olimpijczyków łączy podobny zapał w osiąganiu celów. Maluchy, podobnie jak sportowcy maksymalnie wykorzystują swój potencjał, w pokonywaniu codziennych przeszkód. Z kolei przy osiąganiu tego zamierzonego celu niezbędna jest swoboda ruchów, którą w przypadku dzieciaczków zapewniają pieluszki Pampers. I nie jest to czcze gadanie. Czekoladka od pierwszego dnia urodzenia jest wierna tej firmie (głównie przez Mamę i Babcię, bo raczej sam nie ma na to zbyt wielkiego wpływu hehe). Nie próbowaliśmy innych pampochów, gdyż od razu przypasowały nam pieluszki Pampers. Są naprawdę chłonne, trwałe i dobrze wykonane, a przy tym przyjemne dla oka :D Miałam nawet okazję zwiedzać fabrykę, gdzie wytwarzane są pieluszki Pampers, więc wiem, jak starannie są kontrolowane i sprawdzane. Naprawdę żadna wadliwa pieluszka się nie prześlizgnie (bynajmniej, ja przez te 1,5 roku na taką nie natrafiłam). Dlatego bez dwóch zdań postanowiliśmy przyłączyć się do Wielkiego Testu. Co prawda, nasze mierzenie kroczków jeszcze przed nami, ale na 100% podzielimy się z Wami naszym wynikiem (który podejrzewam będzie imponujący, zważywszy, że Czekoladka wywodzi się ze sportowej rodziny ;))). 


Na koniec mini pytanie - jak przypuszczacie, ile dziennie kroczków robi Czekoladka? :))))) Wkrótce porównamy Wasze wyniki z prawdziwym rezultatem :))) A firma Pampers porówna nasz wynik z rezultatami innych dzieciaczków, by pokazać jak wielkie wyzwania dzieci podejmują każdego dnia, przechodząc kolejne etapy rozwoju :)))
No to...
do biegu!
gotowi!
start!



Do boju Czekoladko!

***

środa, 19 września 2012

Maaaan, I did it :)

Dzisiejszy dzień ogłaszam dniem totalnego sukcesu. Gdyby ktoś, jakiś miesiąc temu powiedział, że uda mi się to zrobić, wyśmiałabym go od razu. Nie, w sumie nie wyśmiałabym, tylko ze złością nakrzyczałabym, że nie mam ochoty o tym rozmawiać i że to wcale nie jest takie łatwe, jak się może wydawać. Tym bardziej przy Dziecku. I to nie byle jakim dziecku, bo przy Królu Simbie, który po wylocie Taty, wyjściach Babci i Dziadka do pracy, stał się przylepą Mamy. Towarzyszy mi wszędzie i przy każdej czynności. Nie ma opcji o samodzielnym zrobieniu herbaty, czy skorzystaniu z toalety. No way. Przecież kran w kuchni może w magiczny sposób wciągnąć Mamę do środka i co wtedy? No właśnie. Lepiej mieć obstawę. No, ale tak na poważnie. W dniu dzisiejszym w końcu zamknęłam pewien etap w swoim życiu. Bardzo ciężki i pracochłonny, który okupiony był ponad 2 tygodniowym zarywaniem nocek. I osoba, która nie ma przy sobie takiej Małej Absorbującej Czekoladki nigdy nie zrozumie, jakim kosztem to wszystko się odbywało. (Ach. Czasami z niedowierzaniem czytam wpisy Mam, które mają czas na sprzątanie, prasowanie koszul, lepienie pierożków, komentowanie każdego posta i dodatkowo opiekowanie się dzieckiem. Szczerze PODZIWIAM Oo). I nie chcę, żeby to zabrzmiało, jak zarzut wobec mojego Syna, bo tak nie jest. To nie jego wina, że ma (a właściwie miał) Mamę - studentkę. Kocham go niesamowicie i każdą wolną chwilę spędzam w jego towarzystwie (stąd te zarwane nocki, nota bene tuż obok śpiącego Synka). No, ale teraz... w dniu dzisiejszym śmiało mogę napisać - ADIOS AWF'os :D Praca złożona (z Czekoladką na ręce), teraz czekam na wyniki antyplagiatu i obronę (z czekającym Synkiem pod uczelnią :)). Tak jest. Udało się. Po tych kilku miesiącach totalnego rozbicia, praktycznie sama z dzieckiem, dałam radę ogarnąć ponad 7800 stron przeklętych archiwalnych papierów i napisać, w ciągu niecałego miesiąca, całkiem fajną pracę :) Jestem wielka. I nie ważne, że sama sobie słodzę. I am the best, maaaan! :) I did it! :)))) I nic nie popsuje mi humoru.


Podziękowania należą się :
-mojej Ukochanej Mamie, która pomogła mi w dostarczeniu pracy na uczelnię oraz przy zbieraniu materiałów do pracy,
-mojemu Mężowi, który opiekował się Synkiem (gdy był jeszcze w Polsce) i wspierał mnie w każdym dołującym momencie. Jesteście kochaniiii :*:*:*:*. 

Aaaa... podziękowania dla promotora będą po obronie haha :D:D:D Nie ma co chwalić dnia, przed zachodem słońca.

A, żeby dopełnić ten super dzień, to odwiedził mnie 3, w tym tygodniu, kurier! :))) Wkrótce podzielę się z Wami relacją, o jakie rzeczy wzbogaciło się nasze Czekoladowe Imperium :)))) 

Przesyłam Wam moc energii. Bierzcie i ładujcie się :* Ja się naładuję totalnie za niecały tydzień przy moim Mężżżżżuuuuuuuuuuuuu :*:*:*:*

***

wtorek, 18 września 2012

Spacerkowe rozmowy.

Czekoladka otwiera ludzi. To niezaprzeczalna prawda. I nie ważne, czy jest to Pan w wieku 60 lat, czy kobieta w wieku 19stu. Śmiało mogę powiedzieć, że nie ma osoby, która nie podeszłaby do mnie, by choć przez sekundę porozmawiać. I wiem, że większość osób, które to teraz czyta, myśli sobie: "Pff. Dobre sobie. Gwiazda się znalazła". No, ale cóż. Taka prawda. Gdy wychodzę na spacer z Bartkiem, przestaję być anonimową Justyną. Z każdej strony słyszę "dzień dobry", "cześć" lub "Oooo Bartuś". Moja Mama stwierdziła, że idąc z nami, czuje się jakby szła z Britney Spears :D Nieskromnie powiem, że sama się tak czuję. O lornetkach już pisałam nie raz, o zagadywaniu także. I być może każda Mama tak ma, chociaż nie zauważyłam, by do innych, ludzie tak często podchodzili (a obserwuję ludzi dosyć dokładnie). Do mnie w ciągu dwugodzinnego spaceru podchodzi średnio 5 osób. Nie mówię, że mi to przeszkadza. Co to, to nie. Tylko zastanawiam się, skąd w ludziach tyle otwartości i chęci rozmawiania AKURAT ze mną. Chociaż... Czasami to lubię. Miło posłuchać opowieści innych ludzi (ja raczej z natury nie jestem na tyle otwarta, by mówić o swoim życiu osobistym), o tym co ich spotkało lub jaki mają pogląd na dane kwestie. 
Przykładowo wczoraj śledziły mnie dwie starsze Panie (same się do tego przyznały w późniejszej rozmowie). Jak się okazało, Syn jednej z nich od 10 lat mieszka w Afryce - mieszkał w Kenii, teraz mieszka w Ugandzie (czyli "moje strony"). No i tak od słowa do słowa, poznałam praktycznie cały życiorys wspomnianego Syna. A, to że miał Ciemnoskórą dziewczynę, że go rzuciła, bo była z wyższych sfer, a to że przygarnął Małego Chłopca z ulicy do domu itp. No i tak stałam, i stałam, i słuchałam, i coś tam odpowiadałam. Później temat zszedł na Mulatków, że takie dzieci są najpiękniejsze, że ona czeka na takie wnuki, że u nas w mieście jest 10 letnia Mulatka Ania, której rodzice się rozstali, więc teraz ma Tatę białego itp. Szczerze? Nie wiem skąd ludzie tyle wiedzą o innych ;)))) 
Z kolei dzisiaj podeszła do mnie Pani, tak na oko 60 letnia, która powiedziała mi, że uwielbia Mulatków, za to, że mają takie dobre serce. Oo. Podobno wszystkie dzieci mieszane mają dobre charaktery i podejście do ludzi. Ach. Pragnę w to wierzyć :)))))
Później starszy Pan i Pani przekonywali mnie do pozostania w kraju. Ech. No dużo by tutaj przytaczać przykładów. 
A i tak najlepszy był Pan, który twierdzi, że rozmawia z Aniołami i on poprosi je o dobrą pogodę na przylot mojego Męża :D Niah, niah.

Generalnie puenta jest taka - Czekoladka rozwiązuje ludziom języki :D I tym sposobem wiem o ludziach więcej, niż niejedna sklepowa, czy barman :D

***
Zapomniałabym. Kochani! Dziękuję za kciuki. Praca oceniona przez promotora na 5 (pochlebna opinia tak mnie podbudowała, że hohoho) :D Teraz tylko obrona! :)

***

poniedziałek, 10 września 2012

ajloł SONshine ;)

Pierwszym pytaniem, zaraz po: jak ma imię?, ile ma miesięcy? i czy Tata to "murzyn"?, jest pytanie o języki. Czasami ujęte jest ono w formie: A rozumie po polsku?, a czasami zwyczajnie: To jakich języków go uczycie?. Oczywiście nie obrażam się o takie pytania, bo i o co. Wszak to zrozumiałe, że jeśli dziecko ma za jedno z rodziców nie - Polaka, to automatycznie musi uczyć się drugiego języka. U nas także to funkcjonuje, ale troszkę bardziej z mojej strony niż z Męża. Duża Czekoladka dosyć często zapomina się i mówi do Bartunka po polsku. No, może teraz nastąpiła lekka zmiana, bo na skypie mówi do niego po angielsku albo po suahili (być może niepolskie otoczenie tak na niego wpływa). Z kolei ja, od pierwszych dni życia Czekoladki staram się go wychowywać dwujęzycznie (w końcu duże prawdopodobieństwo, że nie będziemy mieszkać w Polsce). Jeśli bajki to po angielsku, jeśli opowiadania to po polsku, a jeśli tłumaczenie czegoś na spacerku to w dwóch językach. Tak jak w przypadku samochodu. Synek od dłuższego czasu mówił na samochód: brum, brum. Aż do pewnego magicznego dnia, kiedy to poszliśmy sobie na spacerek i na widok samochodu Bartuś wypalił brrrrrum. No to, ja, jak to ja, mówię do Synka: Kochanie tak, samochodzik robi brum brum. Ale jeśli chcesz go nazwać to możesz powiedzieć auto albo car. Szczerze? Myślałam, że moje słowa wpadły jednym Czekoladowym uchem, a wyleciały drugim. Ale, ale... Jak się okazało, wcale tak nie było. 
A przykładem tego, niech będzie pewna historia:
Mała Czekoladka bawi się samochodzikiem z Dziadkiem w pokoju. Samochodzik wjechał pod stół. Bartuś krzyczy: kaaaa, kaaa... Dziadek nie do końca rozumiejąc (nie zauważył, że autko wpadło pod stół) podaje Bartkowi wszystko tylko nie samochód. W końcu Babcia wstaje i mówi: Dziadek... Kaaa... to jest samochód. Wnuczek Cię angielskiego uczy :D Hihihihi. Babcia przycwaniakowała, bo wcześniej powiedziałam jej o naszej nauce języków obcych hehehe. 

A, żeby nie było, że tylko umiemy jeden wyraz po angielsku. Oto nasz ingliszowy (na razie troszkę ubogi, ale codziennie rozszerzany) słowniczek:
-bejbi - dziecko - Czekoladka sam się nauczył z bajek,
-teeeen - dziesięć - podobnie tutaj, samo weszło do głowy :)
-dandddi - Tata,
-mami - Mama,
-red - czerwony,
-buuu - niebieski
-grriii - zielony,
 i najśmieszniejsze, dzisiejsze: ajloł - co w wolnym tłumaczeniu znaczy żółty (od yellow) :))))

Z kolei po suahili umiemy na razie tylko jeden wyraz, który Tata powtarza do Bartusia odkąd pamiętam, czyli mambo :D - cześć :))))
Codziennie przy kąpaniu powtarzamy wszystkie nowe słówka, tak by Czekoladka mógł je łatwiej sobie przyswoić :) Przy okazji Babcia ma przyspieszony kurs angielskiego :D No cóż... Zawsze chciałam być nauczycielką angielskiego, to chociaż tak się mogę spełniać :P

A jeśli już tak lecę z tymi historyjkami to dzisiejsza, związana z kolorami była taka: 


Właśnie przy pomocy tego magicznego okrąglaka i traktorka uczymy się kolorów :))) Hihihi, jakie to szczęście, że teraz robią takie kolorowe zabawki ;)))


A Wy uczycie swoje Szkraby języków? Jeśli tak, to jakie macie metody?

PS. Tak tak, skończyłam pracę magisterską, to teraz będzie wysyp wpisów. Wybaaaaczcie.
***

piątek, 7 września 2012

News, news, news.

Nie wierzę. Jest godzina 22, a ja mam czas dla siebie. No może nie do końca tylko dla siebie, bo robię małe poprawki w pracy magisterskiej, rozmawiam z moim Mężem na skypie, trzymam rękę na stopie Synka, co by czuł, że jestem obok, no i robię ten wpis ;) Ale... Cóż to jest przy tych wszystkich rzeczach wykonywanych w ciągu dnia. Nic. W końcu można usiąść przed komputerem i odezwać się na blogu. Mmm. Cudowna sprawa. Ale do rzeczy. Nie przyszłam tutaj, tylko po to, by napisać głupoty. Co to, to nie :) W naszym życiu nazbierało się kilka spraw, które muszę sobie gdzieś zanotować, ku pamięci. Tak, więc po kolei.

Po pierwsze i najważniejsze - mój ukochany Czekoladowy Miniu, ma dzisiaj swoje święto. Dokładnie o godzinie 5:45, skończył półtora roku!!! Mój dorosły Mężczyzna :) Syneczku kochany, dużo, dużo zdrówka i mnóstwo radości z dnia codziennego. Samych uśmiechów, jak najmniej smutków, no i morza misiów :)

A właśnie, jeśli już o misiach. Wyobraźcie sobie tylko, że mój Synek rozkochał się w miśkach. Przytula je, całuje, głaszcze. Aktualnie śpi otoczony około 15 miśkami. Masakra. Chyba muszę usadowić się w nogach, bo nie ma dla mnie miejsca. Dzisiaj popołudniu usnął przy swojej nowej ukochanej piosence o Teddy Bear, w otoczeniu wszystkich miniów. Słodki widok, aż strzeliłam mu sesję fotograficzną :))))))) O samych misiach będzie osobny wpis, ale to wkrótce ;))))


Kolejna nowinka - mamy nowego zęba. Prawa dolna trójka przebiła dziąsełko i piłuje mi Pana Cyca (który chyba oszalał i zaczął produkować tyle mleka, że powróciłam do wkładek laktacyjnych!!!). A tak serio, dzisiaj wypatrzyłam nowego ząbka, co daje nam w sumie (nie)pechowe 13 zębów :))))

I jeszcze jeden newsik. Kochani, w końcu uporałam się z pracą magisterską. Jestem dumna i blada, że udało mi się to przed magicznym składaniem prac :P Teraz jeszcze tylko akceptacja promotora i druuuuukujemy :) Trzymajcie kciuki, by wszystko poszło po mojej myśli :)))

Tymczasem spadam sprawdzić pracę i spłodzić wstęp i zakończenie :P

Aaa... bym zapomniała. W dniu wczorajszym na świat przyszedł Mały Erik. Mamie, Tacie i nowemu Karmelkowemu koledze Czekoladki, życzymy dużo zdrówka i radości z odkrywania uroków macierzyństwa/tacierzyństwa. Niech Czekoladowa moc będzie z Wami! :))))

***

środa, 5 września 2012

Samochwała :)

Miesiąc temu, informowałam na swoim facebooku, że wkrótce będzie coś o nas we wrześniowym Twoim Maluszku


TADAM - No i jest :) Co prawda miało być też foto... no aleeee ;))) Może to i lepiej, że nie ma, bo przynajmniej Czekoladka zachowuje resztki anonimowości w mediach ;))) A tak na poważnie, cieszę się, że akurat opublikowano mój list, to naprawdę bardzo miłe :) I nie tylko ze względu na nagrodę hehe ;)))


***