piątek, 31 sierpnia 2012

mtotowangu radzi (?) ...

Nigdy nie uważałam się za alfę i omegę, nie lubię wytykać błędów, ani udawać mądrzejszej niż jestem, a już na pewno nie w kwestiach macierzyństwa (wszak posiadanie jednego dziecka nie czyni ze mnie eksperta). Uważam, że każda Mama ma swoją metodę na wychowanie dziecka i według niej jest ona najlepsza. I niech tak będzie. Jednakże lubię słuchać rad innych Mam i konfrontować je ze swoimi. Tak się składa, że wraz z innymi blogerkami miałam przyjemność brać udział w tworzeniu Poradnika Młodej Mamy, który powstał przy okazji akcji Domestos dla UNICEF, o której pisałam tutaj.


W Poradniku tym, kilka Mam - blogerek pełniło rolę doradców w kwestii zdrowia i higieny u najmłodszych. Ja, jako jedna z ambasadorek akcji, także miałam zaszczyt wypowiadania się na łamach poradnika "Twoje dziecko kontra bakterie, czyli Poradnik młodej mamy". Nie powiem, jest to dla mnie duże wyróżnienie i powód do dumy :)) Dzięki takiej możliwości miałam okazję poczytać opinie innych dziewczyn i jednocześnie porównać je ze swoimi :))



A teraz kilka słów o samym poradniku: 
Jest to pozycja skierowana do rodziców, niań i wszystkich innych, którym zależy na zdrowiu dzieci. Nasze wypowiedzi zostały opatrzone mądrymi komentarzami Pani Katarzyny Ptasznik - pedagog z wieloletnim doświadczeniem. W poradniku można także przeczytać o samej akcji Domestos dla UNICEF i dowiedzieć się wielu ciekawostek m.in. jak nauczyć dziecko dbania o higienę, a także jak przeżyć etap nocnikowania. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z poradnikiem, który możecie ściągnąć w formacie pdf >>TUTAJ<<.

***
wpis nie jest sponsorowany, ma charakter informacyjny.

***

czwartek, 30 sierpnia 2012

Kolorowo i smacznie z BoboVitą.

Jakiś czas temu pisałam Wam, że znowu mieliśmy przyjemność testowania nowości z BoboVity. Tym razem Czekoladowy brzuszek rozkoszował się kaszkami bezmlecznymi Pełne Ziarno.


Powiem Wam szczerze, że po raz pierwszy miałam okazję testować kaszki bez mleka. Jakie były moje odczucia? Na początku lekka obawa, jak Bartunia zareaguje na nowy smak (w końcu to ja ustalałam mleczne i smakowe proporcje), a następnie wielka radość, że nareszcie mam wpływ na ilość cukru, którą spożywa Czekoladka (a starałam się tą ilość ograniczyć do minimum). I tak zaczęło się nasze smakowanie nowego produktu. Jako, że Bartunia nie lubi nudy na talerzu, to zobaczycie tutaj kilka modyfikacji i kombinacji, które stosujemy, by zachęcić Simbę do jedzenia. Ale o tym za chwilkę. Najpierw przyjrzyjmy się samej kaszce:


Już po samym wyglądzie można zauważyć brak mlecznego koloru, który towarzyszył wszystkim innym znanym mi kaszkom. Wynika to z faktu, iż kaszka nie posiada w swoim składzie mleka modyfikowanego. Oczywiście ja, jak to ja, nie doczytałam, że kaszka jest bezmleczna i pierwszą porcję rozrobiłam z wodą - yyyy nie polecam ;))))) Tak, więc jeszcze raz powtarzam - to jest kaszka BEZ MLEKA MODYFIKOWANEGO, więc pasuje coś mlecznego dodać :)))

Gdy już przeprosiłam się z czytaniem, bogatsza o nowe doświadczenie smakowe, w końcu zrobiłam kaszkę tak jak trzeba, czyli z mleczkiem:))) A oto jak się prezentowała:


Jak widać na powyższym zdjęciu, kaszka fajnie się rozpuszcza, nie tworzą się grudki i jest delikatna w smaku. Wyczuwalny jest aromat zbożowy, który nie atakuje kubków smakowych, tylko zachęca do dalszej konsumpcji. My wybraliśmy opcję bez dosładzania, ale oczywiście jeśli ktoś lubi słodszą opcję to zawsze można dosłodzić sobie kaszkę miodem (tylko z rozwagą, bo lubi uczulać):


My z kolei wybraliśmy inną kolorową opcję - słodziutkie owoce i ciasteczka :)))) Czekoladka uwielbia jak coś się dzieje w jego miseczce, więc stąd te różne wariacje :) Moment jedzenia wykorzystujemy do nauki - nazywamy owoce jednocześnie je smakując :)))


Kaszka BoboVity Pełne Ziarno idealnie nadaje się do takich kompozycji - sama w sobie nie jest słodka, więc można ją łączyć ze zdrowymi słodkościami. Dzięki takim połączeniom, Czekoladka poznawał różne smaki i jednocześnie miał pełnowartościowy posiłek (kaszka zawiera aż 9 witamin oraz niezbędne składniki mineralne, dodatkowo bogata jest w błonnik :)).


Jak widać lubimy kolory nie tylko na ubraniach ;)), ale i w naszej miseczce. Kaszka od samego początku przypasowała Czekoladce, a najbardziej opcja z malinkami :))))

Zachęcamy do smakowania nowej kaszki i tworzenia szalonych miseczkowych wariacji. Smacznego :)

***
wpis sponsorowany, ale z moimi subiektywnymi odczuciami.

***

piątek, 24 sierpnia 2012

Trzeci raz - ciach, ciach, ciach :)

No i znowu mamy w domu Małego Żołnierza (wg Babci Czekoladki Małego Przedszkolaka ;)). Dzisiejszego popołudnia, zupełnie przypadkowo, podczas zabawy na balkonie nożyczki poszły w ruch. Tym razem udało się obciąć wszystkie włoski równiutko, na grzebieniu. Czekoladka współpracował jak nigdy. Chociaż... Odgłos obcinanych włosów zawsze wywołuje w nim salwy śmiechu. A u mnie... Ech. Nie ukrywam, że z każdym spadającym loczkiem, serce mi pękało, ale jednak wygoda i higiena były ważniejsze. Tak się składa, że Czekoladka ma bardzo gęste włosy, które przy tych upałach momentalnie się nagrzewały i pociły główkę. Teraz nie dość, że Czekoladka nabrał "męskiego wyglądu", to dodatkowo może swobodnie biegać bez obawy, że za chwilkę będzie spocony jak mysz kościelna :))) Ach. Zmężniał mi ten Czekoladek. Teraz wygląda naprawdę jak żołnierz, czyli bardzo, ale to bardzo przystojnie :)

A jeśli już o Czekoladowych włoskach. Wiem, że czyta mnie kilka Mam Mulatków. Dziewczyny, co polecacie na Czekoladowe kędziorki? Jak o nie dbać, czym pielęgnować, jak podcinać? Na razie robię wszystko na wyczucie (kierując się radami Szwagierki z Tanzanii), ale nie wiem czy włoski Mulatków należy traktować podobnie jak Afrykańczyków z krwi i kości? Hmmm, w końcu jednak różnią się one strukturą? Chociaż muszę przyznać, że po olejku kokosowym podarowanym przez Czekoladową Ciocię wyglądają znacznie lepiej :)))) Tak zdrowo i apetycznie :-)


***

Deńdy.

Odkąd Czekoladkowy słownik zaczął się powiększać, życie staje się prostsze. No może nie we wszystkich kwestiach, ale w wielu na pewno. O wiele łatwiej jest nam współegzystować, gdy Bartunek zakomunikuje, gdy chce piciu (piniu) albo jeść (amniam, mniam). Czasami nawet nie prosi się o nic, tylko sam wyciąga rączkę, po to, co go w danej chwili interesuje. Naprawdę jest to duże ułatwienie. Teraz nie muszę się domyślać, czy jego marudzenie to oznaka głodu, czy snu, bo wiem, że sam da mi do zrozumienia o co konkretnie prosi. Gdy chce spać, przychodzi do mnie, ciągnie mnie za rękę, przytula się i biegnie do łóżka. Z kolei, gdy chce jeść mówi mniam mniam, bądź pokazuje na co ma ochotę. Tak jak pisałam na początku, ta nasza wspólna komunikacja ułatwia nam życie w wielu kwestiach, ale nie we wszystkich. W których nie? Ano np. na spacerkach, które odbywają się pod dyktando Małego Przewodnika (a nie zawsze akurat chcemy podążać tam, gdzie on tego chce, bo nie zawsze jest to dla niego bezpieczne ;)). Jak dawniej tylko wskazywał paluszkiem, w którym kierunku chce się kierować, tak teraz poza wyciągnięciem paluszka i szarpaniem za rękę pojawiło się słówko: Deńdy. Na początku nie do końca rozumiałam co ono oznacza, bo mieszało się ono z dyń dyń, a czasami dandy (co było blisko powiązane z osobą Taty - Daddy). Jednakże po kilku spacerkach, w końcu razem z Babcią zajarzyłyśmy cóż to deńdy oznacza. Właściwie to Mała Czekoladka dał nam jasno do zrozumienie znaczenie tego słowa, mówiąc wyraźne tędy! Co prawda, był to zupełny przypadek, bo po chwili znowu pojawiło się (już nie) tajemnicze deńdy :) Ale dzięki tej jasnej wskazówce wiemy, że Bartunkowe deńdy to nasze tędy. I tak Czekoladka wraz z swoją Jeżdżącą Drewnianą Żabą, pilotują po wszelkich górkach, dolinkach i nierównościach, a my podążamy za nimi zadowoleni z umiejętności odczytywania Czekoladowych pragnień spacerkowych :))))


Jak widać, czasami nawet żaba wymięka.


***

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

I trudno mi się przyznać, że to wszystko traci sens...

gdy Ciebie nie ma.

Pojechał... A mi smutno, jak nigdy dotąd. Myślałam, że po ponad 3 miesięcznej rozłące choć troszkę uodporniłam się na nasze rozstania, ale jednak każda kolejna doprowadza mnie do coraz większej rozpaczy. Tęsknię już od kilku dni, pomimo tego, iż nie ma go z nami kilkanaście godzin. Niestety nie umiałam cieszyć się naszymi wspólnymi chwilami, w głowie wciąż zapalała się lampka - jeszcze tylko 12 godzin... 10... 4... 2... i jak miałam żyć tu i teraz? Ech. Przejdzie mi, to pewne, ale ile się natęsknię to moje. Zawsze najgorsze są te pierwsze dni, potem człowiek się przyzwyczaja. 

Chociaż... Coś czuję, że Czekoladka z każdą minutą tęskni bardziej. Na razie myśli, że Taty nie ma na kilka godzin. Reakcja po przebudzeniu? Tata, tata i paluszek skierowany na miejsce, gdzie powinien stać komputer z piosenkami z YT, a została pusta ława. Ech. Nie mogę patrzeć jak tęskni - moja tęsknota powiększa się automatycznie. I serce mi pęka na każde słowo tata wypowiedziane z Czekoladkowych ust :( Dzisiaj pierwsza próba przed nami - kąpiel bez Taty, druga - świadoma nocka (teoretycznie dzisiejsza noc była już bez Dużej Czekoladki, ale Bartulek spał, gdy Tata wychodził, więc nie zarejestrował jego braku). Najgorsze jest to, że na skypie porozmawiamy dopiero koło środy (kombinacja z połączeniami lotniczymi zajmuje 3 dni :(). Ale.. damy radę. Musimy.


Duża Czekoladko... tęsknimy. Za Tobą Wujku też. Trzymajcie się ciepło i podbijajcie Tanzanię. Niech moc będzie z Wami! :)))))

***

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Ojej babo, ojej, miej Ty w głowie olej.

A właściwie na głowie. Od razu ostrzegam na wstępie - dzisiaj będzie o czymś zupełnie nie związanym z macierzyństwem. Chociaż... Jakby się tak zagłębić w temat, to i o dzieciach coś będzie. Nie wiem czy wiecie, ale ostatnio podłapałam manię dbania o włosy. Minione miesiące nie były łaskawe dla moich włosów. Najpierw długoletnie maltretowanie ich prostownicą, a następnie ciąża, poród, a co za tym idzie hormonalne zawirowania, które miały różny wpływ na ich wygląd i strukturę. A ta ostatnia zmieniła się niesamowicie. Do tej pory miałam kręcone włosy, które obecnie nie mogą się zdecydować, w którą stronę pójść. Od góry są proste, a na dole kręcone. Normalnie misz-masz. 


Gdzieś wyczytałam, że zbawienny wpływ na zniszczone włosy mają różne oleje. Na początku podchodziłam do tego bardzo sceptycznie, no bo jak to olej nakładać na włosy? Toż to nie do pomyślenia. Pamiętam jak kilka lat temu, patrzyłam na mojego Męża z ciekawością i lekkim zdziwieniem, gdy nakładał na swoje kędziorki olej kokosowy. Nie raz zachęcał mnie do jego wypróbowania, ale ja wychodziłam z założenia, że nasze włosy to dwie różne bajki, a w mojej na bank nie ma miejsca na olej ;) No i tak mijały sobie kolejne lata, aż pewnego dnia, Mąż wrócił z Tanzanii z olejkiem kokosowym dla Czekoladki. 


Moja Szwagierka zakupiła go dla Czekoladkowego bratanka w celu ochrony loczków i skóry. Oczywiście na początku podchodziłam bardzo niechętnie do traktowania Czekoladowej skórki tym mazidełkiem, ale zachęcona pozytywnymi opiniami wielu włosomaniaczek postanowiłam wypróbować go na sobie, a dokładniej na włosach. I tak po kilku dniach olejowania włosów usłyszałam od Męża: Wiesz co? Masz piękne włosy, uwielbiam je dotykać, są takie miękkie i gładki. Co z nimi zrobiłaś? Normalnie miód na moje ekhm... włosy :)))) To, że jest poprawa to wiedziałam, ale, że inni to widzą, to dla mnie miłe zaskoczenie. Hihihi. Zachęcona tymi komplementami od razu pognałam do toalety i wymaziałam włosy olejem. 


Wiecie co jest zabawne? Że Europa pomalutku zaczyna odkrywać to, co od wielu lat jest obecne w Afryce... Zaprawdę powiadam Wam, że teraz, gdy tylko zobaczę coś nowego u Męża lub jego rodziny, od razu zastosuję to u siebie ;) Będę pionierką wśród Europejczyków :D Niah, niah. A znając miłość sióstr Męża do moich włosów na pewno coś wykombinują :D


Aaa... i wkrótce zamierzam potraktować loczki Czekoladki kokosowym olejkiem :D Ciekawe jak będą wyglądać :)))) Nie wierzę, że mogą być piękniejsze ;)))


PS. Tak, tak. Mam pisać pracę mgr... a zajmuję się "głupotami" :P

***

sobota, 11 sierpnia 2012

Każdy widzi to, co chce widzieć.

Faceci to jednak mają inne postrzeganie rzeczywistości. A już Mali Faceci w zupełności. Jak Duża Czekoladka na fotce zobaczył ładną kobietę - Kasię Tusk, tak Mała Czekoladka w mig wypatrzył samochód. Od razu z jego ust wydobył się dobrze znany mi dźwięk: brum, brum. No cóż, każdy widzi to, co chce widzieć :P

http://www.makelifeeasier.pl/moda/must-have-claret-and-khaki-skinny-jeans/

I pomyśleć, że chciałam z nimi tylko porozmawiać o ramonesce, na którą się czaję ;) Będę wdzięczna za info, w których sklepach obecnie można je kupić (na razie przymierzałam w jednym sklepie, którego nazwy nie pamiętam, ale nie jestem do niej przekonana :P)

***
Jako, że dzisiejsza pogoda nie zachęca do wychodzenia, poranek zamiast na spacerku spędzamy w domu. Tata z Synkiem bawią się samochodami, a ja jadąc na rowerku stacjonarnym (spalam przepyszne Chipsi mayai, które Mme wangu przygotował na śniadanie) zabieram się za moją nudną pracę magisterską. Weno, przybywaj! :))))

Piosenka na dziś (ulubiony moment Czekoladki - 00:17, gdy kalosze robią kry, kry):


***
mały czekoladowy słowniczek:
chipsi mayai - ziemniaki z jajkiem,
mme wangu - mój mąż

***

piątek, 10 sierpnia 2012

Czas goni nas...

a mnie już wyjątkowo. Ledwo się zaczął sierpień, a tu już 10...  Niedawno powitałam Dużą Czekoladkę w domu, a tu jeszcze tydzień i znowu go pożegnam. Masakra. Kiedy ten czas tak zleciał? Skąd znaleźć czas na spacerki, bloga, obowiązki domowe, ćwiczenia i inne sprawy? Mam wrażenie, że ktoś skrócił dobę i przez to z niczym się nie wyrabiam. Dawniej, gdy Czekoladka był noworodkiem, byłam przekonana, że z czasem będzie coraz łatwiej wszystko ogarnąć, a tu Czekoladce miesięcy przybywa, a czasu wcale :P No, ale nic to. Trzeba się zebrać w sobie, rozdzielić każdą minutę, cieszyć się trwającą chwilą i nie narzekać. O tak. NIE NARZEKAĆ :) Przyznaję, po rozdzieleniu czasu, blog poszedł w odstawkę, ale czasami trzeba umieć wybrać to, co jest istotniejsze, a w tym przypadku, najistotniejsza jest rodzina i czas spędzony z nimi. A blog... Blog to miły dodatek, a nie obowiązek :) I tego się trzymajmy. 


Co u nas nowego? Czekoladka codziennie rozszerza swoje słownictwo. Od kilku dni każe nam czekać... W jego ustach brzmi to mniej więcej tak: "ciekaj, ciekaj, ciekaj" :))) Rozbraja mnie to. Wiem, że wyłapał to ode mnie, bo to ja cały czas go spowalniam - przy zmienianiu pampocha, przy ubieraniu, przy kąpaniu, przy piciu... Wciąż powtarzam - Bartuś, czekaj, czekaj, czekaj... No i się dziecko nauczyło i teraz spowalnia matkę :D Dodatkowo Simba zaczął mieszać języki - suahilskie mambo jest na porządku dziennym z angielskim Daddy i polskim Dziadzia :))) Ciekawa jestem jak z czasem będzie wyglądać jego budowanie zdań :P Myślę, że może być interesująco. 



***

sobota, 4 sierpnia 2012

3.

Ufff. W końcu minął ten tydzień. Nie powiem, że cieszę się z upływającego czasu, bo raczej wolałabym, żeby się zatrzymał, ale ubiegły tydzień nieźle dał nam się we znaki. Pamiętacie, jak Wam wspominałam o gorączkującej Czekoladce? Wysoka temperatura dawała nam w kość przez 3 dni. Bartek płakał dzień w dzień, noc w noc, moje noszenie nic nie pomagało, sprawiając, że jeszcze bardziej nie wiedziałam jak mu pomóc. W ruch poszły czopki, Camilia, Ibum, które tylko chwilowo pomagały. Na szczęście po tych trzech dniach, gorączka zniknęła, ale... pojawiła się wysypka. Czyli to jednak nie zęby nam dokuczały, a trzydniówka! Masakra jakaś. Teraz czuwamy tylko, żeby skórka się nie zapociła, kąpiemy Bartunka 2 razy dziennie, tak by w jak największym stopniu zmniejszyć nieprzyjemne dolegliwości. O tyle dobrze, że Czekoladka nie drapie skórki, bo tego bym nie przeżyła. Ech. Normalnie okropny tydzień. Dodatkowo Bartunek uwidział sobie tylko moje ręce, przez co nawet pracę magisterką piszę razem z nim. Hmmm... Czy to oznacza, że Czekoladka razem z Mamą będzie magistrem? :)))))


***

środa, 1 sierpnia 2012

Ciuch, ciuch, ciuch jedzie... chusta.

A jeździ nie byle gdzie, bo i po polskiej pustyni, jak i po afrykańskich stepach. Chusty do noszenia dziecka można spotkać wszędzie. Co prawda, u mnie w miejscowości jest to wciąż rzadki "środek transportu" dla dziecka, ale wcale mnie to nie zniechęca do korzystania z jego uroków. Tak jak wspominałam na samym początku, "dziecionośne tkaniny" można spotkać praktycznie w każdym miejscu na ziemi, także w Tanzanii. Właściwie to powinnam napisać, zwłaszcza w Tanzanii. Dlaczego? Pewnie każdy z Was, kto pomyśli o dziecku w chuście, automatycznie przypomina sobie migawki z Animal Planet lub innego programu przyrodniczego, w którym to ciemnoskóra kobieta przewiązana chustą pomyka po ulicach z dzieckiem na plecach. Widok ten jest jak najbardziej normalny. 

Kobiety w afryce

Afrykańskie kobiety od najmłodszych chwil zaznajamiane są z tym tematem. Zresztą nie tylko dziewczynki, bo i chłopcy także (mój Mąż śmieje się, że to jeden z koszmarów jego dzieciństwa. No bo wyobraźcie sobie małego chłopca, który chce pograć w piłkę, a nie może, bo ma na plecach siostrę lub brata :P). Zgodnie z tradycją (głównie na terenach Afryki Wschodniej), noszeniem dzieci w chustach zajmują się kobiety - matki oraz starsze rodzeństwo. Dzieci noszone są w chustach, które wiązane są z reguły na plecach, czasami także na piersiach. Jest to wygodny sposób połączenia opieki nad dzieckiem, jak i możliwością wykonywania codziennych obowiązków. Dziecko jest zawsze "pod ręką" i można je w każdej chwili nakarmić, natomiast podczas snu bobaska ma się dwie ręce wolne do pracy. Dzieci czując ciepło drugiej osoby, rzadko miewają kolki, u boku Matki czują się bezpiecznie.

Noszenie dzieci w Tahzani

Tak jak wspominałam we wpisie o higienie, tradycja noszenia dziecka w chuście powiązana jest z wielkim wydarzeniem, jakim jest pierwsze golenie włosków noworodka. Wtedy to, Tata kupuje dla Mamy nowiuteńką, pięknie ozdobioną chustę, na której umieszczone są życiowe sentencje, jak na przykład:

Piga gnoma siya mtoto -  Bij w bęben, nie bij dziecka.
Kuelekeza si kufuma - To, że masz zamiar, nie oznacza, że już to osiągnąłeś.

Następnie, tuż po rytualnym ogoleniu głowy dziecka, Mama wkłada je po raz pierwszy do chusty i razem uczestniczą w dalszej części rytuału. Jak widać, chustonoszenie w Afryce to nie tylko wygodna moda, ale długoletnia tradycja będąca nośnikiem niesamowicie inspirującej kultury.

Kobiety w afryce

Co do tego, że jest inspirująca chyba nikt nie wątpliwości. Przykładem niech będzie rosnąca popularność chust wśród rodziców europejskich, w tym także polskich. Jako, że my jesteśmy mieszanką polsko - tanzańską, było więcej niż pewne, że ta moda także nas dopadnie. Mąż już w trakcie mojej ciąży wspominał, że fajnie by było nosić Czekoladkę w chuście. Ja także byłam pozytywnie nastawiona do tego pomysłu, jednak w okolicznych sklepach nie mogłam znaleźć idealnej chusty, dlatego w końcu zrezygnowałam z pomysłu jej zakupu. W duszy jednak zazdrościłam zachustowanym kobietom wolnych rąk i mniejszego bólu kręgosłupa, który po tych kilkudziesięciu miesiącach nieźle dawał mi w kość. Na szczęście, moje podświadome prośby zostały wysłuchane przez Sklep z chustami i nosidełkami Być Mamą, który to zaoferował mi przetestowanie kolorowej chusty do noszenia większych dzieci o wdzięcznej nazwie Lato.


Propozycję tą odebrałam z wielkim uśmiechem, tym bardziej, że nasza współpraca od początku przebiegała w bardzo przyjemnej atmosferze (polecam! :)) W kolejnych dniach z niecierpliwością wypatrywałam kuriera z magiczną paczką, by w końcu móc poczuć swoje Czekoladowe Dziecię na piersi, plecach i boku.
Zaraz po otrzymaniu paczuszki, postanowiłam ją przetestować. Na początek poprosiłam bardziej doświadczonego Męża o pomoc i prezentację zawiązywania chusty. Z obawy przed uszkodzeniem Synka w tym celu wykorzystaliśmy poduszkę.

Chusta tkana

Duża Czekoladka w try migi oplątał się tkaniną, nawet nie patrząc na instrukcję dołączoną na CD (ja byłam bardziej dociekliwa i przeczytałam wszystkie propozycje noszenia dziecka oraz zalety chustonoszenia). Muszę przyznać, że poszło mu to bardzo sprawnie, dlatego bez wahania oddałam siebie i Czekoladkę w jego ręce.


Na początku z obawą podchodziłam do reakcji Czekoladki na taki sposób "jeżdżenia na Mamie". Nie raz wspominałam, że Bartunek jest bardzo energicznym i żywiołowym dzieckiem, które nie lubi ograniczeń. Na szczęście nasza pierwsza próba obyła się bez płacz i bicia Mamy/Taty (ale ze smoczkiem :P)

Chusta do noszenia dzieci

Jak się czułam podczas pierwszego chustowania? Może to zabrzmi banalnie, ale bardzo wygodnie i... lekko. Zupełnie nie czułam ciężaru Mojego Słodkiego Simby. Normalnie ulga dla pleców. No i co najistotniejsze... W końcu odzyskałam ręce, a jednocześnie miałam Synka obok siebie, coś wspaniałego!!!! :)))) Coś jakby powrót do czasów ciąży <3

Zadowolona z efektów pierwszej próby, postanowiłam sprawdzić, jak chusta tkana Lenny Lamb "Lato" sprawuje się w terenie otwartym. W tym celu we trójkę udaliśmy się na nasz pierwszy spacerek w chuście.

Chusta tkana lato bycmama.pl

Tym razem Czekoladka wykazał się mniejszą cierpliwością i tuż po dotarciu do parku domagał się uwolnienia z chusty. Uważam, że to i tak duży sukces, zważywszy na temperament Bartka. Po odplątaniu szybko znaleźliśmy inną fajną zabawę powiązaną z chustą - bawienie się w akuku i tworzenie chustowych figur.

Chustowe serduszko

Ale i tak prawdziwy sprawdzian dopiero przed nami. Po tych kilku dniach testowych przyszedł czas na wielkie wyzwanie dla Mamy, Czekoladki i chusty - zdobywanie Pustyni Błędowskiej. Na początek dokładne założenie chusty, przy pomocy Czekoladowego Taty...

Zakładanie chusty

i można zwiedzać pustynię.

Z chustą na piasku

Ja w przeciwieństwie do koleżanek z Tanzanii preferuję noszenie Czekoladki na piersiach. Zresztą Czekoladka też nie za chętnie podejmował próby noszenia na plecach, wręcz płakał i uciekał, dlatego nie zmuszałam go do tego. Z kolei Czekoladowy Tata woli "boczek" :)))))

Czekoladki w chuscie

Teraz kilka słów o samej chuście:
-wykonanie: wielki ukłon w stronę producenta. Chusta wykonana jest z mocnego, przewiewnego materiału (100% bawełny), któremu naprawdę można zaufać. Bez obaw można nosić nawet cięższe dzieciaczki i to mi się bardzo podoba.


-kolor: chusta, którą mieliśmy okazję testować nosi piękną nazwę "Lato" i właśnie jej kolory z tą porą roku mi się kojarzą. Idealnie wpasowała się w moje gusta. Jest kolorowa, radosna i energiczna - czyli to co lubię :)
-przechowywanie: tkanina przesłana do nas została w poręcznym worku, który można ze sobą wszędzie zabrać. Jak dla mnie duży plus.

Opakowanie na chuste tkaną

-znaki szczególne: końce chusty zostały ścięte pod skosem, co ułatwia jej wiązanie :))) Według mnie ciekawe rozwiązanie.

Chusta na trawie

Dodatkowo na środku została umieszczona charakterystyczna metka - owieczka, która sygnalizuje nam, gdzie jest połowa materiału. Bardzo pomocne przy "logicznym planowaniu" chustowania.

Chusta i kwiatki

-długość: chusta ma ok. 5m, co na początku było dla mnie kłopotliwe, metłałam się i oplątywałam na wszystkie strony, ale na szczęście z pomocą przyszedł mi mój Czekoladowy Bohater, który pokazał mi krok po kroku jak rozplanować całe wiązanie.

Chustowa wierza

Podsumowując, chusta to strzał w 10. Zarówno pod względem kolorystycznym, jak i praktycznym. W życiu nie sądziłam, że moja energiczna Czekoladka zechce siedzieć w chuście, a tu proszę. Wiadomo, że bywają chwile, gdy chce być wolny jak ptak, wtedy z chustą nie podchodź, ale w chwilach zmęczenia, bądź senności chusta idealnie rozwiązuje nasze dotychczasowe problemy z noszeniem ciężkiej Czekoladki. My codziennie próbujemy odkrywać nowe wiązania, tak by znaleźć najodpowiedniejsze i najprzyjemniejsze dla Bartusia. My ze swojej strony z całego serca polecamy i serdecznie dziękujemy całej ekipie Sklepu Być Mamą, za możliwość testowania chusty i tym samym powrócenia do cudownych czasów ciąży  :)))

Chustowe serduszko

Kochani, a na zakończenie mam też coś dla Was. Dla pierwszych 5 osób, które zgłoszą się w komentarzu mam do rozdania kody rabatowe na 5% zniżki na artykuły w kategorii chusty i nosidełka. Kody są ważne od 2.08.2012 do 30.09.2012. Zainteresowanych zapraszam do zgłaszania pod tym wpisem! :))) Serdecznie zachęcam :)


 ***