poniedziałek, 2 stycznia 2012

Hongera Mme wangu! :*

Wspominałam nie raz, że kocham robić niespodzianki. Nie mogę napisać, że jestem w tym najlepsza, bo zapewne są lepsi ode mnie, ale muszę przyznać, że dzisiejszy surprise wyszedł mi, jak mało który (no, nie licząc wparowania do akademika z minitorcikiem i świeczuszką 2 lata temu ;)). Z tymi sekretnymi przyjęciami czy prezentami jest o tyle trudno, że jestem nimi tak podekscytowana, że od razu chcę się tym wszystkim podzielić z każdym dookoła. No, ale jakimś cudem w tym roku udało mi się wszystko pięknie zaplanować i zrealizować przy pomocy mojej Mamy, i co najważniejsze - nie dałam po sobie poznać, że coś szykuję :)

Z samego rana, gdy mój Mąż jeszcze smacznie sobie spał, wraz z Mamą przygotowaliśmy pucharki z różnokolorowymi galaretkami, dodałyśmy pocięte ananasy i wszystko pięknie udekorowałyśmy bitą śmietaną. Oczywiście największy i najobficiej wypełniony był pucharek dla mojego ukochanego Mme :* 


Gdy już wszystko było gotowe, zawołałam moją niczego nieświadomą Dużą Czekoladkę do pokoju.  Mąż myślał, że znowu mówią w TV o Tanzanii, dlatego go wołam, także plan działał ;))) Do czasu. Hihihi... pech chciał, że za pierwszym razem nie zadziałała zapalniczka, która miała podpalić zimny ogień wetknięty w galaretki, ale za drugim razem już wszystko poszło idealnie :) 


Zaskoczony Mąż z Bartunkiem na rękach wysłuchał naszego ekhm... urodzinowego STO LAT i przyjął od nas najszczersze życzenia (oczywiście dobra Żona dla kamuflażu już w nocy złożyła życzenia urodzinowe :)). Bartunia, który ostatnio się nieźle rozgadał i roztańczył, rytmicznie podrygiwał i mruczał w rytm urodzinowej pieśni. Gdy sztuczny ogień zgasł Duża Czekoladka otrzymała swój prezencik- wymarzoną torbę na laptopa wypełnioną po brzegi ukochanymi krówkami :))) Jeszcze rzut oka na przesmaczne galaretki i przechodzimy dalej ;)))


Dalsza część świętowania miała miejsce wieczorkiem, po powrocie Dziadka Czekoladki do domku po pracy. Wtedy to wszyscy (poza mną i Bartuniem ;)) delektowali się afrykańską Amarulą (prezentem od wujka Filippoooo z Tanzanii :)) z lodami śmietankowo-czekoladowymi (Mama zjadła same lody śmietankowe, a Bartunia hmmm... lodowe mleczko z cyca hehehe).


Z tym trunkiem wiąże się śmieszna sprawa. Podczas poszukiwań przepisu na drinka z Amarulą natknęłam się na ten oto filmik :) Chyba nie muszę pisać, że stał się on główną atrakcją wieczoru. Naprawdę zachęcam Was do jego obejrzenia, najlepsze momenty zaczynają się do 1:28 :))) Dla wyjaśnienia: 
-Amarula jest to likier wyrabiany z owoców drzewa Marula rosnącego na terytorium Afryki. Podobno jest przecudowny w smaku (niestety nie miałam okazji próbować, ale odbiję sobie po zakończeniu karmienia ;)), kto go raz skosztuje będzie o nim marzył całe życie :P Rodzice oraz Mąż potwierdzają tą opinię. Marula często nazywana jest drzewem słoniowym, ponieważ raz na jakiś czas zwierzęta te przychodzą pod drzewo, trzęsą nim co sił i zajadają się lekko sfermentowanymi owocami. Co się dzieje potem? Tego dowiecie się z filmiku ;)))) Jednym słowem - człowiek nie za dużo różni się od zwierząt hihihihi.... 



Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że na czas takiej libacji zawarty jest swego rodzaju niepisany pakt o nieagresji. Jest to jeden z niewielu momentów, kiedy można zobaczyć obok siebie pijaną jak bela gazelę i lwa. Hihihi... teraz rozumiecie skąd tyle śmiechu podczas próbowania Amaruli ;))))


Czyżby nie bez powodu na etykiecie widniał słoń - pijak ;]? Jeśli tylko będziecie mieli okazję napić się tego trunku to naprawdę polecam. Najlepiej wymieszać w blenderze likier z lodami i mlekiem. Mmm... podobno niebo w gębie ;))))

No, ale dość tego pijaństwa. Toż to jest blog o Dziecięciu mym czekoladowym. W dniu dzisiejszym, pomiędzy porannym galaretkowym świętowaniem i wieczornym drinkowaniem wybraliśmy się z Babcią Czekoladki oraz Bartulkiem na spacerek, podczas którego zahaczyliśmy o pobliski Lidl. Karmelek zadowolony popiskiwał raz po raz, zaczepiając obcych ludzi i trzymając mocno w swej malutkiej dłoni swojego ukochanego pana Bałwanka. O... A jeśli już o bałwanku mowa, to spójrzcie tylko kogóż udało nam się dzisiaj sfotografować. Toż to zdjęcie prawie historyczne. Kto to wie, czy za kilka lat nie będę pokazywać tej fotki Synkowi ze słowami: Dawno, dawno temu, gdy w Polsce był jeszcze śnieg...


Czyż nie jest uroczy? Ktoś miał naprawdę super pomysł wykorzystując marchewkę i doniczkę :))) Super sprawa :) Bałwanek wyglądał jakby żywcem wyciągnięty z filmu "Jack Frost", tylko dodać mu szalik i melonik.

http://www.empireonline.com/features/disturbing-xmas-movie-moments/5.asp
Oczywiście wypad do sklepu nie byłby ważny bez kilku rzeczy dla Czekoladki. Udało nam się kupić fajną kamizelkę z koszulką w komplecie, która zauroczyła mnie swoimi kolorami. W końcu coś kolorowego, a nie szarego i burego.


I tutaj muszę się Wam do czegoś przyznać. Nie wiem jak to się stało, ale podczas rozpakowywania ubranek w domu, w celu pochwalenia się przed Mężem nowymi łupami, z opakowania wypadła....


...taka oto bluzeczka dla dziecka w wieku 5-6 lat oO. Skąd się ona tam znalazła to nie wiem, dziwna sprawa... Nie wiem jak mój Czekoladowy Inspektor mógł tego nie wyłapać podczas dogłębnego analizowania paragonów, no ale...


Być może uznał, że do twarzy będzie mu w kolorze żółtym? Tak czy siak koszulka na razie została schowana do szafy i czeka na decyzję co dalej z nią zrobić.


Zapomniałabym o jeszcze jednej istotnej sprawie. Podczas naszego spacerku spotkaliśmy panią dentystkę z synkiem, który zapytał jak ma na imię Czekoladka. Jego reakcja na usłyszane imię była bardzo interesująca: "A czy mogę go nazwać po swojemu?" Przytaknęłam i zapytałam jak chciałby go nazwać. Chłopczyk bez zastanowienia powiedział: "Ziomulzik". Hehehe, rozbawiło mnie to na tyle, że od tej pory mówię do Synka ziomuś ;)))

No i to by było chyba na tyle moje ziomeczki i ziomusie. Teraz szoruję pod prysznic i korzystam z drzemki Syneczka (bo nie wierze, że już zapadł w nocny sen). Tak więc życzę wszystkim - dobranoc, a Mężowi mojmu jeszcze raz: Hongera Mme wangu kwa siku yako ya kuzaliwa :* Nakupenda sana sana!!!! :*

A także serdecznie życzenia dla Lesli, która także ma urodzinki w dniu dzisiejszym - STO LAT!




***
mały czekoladowy słowniczek:
Hongera Mme wangu kwa siku yako ya kuzaliwa :* Nakupenda sana sana!!!! :* - wszystkiego najlepszego mój Mężu w dniu Twoich urodzin. Kocham Cię bardzo, bardzo.
Mme - mąż


***

8 komentarzy:

  1. Amarula mniam, mniam...
    Sto Lat dla czekoladowego taty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Amarula jest pyszna a niespodzianka swietna. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego co najlepsze dla Twojego męża :) Podsunęłas mi pomysł z tą Amarulą :) już wynalazłam na internecie za ile można kupić ten alkohol :) Także na urodziny G. także będziemy tym trunkiem się delektować ;) Nieźle się usmiałam na filmiku. Jak tym małpkom włączyły się amory hehe albo słoń ledwo leżący i próbujący jeszcze siegnąć trąbą chociaż jeden owoc Maruli hehe niezłe :) i rano kac morderca...

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze słyszę o Amaruli, chociaż wydaje mi się, że pijane słonie już kiedyś obiły mi się o uszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkiego najlepszego dla męża :)
    A Amarula stoi w barku u rodziców i zabroniłam im ją otwierać do czasu aż będę mogła wypić, bo nabyli ją krótko przed moim zaciążeniem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzinek dla męża;) ale ma wspaniala zone hihi ;) takie niespodzianki robic, to nie kazdy potrafi ;D super;)) a bluzeczka moze sie przydac za kilka lat;) schowaj i wyciagniesz i bedzie jak znalazl;D pozdrawiam:*:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ah galaretki wygladaja smakowicie mmmmm wyszly ci pieknie napewno mezul byl zadowolony :)

    Fajnie ze w tym samym dniu obchodzimy ur hahaha
    SERDECZNIE dziekuje Kochana za Zyczenia milo mi bardzo jest :)

    Z ta bluzeczka to super sprawa ha ha u nas zawsze jak maly cos skubna a ja nie wiedzialam to pikalo nam przy wyjsciu hehehe ahhh te dzieciaczki kochane :)buzka

    OdpowiedzUsuń
  8. A i zapomnialam Spoznione zyczenia urodzinowe dla meza!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)