wtorek, 2 sierpnia 2011

Umieram! Konam!

Z kuchni dochodzą mnie cudowne smaki. Całe mieszkanie wypełnione jest zapachem pysznej zasmażanej cebulki (piszę to ja, kiedyś zagorzała przeciwniczka cebuli ;p) i piersi z kurczaka w przyprawach. Żołądek pomalutku przykleja mi się do kręgosłupa. Nieważne, że przed chwilką zjadłam swoje "dietetyczne" danie na parze. Teoretycznie to samo, tylko bez cebulki. Ale nic nie potrafi oszukać mojego węchu, nic nie jest w stanie wymazać smaku z receptorów smakowych. W głowie mam milion pragnień i myśli. Chcę pobiec do sąsiedniego pokoju, wyrwać talerz z przepysznym jedzeniem mojemu Mężowi i Czekoladowemu Dziadkowi i zatopić swoje ząbki w tych rarytasikach. Wciąż pamiętam każdy kęs tego przepysznego jedzonka, które konsumowałam będąc w ciąży. Oh głupia ja, że wtedy nie jadłam za pięciu... Oj głupia.

Tak w skrócie przedstawia się sytuacja w mojej głowie. Siedzę z Bartkiem w drugim pokoju i staram się nie myśleć o tym, że jeszcze jakiś czas nie dla mnie są przysmaki kuchni tanzańskiej wychodzące spod noża mojego Męża. Nie ukrywam, jest ciężko. Codziennie marzę o ugali (foto poniżej - skromna porcja z czasów ciąży ;p), pilau, fasoli z ryżem, omlecie z ziemniakami czy "głupim" mięsie mielonym z ryżem. Nawet pisząc to dostaję ślinotoku. Jedyne pocieszenie, że mniamnuśne wigilijne jedzonko mojej Mamy nie przejdzie mi koło nosa. Do tego czasu jakoś to przetrwam. Przecież sama zadecydowałam, że będę karmić Synka do ok. 9 miesiąca. Tylko ta myśl powstrzymuje mnie przed wyrwaniem jedzenia moim bliskim. Niech podziękują Małej Czekoladce za to. Dzięki niemu mogą się delektować tym pysznym jedzonkiem, a mi pozostaje tylko zatopienie się w swoich kulinarnych marzeniach i czekanie.. :) Ale powiadam Wam, gdy nastanie TEN czas, to biada Ci, mój Mężu, oj biada... :)))

PS. A czy Wy macie jakieś zachcianki, które z różnych powodów muszą jeszcze poczekać?


***

10 komentarzy:

  1. z takich samych powodów jak u CIebie (czyt. karmienie piersią) nie jem moich ukochanych warzyw (kapusty, cebuli, fasolki szparagowej) oraz owoców (truskawek, nektarynek, czereśni, bananów) ale czego się nie robi dla małych ssaków :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja nie , ale jak widze jest ciezko i ciesze sie ze nie musze sie tak "wysilac" jak Ty

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam to samo-marzenia o mleku z płatkami, jogurtach, truskawkach...

    OdpowiedzUsuń
  4. O truskawkach, bobie, słodyczach, fasolce szparagowej, kalafiorze i innych owocach/warzywach nawet nie chcę myśleć... mniaaaam :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, też przez to przechodziłam, ale musiałam odstawić wszystko co mleczne;( Za to później każda z tych rzeczy smakowała niebywale;) Trzymam kciuki, by dieta nie była dla Ciebie zbyt uciążliwa! No i niech szybko mija!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja karmię i jem prawie wszystko, tzn. jadłam truskawki, czasem małą czekoladę, nabiał itd. Powstrzymuję się tylko przed wzdymającymi warzywami i wszystkim, co smażone. Kiedy dzieciątko było małe, jadłam bardzo lekkie rzeczy, ale teraz ma już 4 miesiące i pozwalam sobie na więcej, a mój Maluch ma się świetnie Wiem, że Bartuś miał problemy z kolką, więc rozumiem ostrożność, ale powszechnie się już uważa, że dieta eliminacyjna nie jest już najwłaściwszym sposobem odżywiania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Znam ten BOL! doskonale ! Ja jak gotuje dla meza to ujjjjjjjjjj jessc mi sie chce ... ale ja tak jak ty na parze gotowane i bez tych dodatkow co kocham... ehhhhhh

    Sciskam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie ograniczają jedynie finanse, bo odchudzanie olałam już jakiś czas temu:-)

    pozdrawiam serdecznie

    zuzanabb

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam cie do mnie po wyroznienie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Sylwia - z przyjemnością odbiorę wyróżnienie, ale nie mogę wejść na Twój blog... :(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)