czwartek, 9 czerwca 2011

Aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe...

Taaaaaaak, tak :) Stało się! Klamka zapadła :] Jestem żoną swojego Męża :) Wszystko poszło po naszej myśli, baaa, nawet lepiej niż sobie zaplanowaliśmy. Co prawda, o mały włos nie spóźniłam się na własny ślub, ale na szczęście sytuacja została szybko opanowana :P Ale może zacznę (standardowo) od początku.
Przygotowania zaczęłam w sobotę przed ślubem, "na raty" malowałam paznokcie u rąk (o dziwo urosły szybko i wyglądały dokładnie tak jak sobie kiedyś wymarzyłam, więc nie omieszkałam zrobić sobie french manicure) i stóp. Wspominam o tym, gdyż był to jeden z najważniejszych etapów przygotowań, w końcu za kilkanaście godzin na moim palcu miała zagościć biało-żółta ślicznotka :P i zależało mi na tym, żeby ładnie komponowała się z paznokciami ;). Nocka minęła dosyć szybko, w miarę spokojnie, chociaż Synek budził się częściej niż zwykle. Najprawdopodobniej wysysał ze mnie mój stres, którego ja jeszcze nie odczuwałam, ale myślę, że gdzieś tam w głębi już się stresowałam. Poranek był dosyć standardowy, pobudka ok. 5 rano (Synek ma już wtedy tryb aktywny), poranna toaleta, mycie włosków (i zero pomysłu na fryzurę oO) i lekki stresik. Kilka godzin później przyjechał do nas świadek od strony Dużej Czekoladki z dziewczyną. Duża Czekoladka się wyszykowała i sruuu do Restauracji (ceremonia oraz przyjęcie było w jednym miejscu, chyba już o tym gdzieś wspominałam ;>). Wtedy zaczęły się moje przygotowania. Fryzura, która była dziełem mojej Ukochanej Mamy (nie mogę uwierzyć, że udał nam się ten kok za pierwszym razem ;p) podobała mi się niesamowicie. Było skromnie, klasycznie i dokładnie tak jak chciałam. Bez żadnych loków, skrętów, udziwnień. Najzwyczajniej na świecie, czyli tak jak lubię. Następnie przyszła kolej na sukienkę. Duża Czekoladka do końca nie widziała sukienki, zarówno na wieszaku, jak i na mnie. Obiecałam sobie, że będzie to dla niego niespodzianka :) ( i chyba się udało ;p). Sukienkę miałam również skromną, delikatną i niezwykle dziewczęcą, bez żadnych falban czy koronek (pojawiły się nawet porównania do Komunii Świętej ;p). Szczerze? Wyglądałam prześlicznie. A dokładniej tak się czułam. Jak księżniczka, której dano szansę pójścia na bal życia. Ale hola, hola! Nie mogę nie wspomnieć o mojej Malutkiej Ukochanej Czekoladce, która również była nieźle wystrojona. Spodenki, koszulka polo, kamizeleczka i krawacik idealnie komponowały się z ciemną karnacją Bobcia. Wyglądał jak król, którym dla mojej rodziny jest. Mój kochany Simba... 


W końcu przyszedł czas na moją ostatnią (jako panna) wyprawę. Oczywiście nie obyło się bez chwili stresu (zamknięty szlaban kolejowy i uciekające cenne minuty). Ale, ale... żeby nie było, że jestem osobą, która jest niepunktualna. Wszystko to spowodowane było karmieniem Bartusia (chciałam, żeby na samą ceremonię miał pełny brzuszek) i czekaniem na pana Beka. Na szczęście Czekoladowy Dziadek zdołał dostarczyć nas na miejsce o czasie. Wchodząc na salę, zapomniałam, że Ci wszyscy ludzie czekają na mnie. Dziwnym było dla mnie to, że ludzie podchodzą do mnie z gratulacjami. Mniemam, że już wtedy stres zbliżał się do punktu kulminacyjnego. Raz po raz dostawałam buziaki od znajomych, rodziny i przyjaciół. Oczywiście Bartulek nie pozostał niezauważony. Większość przybyłych widziała go po raz pierwszy. Sypały się "ochy" i "achy", ale nie dziwię się, bo naprawdę wyglądał "dostojnie" hehe. Gdy wszyscy zaproszeni goście się zjawili rozpoczęła się najważniejsza część. Świadek Dużej Czekoladki podał obrączki pani Kierownik USC, a my zasiedliśmy na specjalnie przygotowanych krzesłach. Tuż za nami siedziała moja najbliższa rodzina (oczywiście z Simbą na czele). Król wyglądał na zdenerwowanego, co rusz zaciskał rączki i drapał jedną o drugą, ale wcale się nie dziwię. Nie każde dziecko może być na ślubie własnych rodziców. Poza tym, zachowywał się nad wyraz spokojnie, jak prawdziwy gentleman. Ani razu nie zapłakał, baaa, był najspokojniejszym dzieckiem pod słońcem. Wracając do tematu, Pani Kierownik wygłosiła przecudną przemowę, która miała na celu redukcję, chociaż w minimalnym stopniu, stresu, który nam towarzyszył. Aż w końcu przyszła kolej na najważniejsze - wypowiedzenie przysięgi małżeńskiej (którą nota bene znałam na pamięć, ale w tamtej chwili nie pamiętałam jej w ogóle). Na pierwszy ogień poszedł A.  - muszę przyznać, że poszło mu idealnie. Świetnie sobie poradził z dziwnymi polskimi słowami (o wiele lepiej niż na ćwiczeniach w domku hehe). No i przyszła pora na mnie. Chyba nie muszę pisać, że ręce drżały mi jak nigdy. Cały bukiet (aaa... nie wspomniałam o nim! Śliczne bordowe róże z ecru goździkami) się trząsł razem ze mną. Stres minimalnie puścił w momencie mówienia przysięgi.  Ze skupieniem starałam się płynnie powtórzyć wszystko bez pomyłek. Pierwsze słowa: "Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny" wręcz krzyknęłam. Później przyszedł moment wymiany obrączek, moja ręka tak się trzęsła, że bałam się, żeby nie upuścić obrączki na ziemię. Na szczęście wszystko poszło sprawnie. 


Potem wpis do księgi, najpierw nasz, a następnie świadków (pozdrawiam serdecznie :*). Pozornie wszystko zmierzało ku końcowi ceremonii, aż tu nagle koledzy A. zaczęli śpiewać piosenkę po suahili (tradycyjna piosenka tanzańska śpiewana w dniu ślubu. Jak mi wytłumaczył mój MĄŻ, jest to smutna piosenka, gdyż mówi o pożegnaniu panny młodej z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Od tej pory zaczyna inne życie, które już nigdy nie będzie takie samo.) Jako, że większość nie wiedziała, że jest to smutna piosenka (wcale tak nie brzmiała ;p) zebrani zaczęli klaskać i bujać się w rytm piosenki. Chwilę później nastąpiło przyjmowanie gratulacji i odbieranie prezentów. Kolejnym etapem było przywitanie przez rodziców chlebem i solą i wypicie szampana (jako, że karmię swój kieliszek oddałam Mężowi hehe). Po wypiciu rzuciliśmy kieliszkami, posprzątaliśmy nasz mały bałaganik (A. chwycił miotłę, więc jest dobrze :D) a następnie przeszliśmy do sali, gdzie było jedzonko :P Nie chce Was zanudzać tortami, obiadem czy też tańcami. Generalnie wesele nam się udało :) Dobrym motywem była wygłaszana przysięga tanzańska przez A. przed moją Mamą i Tatą (dla przypomnienia: "W Tanzanii pan młody składając przysięgę małżeńską pod groźbą kary więzienia musi powtarzać za urzędnikiem następujące słowa:"Niech się wykrwawię, niech mnie piorun roztrzaska, niech mnie zeżre krokodyl, niech ogłuchnę i oślepnę, niech stanę się żebrakiem, jeśli oszukam lub opuszczę żonę".) Śmiechu było co niemiara :))). Jeżeli chodzi o Bartulka to zachowywał się jak aniołek. Jadł grzecznie (miałam specjalnie wydzielone miejsce do karmienia :)), potem szedł spać, ku uciesze ludzi, którzy wychodzili na spacerki w wózeczkiem. 


Dostaliśmy mnóstwo prezentów, m.in. bardzo ciekawą książeczkę z 26 bajkami afrykańskimi dla Bartka od wujka Bola. Naprawdę zaskoczyła mnie jego pomysłowość. Codziennie staram się przeczytać Bartkowi jedną z tych bajek (jak to napisał wujek w dedykacji "Aby wiedzieć dokąd zmierzamy, musimy wiedzieć skąd przychodzimy"). Wzruszył mnie ten prezent niesamowicie. Uwielbiam Cię Boluś :))))) Oczywiście inne prezenty były równie urocze i zaskakujące. Po weselu Czekoladka jest bogatsza o nowe grzechotki, ubranka i zabawki ;p Dziękuję wszystkim obecnym, zarówno fizycznie jak i mentalnie. Jesteście kochani, wszyscy, bez wyjątku :)))))))))))))) A największe uściski i podziękowania dla moich rodziców i brata, którzy tak wspaniale wszystko zorganizowali :*

Pierwsza myśl jako żona? "Boże, jak mnie uwiera ta obrączka ;p" xDDD

***
Nie wiem czy zauważyłyście, że Bartulek skończył we wtorek 3 miesiące :)))
Moja kochana perełka! :))) Sto lat Syneczkuuuu :) Ale może o tym w przyszłym wpisie :)


***

16 komentarzy:

  1. GRATULUJĘ WAM OGROMNIE!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, ach musiało być piękne na tej uroczystości, ja gapa tak jak pisałam, myślałam, że to będzie się działo w ten weekend, a to już za Wami :) z całego serca Wam gratuluje i jak to u nas mówią wszystkiego dobrego na nowej drodze życia :** uściski dla Was ;* i ja wciąż czekam na zdjęcia, Wasze i Bartusia :**

    OdpowiedzUsuń
  3. ...oryginalna nie będę ;-) ...wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia ;-* Cieszę się,że uroczystość się udała i że Bartuś był grzeczny. Miłego dnia ;-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Życzenia już Ci składałam pod poprzednią notką ale jeszcze raz życzę Wszystkiego Najlepszego na Nowej Drodze Życia :)

    Pochwal się sukienką :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszsytkiego najlepszego :) cieszę sie że było wszystko cudnie i czekoladka mała tak pięknie wyglądala ech cudownie az mi się przypomniała moja uroczystośc

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mocno gratuluję i ściskam całą Waszą rodzinkę. wiem jak bardzo tego pragnęłaś...

    OdpowiedzUsuń
  7. stało się :)
    jak to się żartobliwie mówi: "a co macie mieć lepiej od nas?" :D
    GRATULACJE!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratulacje dla Was Kochani! Wszystkiego NAJ na nnowej drodze zycia :):) ahhh, ciesze sie razem z Toba :):):) Dotka

    OdpowiedzUsuń
  9. NIECH SIĘ DZIEJĄ SAME BAJKI :)))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana, bardzo Wam gratuluję :)) Pozdrawiam i przesyłam buziaki. Anita (Lea83)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wszystkiego Dobrego na Nowej Czekoladkowej Drodze Zycia :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratulacje Kochana;) wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, żeby Wam się układało i żebyś była szczęśliwa ;) Obyś ze swoimi dwoma Czekoladkami miała słodkie życie;)
    MyLastHope z V.

    OdpowiedzUsuń
  13. nie mogłam się oderwać od Tej notki!:):**** Gratuluję Kochana!
    / Beatka :)

    OdpowiedzUsuń
  14. sto lat;))
    wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!!!
    dużo miłości;)))

    OdpowiedzUsuń
  15. Sto lat dla Waszej Trojki niech Wam sie zyje dobrze :) super brzmiala ta przysiega po tanzansku :) a suknia :) pokarzesz kiedys ???

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)