piątek, 29 kwietnia 2011

Czasie wolniej, proszę wolniej!

Dzieje się, oj dzieje. Wszystkie sprawy zaczynają nabierać tempa - ślub, chrzest, szczepienia. Po prostu istny armagedon :P Ale może po kolei.

Ślub - obrączki zamówione, w rezultacie nie takie jak pokazywałam we wcześniejszych wpisach, ale bardzo podobne - odwrotne kolory: żółte złoto w środku, a białe na zewnątrz (zmiana nastąpiła po sugestii jubilera, że białe złoto się kruszy i łatwo powstają na nim rysy, co później jest trudno naprawić). Również na tą chwilę zrezygnowałam z cyrkonii - o niej mam zadecydować jak już dostanę zrobione obrączki. Jak słusznie zauważyła pani jubiler, trzeba dbać o to, żeby obrączka była zawsze w stronę z cyrkonią, co może być troszkę kłopotliwe. Nie ważne, zobaczymy za ok. 20 dni jak będą się prezentować nasze cacuszka :), wtedy zadecyduję o wspomnianych szczegółach. Grawer będzie taki jaki ustaliliśmy - moje imię na obrączce A., jego imię na mojej. Co więcej? Wczoraj zakupiłam zaproszenia na ślub, teraz tylko je uzupełnić i porozdawać :) Do pełni szczęścia pozostało mi kupienie jakiejś ładnej sukienki oraz butów, ale o tym pomyślę wkrótce :) 

Chrzest - nie wierzę, że w przeciągu kilku dni udało nam się wszystko zorganizować. Chrzest Bartusia odbędzie się w poniedziałek w godzinach wieczornych. Będzie to kameralna impreza dla najbliższych osób. Rodzicami chrzestnymi będą: mój brat oraz siostra mojej Mamy. Nie powiem, moje serce jest spokojniejsze, że lada moment Synek będzie Dzieckiem Bożym :) Mój kochany Aniołek z różkami :D

Szczepienie - w dniu dzisiejszym mieliśmy zaplanowane szczepienia dla Synka, ale z racji naszego pobytu w szpitalu oraz katarku Bartusia termin ten został odroczony o 2 tygodnie. Jedyną szczepionką, którą dostał Bartul była szczepionka na żółtaczkę. Bobuś zachował się bardzo dzielnie, nie dość, że wytrzymał ponad 4h bez jedzenia, ładnie spał, to na dodatek tylko delikatnie zapłakał przy podawaniu szczepionki. Mój Malutki Bohater. Nie wiem, czy miała na to wpływ obecność Czekoladowego Tatusia, czy nie, ale jestem dumna z mojego Małego Ssaczka. W przychodni spotkałam moją położną środowiskową, która udzieliła mi wielu cennych wskazówek oraz zaoferowała swoją pomoc w razie jakiś problemów z Bobkiem. Takiej położnej to ze świecą szukać... naprawdę. Złota kobieta - uczynna i pomocna.
Ze spraw ogólnych - waga 4100 (czyli sukcesywnie rośniemy), nad wyraz aktywny ruchowo, kolejne miejsce osikane :D Także dzień można uznać za udany ;p A tak na poważnie, wkurza mnie, że takie małe szkraby muszą tyle czekać w kolejce do lekarza. Jakby nie dało się ustalić konkretnej godziny (rozumiem poślizg 10 minutowy), na którą się przychodzi z Dzieckiem, bo kto to widział czekać ponad 4h z niemowlakiem. Jedyny plus, że mieszkamy stosunkowo blisko, więc przyjechaliśmy wózeczkiem i w czasie, w którym ja pilnowałam kolejki mój A. spędzał na spacerku z Synkiem.


Pesel - we wtorek w końcu odebrałam numer pesel Synka. Dziwne są teraz te numery... zero powiązania z datą urodzenia. Szczerze? Beznadzieja, ale co zrobić ;p

Aktywność fizyczna - od 4 dni codziennie maltretuję mój brzuszek ;p Pierwsze ćwiczenia na tą partię były dla mnie wysiłkiem nie z tej ziemi, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. Wierzę, że pewnego dnia znowu bez skrępowania wskoczę w dopasowaną bluzeczkę bez obawy, że wypływa mi tu czy tam ;p

Monitor oddechu -  w końcu jest mój. I to dzięki ukochanej Madzi, która po raz kolejny udowodniła, że obcy ludzie potrafią być bardziej bliscy niż niejeden członek rodziny. Dziękuję jeszcze raz za pomoc, dzięki Tobie moje noce nareszcie powrócą do nocy sprzed wydarzeń szpitalnych. :))))

Aktywność fizyczna na dziś:
rowerek stacjo - 40 min  v
ćw na brzuszek v

PS. A o moich ukochanych dziewczynach, które zrobiły mi i Bartusiowi cudowną niespodziankę zrobię osobny wpis :)))))

***

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Bezdech? Zakrztuszenie? Damy radę! :)

Dziewczyny, nie będę się wymądrzać, bo o zakrztuszeniu można wiele wyczytać w internecie, chociaż sama wiem jakie to trudne w gąszczu przeróżnych artykułów. Udało mi się jednak znaleźć naprawdę fajnie opisaną pierwszą pomoc krok po kroku w przypadku zakrztuszenia niemowlęcia, którą tutaj przytoczę:

KROK 1 - wzywamy pomoc - najlepiej zadzwonić na pogotowie: numer telefonu 999 lub 112 (może się to wydać śmieszne, ale w chwili paniki naprawdę ciężko przypomnieć sobie te numery. Jak numer 999 w naszym przypadku zadziałał, tak 112 połączyło nas z policją, także osobiście radzę zapamiętać trzy 9)

KROK 2 - w przypadku zakrztuszenia sprawdzamy czy w ustach niemowlęcia znajduje się ciało obce, jeżeli tak to staramy się je wyciągnąć za pomocą palca zagiętego w haczyk. 

KROK 3 - oceniamy krzyk - jeśli jest głośny i wyraźny, wtedy pozwalamy dziecku na samodzielne odkaszlnięcie ciała obcego, natomiast jeśli jest cichy, bezgłośny, a dziecko nie może nabrać powietrza, sinieje to wtedy przechodzimy do następujących czynności:


5. Na zmianę uderzamy dziecko pomiędzy łopatki i uciskamy klatkę piersiową do czasu aż przedmiot sam wypadnie.

Szczerze napiszę Wam, że łatwo jest teraz o tym pisać, ale w chwili zagrożenia życia człowiek działa instynktownie, tak jak to uczyniła moja Mama. Przede wszystkim idealnie jest jak są dwie osoby, jedna dzwoni na pogotowie, a druga zajmuje się dzieckiem. W moim przypadku tak było, Mama ratowała Synka, a ja dzwoniłam na pogotowie. Moja Mama instruowana była przez dyspozytorkę z pogotowia, która mówiła krok po kroku co należy robić. Gdy poklepywania nie przynosiły skutku, wtedy zlecono mojej Mamie podanie tlenu Synkowi przez delikatne (!) wdmuchnięcie powietrza do ust Czekoladki. Podkreślam, że musi to być delikatny oddech, gdyż niemowlę ma malutkie płuca i większa ilość powietrza może je uszkodzić. W szpitalu w Krakowie poprawiono nas, że z jednoczesnym podaniem oddechu do ust należy zamknąć nos dziecka (teraz to zrozumiałe, ale w tamtej chwili nikt o tym nie myślał). Idealnym jest jednoczesne objęcie ust i noska swoimi ustami i podanie tlenu poprzez wdmuchnięcie powietrza. W naszym przypadku to właśnie pomogło, wtedy Czekoladka odzyskała swój własny oddech. Pogotowie, które przyjechało za pomocą gruszki odśluzowało nosek Synka, w ten sposób udrożniając mu drogi oddechowe.

Jak zapobiegać zakrztuszeniom? Przede wszystkim należy karmić dziecko w pozycji, gdy głowa dziecka znajduje się wyżej niż jego nogi. Karmić częściej, a krócej, zapobiegając w ten sposób "zalewania" dziecka pokarmem z piersi (w przypadku butli stosować smoczek z najmniejszą dziurką). W naszym przypadku sprawdza się zalecone stosowanie zagęszczacza pokarmu przed każdym jedzonkiem. Po karmieniu należy zawsze poczekać do odbicia, a następnie układać dziecko na bokach (najlepiej na lewym), na materacyku pod kątem 45 stopni. Nie wstrząsać dzieckiem po jedzeniu, nie przewijać, nie przebierać, nie kąpać bezpośrednio po karmieniu.

Jeżeli chodzi o BEZDECH:
Należy unieść dziecko do góry, w taki sposób, żeby twarz dziecka znajdowała się na wysokości naszej i delikatnie nabrać powietrza w usta i dmuchnąć w stronę twarzy dziecka. W tym momencie niemowlę powinno zacząć samo oddychać. Jeżeli to nie pomaga, należy szczypać policzki oraz uszy, a w ostateczności zastosować metodę usta-usta. 

Ja, po analizie swojego życia z Czekoladką, stwierdziłam, że już w szpitalu po porodzie miałam przypadek jego nocnego bezdechu. Przez przypadek obudziłam się w nocy, odruchowo spojrzałam na Synka i zauważyłam, że miał otwarte oczy, ale nie oddychał. W tym wypadku wystarczyło mocniejsze szturchnięcie  Bartka, a ten od razu się "ocknął". Teraz z perspektywy czasu widzę, że to były początki mojej przygody z bezdechami...

Mam nadzieję, że chociaż w minimalnym stopniu udało mi się przybliżyć temat pierwszej pomocy w przypadku bezdechu i zakrztuszenia. Jednakże, mam nadzieję, że informacje tutaj zawarte będę służyć nam tylko czysto teoretycznie i nie będą wymagały zastosowania w praktyce. Tego życzę Wam i sobie :)

PS.
Stronka, która posłużyła mi przy tworzeniu tego wpisu to:   

***

sobota, 23 kwietnia 2011

Hospitali part 2.

Jak wspomniałam w ostatnim wpisie, w piątek ok. godziny 11 zapadła decyzja o przewiezieniu mnie i Małej Czekoladki do szpitala w Krakowie w celu zrobienia bardziej specjalistycznych badań wykluczających lub potwierdzających podejrzenie ataków padaczki. Dosłownie w 20ścia minut zebrałam wszystkie rzeczy ze słonikowego pokoiku i gotowa do podróży udałam się na dół do czekającej na nas karetki. Podróż dłużyła mi się niesamowicie, a we znaki dawała się drętwiejąca ręka od trzymania Bartusia. Grubo ponad godzinę później znaleźliśmy się w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, gdzie już czekali na nas ludzie. Po ciągnących się formalnościach przyszedł czas na krótkie badanie Synka, a następnie przydzielenie łóżka Bobusiowi. Czekoladka po tych wszystkich ekscesach zapadła w głęboki sen, a ja tradycyjnie przypatrywałam się unoszącej się koszuli (jeszcze wtedy nie uspokajał mnie podłączony aparat od saturacji). Chwilkę później, wraz z A. zostaliśmy wystawieni na nie lada próbę - wybudzenie Czekoladki i niepozwolenie jej ponownie usnąć. Pierwsze 30 min poszło nam gładko... ale już kolejna godzina wymagała od nas nadprzyrodzonych umiejętności. Jak na początku wystarczyło wkładać i wyciągać smoczka z buziaczka Syneczka, tak potem trzeba było się uciec do dotykania Czekoladowej twarzy chłodną wodą, podskakiwanie, strojenie min i uwaga, uwaga - ciągnięcie za nos (nie przez nas, a przez panią pielęgniarkę hehehe). A wszystko to przez badania EEG mózgu, na którym dopiero Bartuś mógł zapaść w głęboki sen. Samo badanie przebiegałoby dosyć sprawnie gdyby nie etap podpinania elektrod do czuprynki Bartulka. Lekarka podobno nieźle narzekała do pani neurolog na bujną czuprynkę Czekoladki hehehehe, swoją drogą, moja łopatka też (przez trudności z umieszczeniem elektrod na głowie Synka spędziliśmy tam godzinę dłużej, a co za tym idzie, godzinę dłużej trzymałam Czekoladkę na rękach). Po ok. 2h powróciliśmy z mega nażelowanym Czekoladowym Przystojniakiem do Dużej Czekoladki i w końcu spokojnie mogliśmy odpocząć (z małym przerywnikiem zamiany sali, wynikającej z tego, iż położono nas na początku na sali noworodków, a przecież Bobuś to już "duźy chop" i niemowlakiem się tytułuje, co nie? :)) Szczerze, ta zmiana okazała się strzałem w 10 (o ile można tak mówić w kwestii szpitalnej), ale trafiłam do naprawdę super dziewczyn (trzymam za Was mocno kciuki, jesteście najdzielniejsze i pokazujecie to każdego dnia :)). Na noc Bartusiowi podłączono aparat kontrolujący saturację, więc byłam odrobinę spokojniejsza i nie spędziłam całej nocy nad łóżkiem dziecka obserwując jego koszulkę. W kolejnych dniach robione były między innymi: usg przedciemiączkowe, usg brzuszka, rtg klatki piersiowej, morfologia, jonogram, biochemia, badanie moczu oraz konsultacja neurologiczna. Wszystkie badania nie wykazały niepokojących zmian, EEG wyszło bez zarzutu, także padaczka została wykluczona, a więc dalej nie było przyczyny występujących bezdechów. Na badaniu przeciemiączkowym ukazała się torbielka wielkości 4mm, którą należy obserwować. Najprawdopodobniej jest ona skutkiem niedotlenienia po bezdechu, ale pewności nie ma. Może ona być równie dobrze po niedotlenieniu poporodowym (co prawda na usg po porodzie nic nie wyszło, ale badanie robione było u mnie w szpitalu, więc pewności nie mam). Wypisano nas w poniedziałek z taką diagnozą - "najprawdopodobniej przyczyną bezdechów była cofająca się treść pokarmowa, która drażniła przełyk tym samym utrudniała prawidłowy oddech". Jako zalecenie do domu dostaliśmy używanie zagęszczacza pokarmu przed każdym karmieniem oraz pozycja antyrefluksowa (układanie na bokach pod kątem 45stopni). Dostaliśmy skierowanie do poradni neurologicznej oraz poradni wad rozwoju, by kontrolować stan torbielki (uspokojono mnie, że nie jest to nic groźnego, torbiel zazwyczaj sama się wchłania i nie ma wpływu na rozwój Synka). O dziwo, pobyt w szpitalu wspominam dosyć dobrze, tzn. w szpitalu w Krakowie. Miejsce to zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie, nie mogłam wyjść z podziwu nad profesjonalizmem personelu i sterylnością wnętrza. W dużej mierze miało na to wpływ higiena oraz towarzystwo. Dziewczyny, z którymi spędziłam te 4 dni, pomimo takich doświadczeń życiowych były naprawdę pełne wiary i wewnętrznej nadziei. Nie ma chwili, żebym nie pomyślała o Sebastianku czy o Dawidku. Jestem przekonana, że dadzą sobie radę i wyjdą szybciutko do domku pełni zdrowia i wigoru (Sebastian od początku życia nie opuścił szpitala :(). My z przygodami samochodowymi wróciliśmy do domku w poniedziałkowy wieczór. Nie napiszę, że wyszłam spokojniejsza, bo diagnoza nie została postawiona jednoznacznie, ale jestem bogatsza o nowe doświadczenia i informacje odnośnie stanu zdrowia Bartusia. Nie zapeszając odkąd wróciliśmy ze szpitala Synek mniej ulewa, mniej się krztusi i co najważniejsze nie miał bezdechów, jednakże dla świętego spokoju we wtorek zakupuję monitor oddechu (dzięki pomocy Magdy :*), żeby w końcu móc bez wyrzutów sumienia oddać się w 3godzinne objęcia Morfeusza.

PS. W najbliższych notkach napiszę o tym jak sobie radzić z bezdechem i zakrztuszeniem (informacje ze szpitali).

A oto przyjaciel mojego Synka, który robił furorę w szpitalu ("Wnuczku oddaj pana Pingwina", "Chciałam mu w nocy podać smoczka, ale nie mogłam znaleźć tego pana Bociana czy tam Pingwina")


***

piątek, 22 kwietnia 2011

Hospitali part 1.

Ten wpis się Wam należy. Tak dużo ciepłych słów wsparcia napłynęło do mnie pod ostatnimi wpisami, że egoistycznym by było nie napisać, co się działo ze mną i Czekoladką przez ostatni tydzień. A więc zaczynam wszystko od początku. Jak można było przeczytać w tym wpisie, pełna nadziei i radości powróciłam do domku ze szpitala w środowe popołudnie. Jednak moje szczęście nie trwało za długo. Wpis zrobiłam dokładnie w czwartkowy poranek, a kilka godzin później jechałam w karetce z Czekoladką na rękach. Dobra, ale do rzeczy.
Razem z Mamą przebrałyśmy Synka w piękną seledynkową bluzeczkę w paski, która idealnie współgrała z ciemną karnacją Czekoladki. Nie mogłam wyjść z zachwytu jak cudownie prezentowała się ona na ciele Bartusia. Stwierdziłyśmy z Mamą, że będzie się godnie prezentował na przyjazd Dużej Czekoladki. Jako, że zbliżała się pora karmienia to Pan Cyc wyskoczył z ciepłego staniczka i uraczył ciepłym mleczkiem usteczka Bartulka. Ja, jak to ja nie mogąc wyjść z zachwytu nad pięknością swojego dziecka, czym prędzej wzięłam aparat w swoje dłonie i bawiąc się w paparazzi zrobiłam super intymną sesję mojemu seledynowemu Maluszkowi (btw - teraz nie lubię tych fotek, tak samo jak i seledynowej bluzeczki). Chwilkę później poprosiłam Czekoladową Babcię o pomoc w wyrzuceniu niedobrych beków z brzuszka Bartusia (oczywiście dalej bawiłam się w paparazzi). Ułamki sekund później zaczęło się najgorsze. Krzyk, wrzask, klepanie po pleckach, chwilowy płacz Bobusia, który za chwilkę gdzieś się ulatniał, wołanie o pomoc, szukanie komórki, trudność z wybraniem numeru, niekończące się słowa automatycznej sekretarki "Rozmowa jest kontrolowana, wszystko co powiesz jest nagrywane", by w końcu usłyszeć "Karetka już jedzie". Chyba nie muszę pisać, że czekanie na nią było wiecznością. Wycie syreny rozbijało się wśród bloków skutecznie mnie myląc. Moje serce nie dawało rady, ręce trzęsły mi się jak nigdy w życiu, nogi kazały biec w bliżej nieznanym kierunku, by za chwilkę pobiec do ekipy ratunkowej. Wszyscy wbiegliśmy do mieszkania, w którym już słyszeliśmy przestraszony płacz Czekoladki (Mamo, po raz kolejny dziękuję Ci, że uratowałaś życie mojemu Synowi). Ratownicy medyczni z uśmiechem (!) na twarzy zaczęli sobie żartować z całej sytuacji. Potraktowali nas jak totalne panikary. Jak kogoś kto robi sobie jaja ze służby zdrowia. Co prawda osłuchali Synka, ale stwierdzili, że nie wiedzą co mają z nami zrobić, bo dziecko normalnie oddycha, po czym wyszli. Wtedy wszystko we mnie pękło, rozkleiłam się jak mało kiedy. Przytuliłam się do mojej Mamy, wzięłam Synka do drugiego pokoju i uspokojonego położyłam na boku na wyższej poduszce. Kilkanaście minut później sytuacja zatoczyła koło. Znowu krzyk, telefon na pogotowie, totalna zlewka dyspozytorki "Przecież Pani już dzwoniła. Panie doktorze, ta pani znowu dzwoni", po czym nastąpiła konwersacja z lekarzem (Boże, czy w tym momencie najważniejsze było to czy dzwonię po raz drugi, czy to, że mój Syn nie oddycha?). "No dobra, przyjedziemy" - tym razem zero syreny, zero pośpiechu, totalny luzik - oczywiście ze strony ratowników. Nie będę ukrywać, że nie zostawimy tego bez echa. Nie pozwolę, żeby ktoś zachowywał się tak w stosunku do osób, które walczą o życie najukochańszej osoby. Zapadła decyzja - dwa razy wezwanie, a więc jedziemy do szpitala na obserwację. Kamień z serca. W końcu jakieś kroki. Chwilę później siedziałam już dokładnie w tym samym słonikowym pokoju, z którego wyszłam dzień wcześniej, z tą różnicą, że teraz miałam "współlokatorów". Noc spędziłam wpatrując się w śpiącą Czekoladkę, obserwując róg podnoszącej się od oddechu koszuli. Była to najdłuższa i najbardziej stresująca noc w moim życiu. Każde karmienie wiązało się z bólem żołądka od nerwów. Z utęsknieniem wyczekiwałam godziny 6, gdy Czekoladowa Babcia przyjdzie i wesprze mnie w tych ciężkich chwilach... Pięć godzin później jechaliśmy karetką (ja z Synkiem w karetce, moja Mama z A. samochodem za karetką) do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego im. św. Ludwika w Krakowie. 

cdn (nie mam na razie sił na dalszą część, ale obiecuję, że wkrótce dokończę jak potoczyły się nasze szpitalne losy).


***

czwartek, 21 kwietnia 2011

Pierwszy Czekoladowy Uśmiech.

Wiem, że ten wpis powinien być postem wyjaśniającym ostatnie zdarzenia, ale na razie nie mam siły do tego wracać, tym samym opisywać tego. Ostatnimi czasy spotkało mnie coś pięknego, co troszkę przyćmiło złe wspomnienia minionego tygodnia. Mianowicie 19 kwietnia 2011, mój Synek po raz pierwszy świadomie uśmiechnął się do mnie. Co prawda, nie byłam pewna czy to naprawdę był uśmiech czy tylko moja wyobraźnia spłatała mi figla, ale po wczorajszym dniu jestem pewna, że moja Czekoladka uraczyła mnie swoim pięknym bezzębnym uśmiechem właśnie we wtorkowe popołudnie. To cudowne wydarzenie miało miejsce podczas tzw. aktywnych chwil mojego Dziecka. Bobuś leżał sobie na łóżku w pozycji bezpiecznej (zaleconej w szpitalu) i rozglądał się po pokoju, raz po raz gulgając sobie w najlepsze (aguuuu.... :D). W pewnym momencie Czekoladka skupiła swoje oczka na mojej osobie i wykrzywiła usteczka w coś na kształt uśmiechu. Moim oczom ukazały się piękne różowiutkie dziąsełka oraz piękne "uśmiechnięte" czarne oczka :) Po prostu widok nie z tej ziemi. Nie będę ukrywać, że zacieszałam jak ktoś głupi ;p Nie omieszkałam zawiadomić o tym całej rodziny hehe, chociaż do końca nie byłam pewna, czy to była jawa czy sen (szpitalne noce dały mi się bardzo we znaki). Potwierdzenie otrzymałam dzień później, gdy Synek uśmiechnął się do mnie po raz drugi przy mojej Mamie (teraz robi to coraz częściej :)). Wtedy miałam kolejny dowód na to, że mój Synuś rozwija się prawidłowo (przeczytałam, że pierwszy świadomy uśmiech dziecka pojawia się pomiędzy 6, a 8 tyg. życia). Nie będę ściemniać - pękam z dumy, że byłam pierwszą osobą, którą Bartuś obdarzył uśmiechem :) Chwilę później ten zaszczyt spotkał Czekoladową Babcię. Ach. Nie ma nic piękniejszego niż możliwość obserwowania jak rozwija się taka mała Istotka... Moje serce się raduje na widok tej uśmiechniętej twarzyczki, wszystkie złe wspomnienia uciekają wtedy gdzieś hen daleko. Dziękuję Ci Synku za to, że jesteś i wypełniasz moje życie nieopisaną radością. Kocham Cię.

***
Obiecuję, że wkrótce umieszczę notkę o szpitalu oraz informacje tam zdobyte nt. jak postępować w przypadku bezdechu lub zakrztuszenia. Dajcie mi tylko chwilę (ostatnio walczymy z dziennymi kolkami Synka, więc ciężko mi tu coś naskrobać). Delicol poszedł w odstawkę ze strachu przed zachłyśnięciem... ale rozważam powrót do niego. Muszę to przemyśleć.

***
Dziewczyny, jeszcze prośba do Was. Czy któraś z Was kupowała dla swojego dziecka monitor oddechu tzw. aniołka (np. angelcare)? Rozważam zakup tego urządzenia z racji występowania bezdechów u Bartusia, ale za bardzo nie wiem czym się kierować przy wyborze tego cudeńka. Proszę o porady w komentarzach, z góry dziękuję :)

***

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Once again.

Nie było mnie tutaj z tego samego powodu co we wcześniejszej notce. Nie mam siły dziś na obszerniejszy wpis. Wróciliśmy dziś do domu ze szpitala specjalistycznego w Krakowie. Mam dość. :(


***

czwartek, 14 kwietnia 2011

Szpital.

Czas się w końcu odezwać. Wyjątkowo brak wpisów nie był spowodowany brakiem sił czy chęci, a zwyczajnym brakiem dostępu do komputera/internetu. Od poniedziałku do wczoraj byliśmy z Bartulkiem na oddziale dziecięcym w szpitalu w moim mieście (tak wiem... miałam już tam nie wrócić, widzicie jaki ten los jest przewrotny?). Synek napędził wszystkim niezłego stracha, największego mojej ukochanej Mamie, która nota bene jest moim bohaterem (dzięki jej reakcji Bartulek szybko odzyskał oddech i nie doszło do komplikacji, ale jak to sam lekarz powiedział, każdy taki przypadek powinien mieć swój finał w szpitalu - na obserwacji). Po godzinie 15stej w poniedziałek Czekoladka została przewieziona karetką do szpitala po zachłyśnięciu się mleczkiem z butelki (po obserwacji zachłyśnięcie okazało się przykrztuszeniem z bezdechem). Wybaczcie, ale na razie nie mam siły wracać do tego z powrotem, dlatego wpis będzie zdawkowy. Chciałam tylko, żebyście wiedziały co jest przyczyną zastoju na blogu. Na szczęście po tych dwóch dobach mogę napisać, że Synulek jest zdrowy, radosny i znowu kochanie złośliwy. Wyniki wyszły dobre, Synek ładnie przybiera na wadze (waży już 4140 g :)), sama obserwacja przebiegła bez zastrzeżeń (poza incydentem z ponownym zakrztuszeniem, tym razem z mojej piersi). Z bagażem nowych informacji, które mają nam pomóc uniknąć w przyszłości takich sytuacji powróciliśmy do domku. Oczywiście wymagana jest nasza dalsza już domowa obserwacja, gdyż bardzo często zachłyśnięcie może prowadzić do zapalenia płuc (kilku lekarzy osłuchało Synka i każdy podkreślał, że nic tam niepokojącego nie słychać, ale lepiej wszystko mieć pod kontrolą).  Najbardziej martwi mnie to, że ja, rodzona matka Bartusia, nic nie przeczuwałam jadąc do domku z uczelni. Nic. A podobno matki wyczuwają, gdy coś złego się dzieje z ich dzieckiem. A ja co? Nico. Synek jechał mi na sygnale do szpitala, a ja w najlepsze śmiałam się do słuchawki rozmawiając z Dużą Czekoladką. Ech. Jakie to szczęście, że w domku był mój tata i mama. Nie mogę znaleźć słów, które by wyraziły moją wdzięczność tym dwóm kochanym osobom. Panie... czuwaj nad moim Synkiem i nie doświadczaj nas już w ten sposób. Proszę Cię.

Swoją drogą po tym incydencie wiem na kim mogę polegać. Jakież prawdziwe staje się przysłowie: "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". 

Tymczasem idę obsypać całusami moją śpiącą Czekoladką :*

***
Aktywność fizyczna: (wczoraj i dziś, pon i wt. - brak ćwiczeń)
rowerek stacjonarny - 40 min v

***

piątek, 8 kwietnia 2011

Niezwykły miesiąc.

Wczoraj stuknął mojemu Synkowi miesiąc życia po drugiej stronie brzucha. Tak wiele się zmieniło, zarówno w jego życiu, jak i moim. Świat totalnie stanął na głowie, wszystko podporządkowane jest tej małej Istotce. Noce nie są nocami, dnie nie są dniami. Dosłownie. Synek ma poprzestawiane pory dnia, w nocy harcuje, a w dzień odsypia (chociaż też nie za długo). Wszystko się poprzestawiało. Ciężko mi przeorganizować swój własny rozkład dnia, ale niestety muszę. Chodzę niewyspana, boli mnie głowa i ciężko mi się skupić na czymkolwiek. Jedynie rowerek stacjonarny daje mi ukojenie. Jest dla mnie tym czym narkotyk dla narkomana. Wycisza i uspokaja (dwa dni temu powróciłam do codziennych przejażdżek, wiem, że połóg jeszcze się nie zakończył, ale nic nie robię ponad moje siły). 


Ze spraw czysto Bobkowych - brak kupki od dwóch dni. Pytałam położnej czy to normalne, odpowiedziała, że tak i, że może ten stan utrzymywać się nawet tydzień. Przy karmieniu piersią jest to jak najbardziej normalne, mleko matki przyswajalne jest w 100%, więc nic nie musi się wydalać. Szczerze? Nie przekonuje mnie to. Widzę, jak Synek stara się coś wycisnąć, robi się czerwony, często płacze i się pręży. Gazy wychodzą (klękajcie narody, jaki to "zapach"), nawet mnóstwo gazów... ale nic poza tym. Czekam na rozwój wydarzeń z nadzieją, że pewnego pięknego dnia (oby dziś) ujrzę piękną, dorodną kupioszkę mojego Synka. 
Wczoraj byliśmy na wizycie kontrolnej w szpitalu. Synek ładnie się rozwija, urósł i przybrał na wadze (a więc mój pokarm jest wartościowy, niepotrzebne jest dokarmianie sztucznym mlekiem). Obecnie mierzy 56 cm, a waży 3850 g (przy wypisie ze szpitala miał 2970g), a więc skok wagi jest spory. Główka urosła do 35 cm, a klatka piersiowa do 34 :)))) Czekoladka zachowywała się nad wyraz spokojnie podczas wszystkich badań, wszyscy zachwycali się jakie z niego spokojne dziecko (yhyyyyy!). Pleśniawek nie ma, gardełko piękne. Zadałam pani ordynator mnóstwo pytań, które po części rozwiały moje wątpliwości:
  • ewentualne podawane mleko dla Synka - Bebilon 1 (ale lepiej utrzymywać karmienie moim pokarmem)
  • mam całkowicie zrezygnować z diety, nie ma czegoś takiego jak dieta matki karmiącej, odchodzi się od diet eliminacyjnych, mam jeść nawet smażone potrawy (nie zgadzam się z tą odpowiedzią, tzn. nie tyle nie zgadzam, co wolę być troszkę bardziej ostrożna w kwestii żywieniowej)
  • kwestia ulewania - je dużo, co widać po wadze, więc ulewa - nie przekarmiać (łatwo powiedzieć jak mój Ssak ssie ile pupa utrzyma ;p)
  • kupki - tak jak pisałam, mogą się nie pojawiać przez tydzień i to jest zupełnie normalne
  • Delicol - bardzo dobry środek na kolki, także dalej możemy go używać
  • mamy obserwować pępuszek Bobcia czy nie robi się nam przepuklinka (w rodzinie A. wszyscy mają wystające pępki, więc być może zebrał geny ze strony tatusia ;p)
  • krostki na twarzy są normalne (po prostu moje hormony "wychodzą" z Czekoladki)
I to chyba tyle ;p W sumie sama już nie pamiętam części pytań, które zadałam. Wizyta była szybka, bo razem z Mamą weszłyśmy ze złej strony hehe, czyli tak naprawdę nie do przychodni, a bezpośrednio do szpitala na oddział noworodków, ale pani ordynator była tak miła, że przyjęła nas poza kolejką (głupi ma zawsze szczęścia). No i tym sposobem Synek został zbadany w ekspresowym tempie.

Ja się teraz żegnam, bo muszę wykorzystać czas, że Maluszek śpi i pousuwać z szafy ubrania w za dużym rozmiarze, które na okres ciąży pożyczyłam od Mamy. Buziaki i pozdrowienia. 

PS. przepraszam, że nie komentuję Waszych wpisów, ale zwyczajnie nie mam czasu. Ale, żeby nie było, jestem z blogami na bieżąco. :))))

Aktywność fizyczna:
rowerek stacjonarny - 40 minut + 30 minut v
odkurzanie v

Jeszcze jedno, zapomniałam zapytać położnej, czy można niemowlakowi podawać wodę przegotowaną? Jeśli tak, to ile i jaką? Czytałam, że woda mineralna przegotowana może pomóc z kupką, ale nie wiem na ile to prawda.

Aktualizacja:
Podałyśmy z Mamą ok. 30ml przegotowanej Cisowianki (dzisiaj kupię wodę przeznaczoną dla niemowląt) - kupka (kuuuuupioooocha!) poszła. :)))))) Czekoladowy Dziadek miał rację :)))))))) I niech ktoś mi mówi, że pokarm się w 100% wchłania...

***

niedziela, 3 kwietnia 2011

Spacerkowo.

Czy Wy widzicie tą pogodę? To słoneczko, śpiewające ptaszki, kwitnące kwiaty, pączki na drzewach, dodatnie temperatury! Rany, tyle czasu na to czekałam, a teraz nie mogę uwierzyć, że to wszystko już jest za oknem. Jak tu nie kochać wiosny? No jak? W końcu przyszła moja ukochana pora roku, a wraz z nią codzienne spacerki z wózeczkiem. Przechadzki z Malutką Czekoladką zaliczone pozytywnie, zarówno z Czekoladową Babcia, jak i z Dużą Czekoladką. Muszę przyznać, że nie sądziłam, że takie chwile mogą być tak przyjemne i męczące ;p Tak, tak... Ja, która przez całą ciążę byłam aktywna fizycznie czuję się zmęczona po 2h spacerkach z wózkiem ;p Ba, nawet mogę napisać, że mam zakwasy hahaha. Ale dobrze, dobrze. Muszę się Wam wszystkim pochwalić, że od porodu zleciało mi ponad 11,5 kilograma i aktualnie moja waga wynosi 53,5 kg :) Zaznaczam, że jedyną formą aktywności fizycznej są wyżej opisane spacerki, zero innych ćwiczeń (czekam jeszcze 2 tyg. żeby okres połogu się zakończył, a wtedy to łohoho, nas nie dogoniat normalnie ;p hehehe). Duży wpływ na moją wagę ma porzucenie słodyczy oraz zdrowe jedzenie. Nie sądziłam, że jestem w stanie na tak długi okres czasu zrezygnować z moich ukochanych słodkości, ale jak mus to mus :) W sumie pomalutku zaczynam się do tego przyzwyczajać (ale wciąż krzyczę na Dużą Czekoladkę, że jak je słodycze to z dala ode mnie ;p). 

A oto jedna z pięciu (!) wiewióreczek spotkanych podczas spacerku :)) (miałam dodać tutaj fotkę Synka ze spacerku, ale stwierdziłam, że już nie będę umieszczać w sieci więcej fotek Bartusia, wybaczcie :))


A co u mnie i u Synka? Można powiedzieć, że dobrze i niedobrze. Kolki przeszły (mam taką nadzieję), ale pojawiły się niespokojne noce i ataki płaczu z niewiadomej przyczyny. Po moich obserwacjach wywnioskowałam, że Synek zwyczajnie nie dojada i stąd ten płacz. Ssie najpierw jedną pierś, potem drugą i po skończonym karmieniu zamiast zapaść w sen to ten w ryk i z niepokojem szuka sutka. Po okresie  mojego płaczu i wielkich wyrzutach sumienia poprosiłam Mamę o zakup modyfikowanego mleka... Na chwilę obecną mam całą paczkę Bebiko oraz NAN Pro 1, ale nie odważyłam się sama bez konsultacji z pediatrą podać Synkowi butelki z modyfikowanym pokarmem. Po lekturze stron internetowych postanowiłam kontynuować naturalne karmienie (przeczytałam, że długie wylegiwanie się przy cycu może wynikać z faktu boleści brzuszka - cyc pełni funkcję bodyguarda, który na chwilę zmniejsza ten ból). Po chwilach namysłu stwierdziłam, że na pewno przyczyną nie jest brak pokarmu, bo mam go sporo. Leci ze mnie jak z kranu, więc dlaczego miałabym karmić Bartusia sztucznym mlekiem? Być może moje mleko nie jest do końca wartościowe i sycące, ale wierzę, że po zwiększeniu spożywanych pokarmów (przede wszystkim zaprzestaniu drastycznej eliminacji pokarmów) wszystko wróci do normy. Kupki są często, Czekoladka przybiera na wadze, więc raczej powodów do niepokoju nie powinno być. A może się mylę? Czy, któraś z Was miała podobny problem? Być może rezygnacja z dokarmiania nie jest dobra? Hmmm? W czwartek mam wizytę kontrolną w szpitalu, więc być może wszystkie moje wątpliwości zostaną rozmyte.

PS. Uczelnię na razie sobie daruję. Muszę znaleźć przyczynę płaczu Synka, żeby móc ze spokojnym sercem i umysłem wrócić na AWF. Najważniejszy jest teraz on i jego zdrowie. Uczelnia nie zając...

A jutro mija nam 4 tygodnie! :)


***