środa, 16 marca 2011

Korzystając z wolnej chwili...

piszę do Was. Jakoś nie mogę się zebrać, żeby opisać mój poród. Zawsze wyobrażałam sobie, że będzie to dla mnie najpiękniejsze przeżycie, a tymczasem staram się wymazać ten moment z mojej pamięci. Gdyby nie fakt, że dzięki temu porodowi mogę teraz napawać oczka moją Najsłodszą Czekoladką to bez wahania napisałabym, że życzyłabym sobie, żeby tego dnia nie było w historii mojego życia. Zarówno opieka lekarska, jak i sam proces rodzenia był dla mnie koszmarem. Tygodniowy pobyt w szpitalu odbił się na moim zdrowiu. W niedzielę (13.03.2011) dostałam wysokiej temperatury, w sumie nikt nie wie od czego. Podano mi kroplówkę (żaden lekarz mnie nie zbadał, ani mnie nie widział), która zbiła ją do optymalnego poziomu. Ja sama jestem przekonana, że ta gorączka była wynikiem mojego leżenia i ogólnego rozbicia całą sytuacją szpitalną (tylko nie pomyślcie sobie, że to jakaś depresja poporodowa, nic z tych rzeczy). W poniedziałek miałam wyjść do domku, ale lekarz zadecydował, że po "przebojach" z moją temp. muszę zostać do wtorku na obserwacji. Jak same wiecie, jednak w poniedziałek znalazłam się w domku - wypisałam się na własną prośbę. Na szczęście pani ordynator od noworodków zadecydowała, że Synek jest zdrowy i może iść do domku, więc bez dwóch zdań podpisałam decyzję o wypisie na żądanie. Wcześniejszy dłuższy pobyt w szpitalu spowodowany był stanem zdrowia mojego Synka. Bartuś (bo tak ma na imię Czekoladka :)) urodził się obwiązany podwójnie pępowiną wokół szyi oraz z rączką przywiązaną również pępowiną do swojej główki (po porodzie okazało się, że pępowina mierzyła 120 cm... gdzie norma to 60 cm oO) W wyniku naturalnego porodu doszło do lekkiego niedotlenienia, Synek miał problemy z oddychaniem, przez dwie doby leżał w cieplarce (inkubatorku). Nie zapomnę tego widoku do końca życia. Chyba nie muszę pisać, że łzy same leciały mi po policzkach. Widzisz swojego Maluszka, takiego bezbronnego w szklanym łóżeczku, z wenflonem w główce i aparaturami na nóżkach. Tak więc, same możecie sobie wyobrazić jak mi pękało serce przez pierwsze dwie doby. To, że nikt nie zadecydował o mojej cesarce jest pytaniem stulecia... Ktg podczas porodu wahało się jak leżałam na bokach, przecież to powinno dać ludziom do myślenia. Niestety zadecydowano o moim naturalnym porodzie. Po 7 godzinach i 45 minutach Czekoladka pojawiła się na tym świecie. W drugiej dobie zaczęło się moje wspólne kangurowanie z Synkiem. Położne wkładały mi go rozebranego pod koszulę, żebyśmy mogli napawać się swoją obecnością. W tym samym czasie dawałam mu cyca do possania/karmienia. To było chyba jedno z piękniejszych doznań szpitalnych. Nasze pierwsze karmienie :)))) Ponad godzinę siedzieliśmy/leżeliśmy sobie brzuszek w brzuszek, żeby za chwilę zostać rozdzielonym przez szybę inkubatorka. W trzeciej dobie Bartuś spędził ze mną cały dzień. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Od razu w ruch poszedł aparat, potem MMSy do znajomych, że już jesteśmy razem. Niestety na noc Synek znowu wrócił do cieplarki. Dopiero w czwartej dobie dostałam Czekoladkę na noc. Hihii, wtedy jeszcze udawał, że jest grzeczny i spokojny, dopiero teraz daje mi nieźle w kość :D mój mały Rozrabiaka. Kolejne dni spędziliśmy w szpitalu z racji żółtaczki Bąbla, co prawda nie miał jej na zaawansowanym poziomie, ale jako, że nie mieli skali porównawczej z innymi Mulatkami (jak się okazało, w ogóle nic nie wiedzieli o Mulatkach) to zostawili nas na obserwację (tylko z nazwy, przez cały weekend nikt nas nie odwiedził, ani nie wykonał żadnych badań Synkowi... także wyleżeliśmy się tam bez powodu :/). Szpital, w którym rodziłam okazał się najgorszym szpitalem jakikolwiek mogłabym sobie wymarzyć. Zarówno pod względem personelu jak i higieny. Nawet wrogowi nie życzyłabym pobytu w tym szpitalu na oddziale położnictwa.

Przepraszam za ten chaos, po prostu nie umiem tego ująć w logiczny ciąg, na razie nie jestem na siłach przywołać sobie samego porodu. Napiszę tylko tyle, że dziękuję bardzo za wsparcie mojej MAMIE i mojemu Ukochanemu, którzy byli obecni przy porodzie. Bez nich nie dałabym rady. Kocham Was i wiem, że mogę na Was liczyć w każdej, ale to każdej sytuacji. Jesteście niezastąpieni :*

Najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi. Synek ma wszystkie badania zrobione, nie ma żadnych powodów do niepokoju. Jest silnym czekoladowym facetem. Upartym i doskonale wiedzącym o swojej słodkości ;p Zalotnik jeden. Uwielbiam jego zapach, jego uśmiech (nie ważne, że nieświadomy), jego kruczoczarne, bujne włoski, czarne oczka, malutkie usteczka, jego minki podczas spania, a nawet jego krzyk. Kocham go całego, od A do Z. <3 I wiem, że nie tylko ja ;p


PS. a dokładnie tydzień po porodzie Czekoladka straciła pępuszek. Poproszę o aplauz :D:D:D

PS2. muszę zmienić nazwę bloga, ale na razie nie mam pomysłu. Jakieś propozycje?


A teraz mykam położyć się koło mojego Malutkiego Skarba :)))) Buziaki dla Was od NAS :)

***

17 komentarzy:

  1. Zupełnie Cię rozumiem-ja byłam w szpitalu 2 tygodnie. Moja corcia też była obwiązana 2 razy pępowiną, a synek miał niską wagę-też inkubator. Płakałam na jego widok i płakałam przez szpital. ale teraz jesteśmy już w domku. Bartuś-śliczne imię-dużo zdrówka dla Was.

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany gdzie ty rodziłaś!? Takie szpitale powinny być nazywane "po imieniu" w celu ostrzegania innych mam!! Kurcze dobrze, że masz już to za sobą, a Bartuś jest cały i zdrowy!
    Z tą żółtaczka to jakaś komedia! Przecież starczy żeby zrobili badania krwi i zobaczyli poziom bilirubiny! Gdzie ty rodziłaś!?

    Teraz się zacznie :) Mój całą noc wył do księżyca i rano okazało się, że to przez... gluta w nosie ;)
    Życzymy Wam żeby Was nigdy nie spotkał taki glut terrorysta :D

    Pępuch nadal mamy... ale mieliśmy strasznie grubą pępowinę i tak schnie powoli.

    OdpowiedzUsuń
  3. gratulujemy pępuszka :-) choć z drugiej strony nie mam wiedzy, ile to normalnie trwa... hmm
    okropne są te polskie szpitale!!!!! :-/ moja siostra rodziła w jednym - beznadziejna opieka lekarska (szpital w Olsztynie) a w drugim (Lidzbark Warmiński) z kolei opieka była super, tylko poród był kleszczowy... :-(
    boję się jak będzie z nami w Manchester podobno jest fantastyczna opieka lekarska i hematologia jest na zaawansowanym poziomie, więc powinni sobie poradzić z naszym przypadkiem bez problemu.... heh chcę w to wierzyć; ne nastawiam się jednak że będzie łatwo.
    Bartek to prześliczne imię, nie myśl już o tych okropnych przeżyciach, głowa do góry, Gulek i ja trzymamy za Was kciuki! xxx

    OdpowiedzUsuń
  4. oj to trochę przeżyliście :(
    z tym brakiem decyzji o cesarce to jest faktycznie straszne, a juz nie raz to słyszałam... przecież wszystko powinno być sprawdzone i w tym wypadku cesarka.. oj cisz się swoja kruszynką ile się da bo tak ci szybko wyrośnie! dzieci zdecydowanie za szybko rosną :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana, strasznie mi przykro, ze sie musieliscie z Bartusiem tak nacierpiec .. Ale teraz nie ma juz co wracac do tych nieprzyjemnych wspomnien .. Cieszcie sie soba, swoim nowym zyciem w trojke :) Ucałuj ode mnie Bartusia w jego czkoladowe czolko prosze ;) Dota.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uściski dla Bobka-Bartusia (bardzo ładne imię).
    Przytulajcie się jak najwięcej i czekamy na jakieś mulatkowe foto :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. A co do nazwy bloga, to proponuje Nasze Czekoladowe Życie :P hah, mało oryginalne, ale chciałam się wykazać :) Dota.

    OdpowiedzUsuń
  8. hm, ja co prawda Mulatkę urodziłam 15 lat (nie wiem, kiedy przeleciało) temu, w szpitalu AM w stolicy, ale z żółtaczką mieli wątpliwości, mimo badania krwi. Bo jednak takie dziecko trochę inaczej jest ubarwione ;-)
    powodzenia na dłuugiej drodze macierzyńskiej. Niech Wam będzie słodko i czekoladowo

    OdpowiedzUsuń
  9. Bravo za pępowinkę a raczej go brak :D Mówisz poród był straszny, ale najważniejsze że masz go za sobą. Dobrze że najbliżsi cię wspierali z kimś na pewno łatwiej, ja rodziłam sama. Brakowało mi tego uścisku dłoni.

    No to co by tu jeszcze napisać... Hm Żyjcie zdrowo i Czekoladowo :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdjęcie! Zdjęcie! Zdjęcie! please ;-) Magda B.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj kochana... Powiem tylko jedno - nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo Cię rozumiem.Aż łzy popłynęły...i nad Tobą i nad sobą.

    OdpowiedzUsuń
  12. Najważniejsze, że jesteście razem, cali i zdrowi, i w domu. Bo czas w szpitalu - nawet najlepszym, a co dopiero zupełnie niefajnym - potrafi się ciągnąć niesamowicie.
    Jeszcze raz ogromne gratulacje. Niech się Czekoladowy Bartuś ładnie i słodko chowa! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam, ja takze jestem mama Mulatka i do dzis (synek ma juz 4 latka) lekarze niewiele o Mulatkach wiedza :-) Pozdrawiam, Agata

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj Kochana przykro mi, że tak to przeżyłaś, ale jak Dotka sądze że powinnaś o tym zapomnieć (choć podobno się nie da) cieszę się, że mimo tych trudności i niekompetencji lekarzy jak i obsługi szpitala jesteście cali i zdrowi, jestem z Ciebie dumna :) i zazdroszczę ale tylko troszke, przekaż buźki w piękny nosek Bartusia ode mnie :) :**

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobrze ze jestescie juz w domku, az mi sie serce krajalo jak czytalam o tym inkubatorku i innych rzeczach typu wenflon w glowie i naturalny porod. Ze tez nikt o Was nie pomyslalc I to lezenie "na obserwecji" dobrze zes sei wypisala na wlasna prosbe bo by jeszcze Was trzymali

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak mi przykro, że musieliście oboje tyle przykrości doznać. Wkurza mnie to, że w naszych szpitalach jest tak ogromny nacisk na porody sn. Nie jestem zwolenniczką cesarek, ale czasami trzeba ją wykonać i już! Na całe szczęście już i Ty i Bartuś czujecie się dobrze i jesteście w domu. Życzę Wam, by Wasze czekoladowe życie słodko płynęło i obfitowało w same radości:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dlatego ja rękoma i nogami zapieram się, że chcę cesarkę.
    Na szczęście jest więcej za nią plusów niż minusów.
    Mały będzie miał grubo ponad 4 kg i invitro i mój wiek, więc jestem dobrej myśli.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)